Grudzień w naszym domu pachnie piernikami, pomarańczą i... napięciem. Dzieci robią łańcuchy z kolorowego papieru i pytają, czy Mikołaj na pewno dostanie ich listy, a ja przytakuję, ściskając szczęki, żeby nie pękło coś, co i tak już ledwo się trzyma. W szafie, za pudłem z pościelą, leżą prezenty. Schowane starannie, jak kłamstwa, które powtarzam od lat. Kuba chce zestaw z klocków, a Jagoda książki o smokach. Uzbierałam, kupiłam i pięknie zapakowałam, bo Mikołaj przecież nie może ich zawieść. Zwłaszcza gdy tata już tyle razy to zrobił.
Paweł powiedział, że w tym roku będzie inaczej i że nie zawali. Mówił to z tym swoim zmęczonym półuśmiechem, który kiedyś był czuły, ale dziś jest po prostu pusty. Kiedyś tłumaczyłam dzieciom, że tata dużo pracuje. Teraz po prostu mówię, że wróci później, albo jutro i modlę się, żeby nie pytały więcej. Bo każda odpowiedź boli nie tylko ich, ale i mnie. Grudzień to miesiąc cudów, a w naszym domu cudem byłoby to, że naprawdę usiądziemy razem przy stole. Bez łez, bez ciszy i bez kłamstw.
To miał być dzień jak każdy
– Mamo! Mamo, chodź! – krzyknął Kuba gdzieś z pokoju.
Rzuciłam ścierkę, bo nawet nie zdążyłam dokończyć przecierania stołu. Wbiegłam do ich pokoju i zobaczyłam Jagodę z szeroko otwartymi oczami i Kubę, który trzymał w rękach… mój schowany karton z prezentami od Mikołaja.
– Przecież tu jest ten zestaw z klocków, o którym pisałem! I książki o smokach! – Kuba był podekscytowany, ale zaraz jakby mu ktoś zgasił światło w oczach. – To ty to kupiłaś?
– Czyli… Mikołaj nie istnieje? – Jagoda patrzyła na mnie jak na obcą.
– Dzieci, ja… chciałam tylko pomóc Mikołajowi. On czasem... nie daje rady wszystkiego sam…
– To tata nas znowu okłamał? – rzucił Kuba. – Mówił, że Mikołaj na pewno przyjdzie i że zna go osobiście!
– Nie, nie kłamał. On… po prostu chciał, żebyście wierzyli.
Jagoda spuściła głowę. Kuba wpatrywał się we mnie, jakby czekał, aż powiem coś, co wszystko naprawi. Ale nie miałam już nic. Żadnej bajki, żadnego kłamstwa na ratunek.
– Tata zawsze coś obiecuje – szepnęła Jagoda. – A potem znika.
Zamarłam. To nie była już złość. To był ból. I nie chodziło o Mikołaja. Chodziło o ich ojca.
Paweł znów wrócił późno
– Cicho, dzieci śpią – powiedziałam chłodno, gdy wparował do kuchni – Kuba i Jagoda znaleźli prezenty. Te, które „Mikołaj” miał im przynieść.
Paweł zmarszczył brwi: – No to… powiedz im, że to dla Mikołaja, przecież zawsze tak mówisz.
– Już nie kupują tego. Są starsi, Paweł. I mądrzejsi, niż myślisz. Kuba zapytał, czy znowu ich okłamałeś. Jagoda płakała.
Westchnął: – Przesadzasz. Przecież to tylko dzieciaki.
– Tylko? To „tylko dzieciaki” wierzyły ci, kiedy mówiłeś, że w tym roku będziesz. Że będą święta jak kiedyś. Że się starasz.
– Zosiu, nie teraz, dobrze? Miałem ciężki dzień.
– A ja mam ciężkie życie, Paweł! Ile razy jeszcze mam tłumaczyć twoje nieobecności? Ile razy mam udawać, że to tylko zmęczenie? Że nie masz czasu, bo praca?
Krzyknęłam pierwszy raz od dawna, a on spojrzał na mnie zaskoczony i zamilkł. Wpatrywał się we mnie, ale nie powiedział nic, bo wiedział, że już nie chciałam usłyszeć kolejnego „przepraszam”.
Nie miałam już siły
– Mama mówi, że tata nas kocha, ale on w ogóle nie chce z nami być – usłyszałam zza drzwi pokoju dzieci.
– Może my nie jesteśmy dla niego ważni? – spytał Kuba. – Bo on nigdy nie ma dla nas czasu.
– Albo woli innych ludzi. Może ma jakąś inną rodzinę? – dodała Jagoda cicho.
Zamarłam. Stałam z kubkiem herbaty, który nagle stał się za ciężki, a serce mi pękło. Nie mogąc się ruszyć, bo ich słowa zabolały głębiej niż cokolwiek, co Paweł kiedykolwiek mi powiedział. Weszłam do pokoju. Powoli i bardzo spokojnie. Oboje się speszyli. Kuba schował się pod koc, a Jagoda tylko patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Usiadłam na brzegu łóżka.
– Słyszałam, co mówiliście i chcę, żebyście wiedzieli jedno. To nie wasza wina, że tata czasem nas zawodzi… To nie znaczy, że wy jesteście nieważni.
