Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że spędzę adwentowe popołudnie przy herbacie z moją teściową, a do tego jeszcze będziemy rozmawiać jak dwie stare znajome, kazałabym mu się stuknąć w głowę. Ja i „mama” – jak z grzeczności ją nazywałam – od początku nie złapałyśmy wspólnego języka. Ona uważała, że wszystko wie najlepiej, a ja… no cóż, też miałam swoje zdanie. I to dość stanowcze. O każdej mojej decyzji potrafiła powiedzieć coś z lekko unoszoną brwią – z tym swoim charakterystycznym: „Ty wiesz, Katarzyno, mnie się wydaje, że…”.
Wydawało mi się, że nigdy się nie dogadamy. Przez lata nasze relacje przypominały taniec na polu minowym – każdy krok mógł się skończyć eksplozją. A jednak ten jeden wieczór coś zmienił. Zaczęło się zwyczajnie – herbata z goździkami, szarlotka, światełka w oknie. I jedno pytanie z mojej strony. Takie rzucone bez większego planu. Ale to, co usłyszałam… cóż. Wtedy po raz pierwszy spojrzałam na teściową nie jak na „matkę mojego męża”, ale jak na kobietę, która – choć dziś powściągliwa i zdystansowana – kiedyś też potrafiła się zakochać po uszy.
Miałam kiedyś taką zimę
– Chcesz jeszcze trochę szarlotki, mamo? – zapytałam.
– Nie, Katarzyno. I tak już zgrzeszyłam tym pierwszym kawałkiem – odpowiedziała z powagą, ale kąciki ust jej drgnęły. – Powinnam trzymać się diety. Ale pachniała tak, że nie mogłam się oprzeć.
– No proszę, czyli mam na koncie cud. Mama się skusiła. – Uśmiechnęłam się, nalewając jej herbaty z dzbanka. – Dziś z goździkami, imbirem i pomarańczą. Na rozgrzanie.
– Czuję. Pachnie dzieciństwem. – Przymknęła na chwilę oczy. – I trochę… samotnością.
Spojrzałam na nią z zaskoczeniem. Takich słów się po niej nie spodziewałam. Zwykle była konkretna, zasadnicza. Żadnych sentymentów.
– Samotnością? – zapytałam ostrożnie. – A przecież ma mama znajomych, wnuki, rodzinę…
– To nie to. To ten czas... adwent. Człowiekowi się przypomina to, co już nie wróci.
Wzięła łyk herbaty i zapatrzyła się w światełka choinki, które świeciły się w oknie.
– Miałam kiedyś taką zimę, która wszystko wywróciła do góry nogami. Jak się ma dziewiętnaście lat, człowiek myśli, że świat będzie zawsze stał otworem. A potem… przychodzi życie.
Zamilkła, jakby mówiła do siebie.
– To wtedy się mama zakochała? – rzuciłam, trochę żartobliwie, trochę z ciekawości.
Spojrzała w dal.
– Zakochałam się jak głupia. A on pachniał dokładnie taką herbatą.
I zniknął. Na zawsze
– Miał na imię Janek – powiedziała nagle, jakby ta decyzja dojrzewała w niej od lat. – Poznałam go w bibliotece miejskiej. Wyobrażasz to sobie? Twoja teściowa, zakochana między półkami z poezją?
– Nie ukrywam, że to lekki szok – uśmiechnęłam się.
– Pracował tam dorywczo. Układał książki, nosił pudła. Pochodził z biednej rodziny, ale miał klasę… i ten uśmiech. Taki bezczelnie pogodny. Od razu wiedziałam, że będzie kłopot.
– Mama zawsze miała słabość do trudnych przypadków?
– Zawsze miałam słabość do życia, które pachnie czymś więcej niż rosół i firanki – odparła ostro, a potem dodała ciszej: – A Janek był jak zimowy wiatr – wchodził bez pytania, przewracał wszystko i zostawiał za sobą bałagan.
– I co się stało? – zapytałam, nie mogąc się powstrzymać.
Przestałam widzieć w niej moją teściową. W tej chwili była po prostu kobietą, która opowiadała mi historię sprzed wieków.
– Spotykaliśmy się przez kilka tygodni. Po kryjomu, oczywiście. Mój ojciec by się wściekł, gdyby się dowiedział. Ale było warto. – Wzruszyła ramionami. – Razem robiliśmy ozdoby na choinkę, lepiliśmy uszka. Gadał o tym, że trzeba w życiu próbować. Że nie ma nic gorszego niż strach.
– A potem? – spytałam cicho.
– A potem... przyszedł do nas z piernikiem i listem w ręku. I powiedział, że musi wyjechać. I że nie wróci.
– Tak po prostu?
– Tak po prostu. I zniknął. Na zawsze.
Zapachniał tą samą herbatą
– I nie próbował się z mamą skontaktować? – zapytałam z niedowierzaniem. – Żadnego listu? Nic?
– Próbował – odpowiedziała, patrząc gdzieś ponad moją głową. – Napisał raz. Pisał, że mu ciężko, że codziennie myśli o mnie, że trzyma w kieszeni zdjęcie, które mu zrobiłam ukradkiem pod biblioteką. Ale nie pisał już, że wróci.
– A mama? Odpisała?