– Ale on nas nie kocha, prawda? – zapytał Kuba. – Bo jakby kochał, to by z nami był.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przełknęłam ślinę: – Myślę, że tata… nie zawsze potrafi pokazywać, co czuje. Może sam się gubi. Ale ja wiem, że wy jesteście cudowni. I kochani. I ważni. Dla mnie. I to się nigdy nie zmieni.
Jagoda wcisnęła się we mnie, Kuba podpełzł bliżej. Trzymaliśmy się tak w trójkę. Milcząco. Mocno. Jakbyśmy próbowali posklejać coś, co dawno się rozpadło.
Pamiętam Wigilię sprzed czterech lat
Dzieci były jeszcze małe – Kuba miał trzy lata, Jagoda pięć. Ubrałam ich w białe koszule i czerwone kokardy, zrobiliśmy razem sałatkę jarzynową, śpiewaliśmy kolędy z radia. Paweł miał tylko „na chwilę” wyskoczyć do sklepu. Czekałam dwie godziny, a telefon milczał. Kiedy Kuba zapytał, czy tata wróci, udawałam, że muszę coś wyciągnąć z piekarnika, żeby nie widzieli, jak lecą mi łzy.
Wrócił po dwudziestej trzeciej, gdy dzieci już spały. A ja siedziałam przy stole z nietkniętym karpiem i pustym miejscem. Nie zrobiłam mu wtedy awantury i nie wyrzuciłam go z domu. Ułożyłam mu poduszkę na kanapie i powiedziałam: „Może jutro się uda”. Wiele razy to mówiłam.
Tego wieczoru zadzwoniłam do Magdy, mojej przyjaciółki: – Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam w końcu. – Może to ja im opowiadam bajki. Może to ja robię z siebie Świętego Mikołaja. Nie dlatego, że wierzę, że on istnieje… tylko dlatego, że nie chcę przyznać, że nasza rzeczywistość już nie działa.
– Zosia… – zaczęła Magda, ale nie chciałam jej słuchać. Nie chciałam współczucia. Chciałam prawdy, a prawda bolała.
Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że może lepiej byłoby być samotną matką niż żoną-widmem. Ale znów postawiłam choinkę i znów zawiesiłam bombki, jakby nic się nie stało.
Czekałam, aż dzieci zasną
Paweł siedział w salonie, z pilotem w dłoni. Weszłam, wyłączyłam telewizor, a on spojrzał na mnie jak na intruza.
– Musimy porozmawiać. Paweł, dzieci cię potrzebują. Nie obietnic, nie prezentów, tylko ciebie.
Zamilkł. Westchnął ciężko: – Nie jestem idealny, Zosia. Nie każdy facet nadaje się do tej roli.
– Ale nikt cię nie zmuszał. Sam chciałeś być ojcem.
– Chciałem, ale chyba nie wiedziałem, co to znaczy.
To było szczere. Brutalnie szczere. Ale chociaż po raz pierwszy nie kłamał i nie owijał w bawełnę.
– I co teraz? – zapytałam.
– Nie wiem. Może… musimy przestać udawać, że wszystko gra. Tylko co z dziećmi...
– One już wiedzą, Paweł. Widzą więcej, niż myślisz. I ja… ja już nie chcę im mówić bajek. Wolę powiedzieć prawdę, nawet jeśli będzie bolała.
– Czyli… to koniec?
– Nie wiem, ale to na pewno koniec udawania.
W Wigilię dzieci wstały wcześnie
Kuba przyszedł do mnie do łóżka z wyrzutem: – Mamo, a ty jeszcze śpisz? Przecież dzisiaj święta!
Udawałam, że się przeciągam, ale tak naprawdę nie wiedziałam, jak zacząć ten dzień. Zeszliśmy razem do kuchni. Jagoda już nakrywała stół, bardzo starannie, jakby od tego zależało, czy wszystko się uda. A potem oboje usiedli obok mnie i zapytali:
– Mamo, powiesz nam teraz prawdę?
Wzięłam głęboki oddech. I opowiedziałam im historię. Nie o Mikołaju w saniach, ale o ludziach, którzy się starają. Którzy chcą dobrze, ale czasem zawodzą. O tym, że prezenty kupują rodzice i że czasem jedni są w stanie zrobić dla swoich dzieci wszystko, a inni... nie potrafią nawet być.
Nie płakali, tylko przytulili się do mnie. Wieczorem położyłam ich spać. Kuba zasnął pierwszy, Jagoda długo wpatrywała się w światełka na choince. Ja zostałam sama w kuchni. Siedziałam, patrząc w ciszę. Może powinnam była dalej kłamać. Może powinnam była podtrzymać tę iluzję, jeszcze jeden rok, ale już nie umiałam.
Musiałam w końcu przyznać sama przed sobą, że prawda nie zawsze jest piękna. Nie wiem, co będzie z moim małżeństwem, ale wiem, że tej Wigilii moje dzieci dostały coś ważniejszego niż zabawki. Dostały prawdę.
Zofia, 33 lata
Czytaj także:
- „Córka nie znalazła faceta, więc wzięłam sprawy w swoje ręce. Złożyłam je do pacierza i wymodliłam jej księcia z bajki”
- „Mąż nie rozumiał, że kasa od państwa jest na dziecko, a nie na nowe jeansy i perfumy. Wszystko by wydał na głupoty”
- „Zawsze śmiałam się z andrzejkowych wróżb, ale jedna z nich zmieniła moje życie. To był klucz do ukrywanej przeszłości”