– Nie. – Pokręciła głową. – Nie mogłam. Ojciec znalazł list. Nie wiem, jak. Może przeszukiwał moją szafkę. W każdym razie... zrobił awanturę, spalił zdjęcie i kazał mi natychmiast o nim zapomnieć. A ja wtedy… ja się przestraszyłam. Miałam dziewiętnaście lat. Nie miałam dokąd pójść.
– I tak po prostu… koniec? – W moim głosie pojawiła się nuta buntu.
– Tak po prostu – powtórzyła spokojnie. – Potem poznałam twojego teścia. Był odpowiedzialny. Z planem na życie. Oświadczył się po roku znajomości. I nigdy nie zapytał, czy mam za sobą jakąś miłość.
Milczałyśmy przez chwilę. Płomień świecy zatańczył na ścianie, rzucając cienie na ozdoby z suszonych pomarańczy.
– Wiesz – odezwała się po chwili – przez te wszystkie lata myślałam, że dobrze zrobiłam. Że tak trzeba było. Ale kiedy ostatnio sprzątałam szuflady, znalazłam tam jego list. Stary, pożółkły. I… zapachniał tą samą herbatą, którą dziś zrobiłaś.
Spojrzała na mnie uważnie, pierwszy raz bez cienia dystansu. Moja teściowa. Kobieta, która kiedyś naprawdę kochała.
Chyba go kochała naprawdę
– I co mama zrobiła z tym listem? – zapytałam z ciekawości.
– Nic. Usiadłam na krześle w kuchni, z listem w dłoni… i płakałam. Jak wtedy, gdy miałam dziewiętnaście lat. – Westchnęła. – Myślałam, że już nie potrafię.
– A może… powinna mama go zatrzymać? Może to jakaś szansa, żeby… nie wiem… zamknąć to wszystko?
– Już za późno. Słyszałam, że on też ma żonę, dzieci, wnuki. Podobno mieszka w innym kraju.
Zamilkła. Zerkałam na nią ukradkiem. Na jej dłonie z delikatną biżuterią. Na twarz, która – jakby to zabrzmiało banalnie – naprawdę młodniała w tym świetle. I nagle poczułam coś dziwnego. Coś, czego się po sobie nie spodziewałam. Współczucie.
– Mama… chyba go kochała naprawdę – powiedziałam ostrożnie.
– Kochałam. Ale nauczyłam się, że nie wszystko, co się kocha, jest dla nas. – Uśmiechnęła się smutno. – Miałam dobre życie. I mam je nadal. Ale dziś… dziś pozwoliłam sobie pamiętać.
Dziękuję, że mi to powiedziałaś
Siedziałyśmy jeszcze przez dłuższą chwilę w ciszy. W tle cicho grało radio – jakaś spokojna kolęda w jazzowej wersji, której wcześniej bym nawet nie zauważyła. Ale teraz każdy dźwięk miał w sobie coś miękkiego, jakby świat też chciał się na chwilę zatrzymać.
– Katarzyno – zaczęła ostrożnie teściowa. – Powiem ci coś jeszcze. Ale tylko dlatego, że dziś mnie nie oceniasz.
– Mamo, ja… chyba pierwszy raz naprawdę słucham – odparłam szczerze.
– Wiesz, co jest najdziwniejsze? Że ja wcale nie żałuję, że wtedy nie uciekłam z Jankiem. Że zostałam. Choć bywały chwile, że chciałam się spakować i zniknąć, po prostu… zniknąć. Ale teraz, z perspektywy lat, widzę, że życie składa się z kilku wielkich „mogło być” i setek małych „jest”.
– I te „jest” też potrafią być ważne?
– Ważniejsze niż nam się wydaje. – Uśmiechnęła się lekko. – Bo to te małe „jest” zbudowały mnie. To, że wstawałam rano i robiłam kakao twojemu mężowi, choć czasem nie miałam na to siły. Albo że dbałam o ogród, żeby miał gdzie się bawić. Wiesz… jak się człowiek nauczy kochać zwyczajność, to już go nic nie zaskoczy.
Popatrzyłam na nią z innej strony. Przez lata widziałam ją jak kogoś, kto tylko poprawia, kontroluje i wie lepiej. A teraz? Teraz widziałam kobietę, która też kiedyś płakała po pierwszej miłości. Tak jak ja. Tak jak każdy.
– Mamo… dziękuję, że mi to powiedziałaś.
– A ja dziękuję, że chciałaś słuchać, Katarzyno.
Po tamtym wieczorze coś się zmieniło. Nie była to rewolucja – raczej uczucie, jakby między nami powstał nowy most. Nasze rozmowy zaczęły być inne, głębsze. Prawdziwsze. Zauważyłam, że „mama” częściej do mnie dzwoniła. Czasem tylko po przepis na makowiec, czasem, żeby opowiedzieć coś z dzieciństwa mojego męża, a czasem... żeby po prostu zapytać, jak się czuję. I wiecie co? Ja też zaczęłam dzwonić. Bez przymusu. I chyba właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że ja i moja teściowa… może jednak mamy więcej wspólnego, niż bym chciała przyznać.
Katarzyna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa ubzdurała sobie, że mam romans i bawi się w detektywa. Przez nią czuję się jak bohaterka filmu szpiegowskiego”
- „Teściowa zniszczyła moje małżeństwo. Rządziła się w naszym domu, a mąż nie umiał się postawić, więc powiedziałam pas”
- „Teściowej nie podobał się powrót mój do pracy po macierzyńskim. Nazwała mnie wyrodną matką i obgadała przed rodziną”









