Stałam przy zlewie, po łokcie w pianie, obok kasza kipiała na kuchence, a Filipek krzyczał coś z łazienki, że skończył mu się papier. Lenka właśnie wylała cały sok na podłogę i rozpłakała się na cały głos. Do tego mąż krzyczał z sypialni – Joanna, a gdzie moje skarpetki? Zawsze odkładasz je gdzieś, gdzie nie powinny leżeć! Wzięłam głęboki oddech i przełknęłam to. Jak zwykle.
Dzień, w którym pękłam
Otarłam ręce o fartuch, wzięłam ręcznik papierowy i pobiegłam do łazienki do Filipa. Po drodze prawie poślizgnęłam się na plamie soku. Lena nadal płakała, a Paweł stał w korytarzu z jedną skarpetką w dłoni.
– I co ja mam z tym zrobić? – mruknął mąż.
– A może... sam poszukasz? – rzuciłam zmęczonym głosem. – Wiesz, jak wygląda dom po całym dniu, jak dzieci marudzą, jak się śpieszymy…
– Przesadzasz, Joasia. Dramatyzujesz. To tylko skarpetka – wzruszył ramionami i zniknął w sypialni.
Stałam w miejscu, z ręcznikiem w dłoni, z oczami wlepionymi w drzwi. Przez chwilę naprawdę miałam ochotę po prostu wyjść i zniknąć. Nie słyszeć płaczu, nie słyszeć Pawła i nie czuć tej narastającej w klatce piersiowej ciężkości.
Wieczorem, kiedy dzieci już spały, zebrałam się w sobie.
– Paweł, muszę z tobą porozmawiać – zaczęłam spokojnie. Chodzi o mnie. O nas. Ja… ja już naprawdę nie daję rady – głos mi zadrżał. – Mam wrażenie, że wszystko robię źle. Że tylko się miotasz między niezadowolonymi dziećmi, twoją obojętnością i… i twoją matką, która codziennie przypomina mi, że jestem do niczego.
Paweł uniósł wzrok, ale jego mina była pusta.
– Joanna, jesteś przemęczona. Za dużo bierzesz do siebie, a mama nie chce źle. Musisz się po prostu trochę wyluzować.
– Wyluzować? – powtórzyłam szeptem. – Paweł, ja naprawdę mam wrażenie, że się rozpadam. A ty mówisz mi, żebym się „wyluzowała”?
– Joasia… – westchnął. – Nie przesadzaj.
Wiecznie niewystarczająca
– Widziałam, że Filip znowu nie miał czapki na spacerze – rzuciła Barbara, nawet nie mówiąc „dzień dobry”, tylko od progu. – W tym wieku to się łatwo przeziębić. A potem będzie, że znowu kaszle.
Zacisnęłam zęby. Jak co dzień. Barbara przyszła „pomóc z dziećmi”, czyli usiąść w kuchni i patrzeć, jak ogarniam wszystko w locie, z Filipem wiszącym mi na biodrze i Leną, która koniecznie chciała, żebym przeczytała jej książeczkę.
– Może byś chociaż raz zrobiła normalny obiad. Taki, żeby Paweł się najadł. A nie te sałatki z jarmużu. Kto to w ogóle je?
– Zrobiłam zupę. Pomidorową. Twoją ulubioną. Dla Pawła też – odpowiedziałam sucho.
– Pomidorowa. Z torebki? Bo jakoś nie pachnie – rozejrzała się teatralnie. – Ech… Ja w twoim wieku już miałam wszystko ogarnięte. I pracę, i dzieci, i dom błyszczał.
Nie wytrzymałam.
– Pani Barbaro, może pani po prostu dzisiaj nie zostawać. Dam sobie radę.
– A, czyli nie można już powiedzieć słowa, bo od razu się obraża? Ja tylko próbuję pomóc. Ale skoro jesteś taka mądra…
– Może po prostu wystarczy, że nie będzie mnie pani codziennie poniżać – powiedziałam cicho, ale wyraźnie.
W tym momencie wszedł Paweł i zapytał, co się dzieje.
– Twoja żona ma pretensje, że próbuję coś doradzić – rzuciła Barbara, już z dramatem w głosie.
– Joasia, serio? Przecież mama tylko chce pomóc – powiedział Paweł zmęczonym tonem.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Stałam w kuchni, obok pustego garnka, z rękami mokrymi od zmywania i jednym pytaniem w głowie: dlaczego on zawsze staje po jej stronie?
Do tej rozmowy zbierałam się latami
Paweł siedział na kanapie, przewijał coś na telefonie. Usiadłam obok niego. Serce waliło mi jak młot.
– Paweł, możemy porozmawiać?
– Teraz? – rzucił, nie podnosząc wzroku. – Miałem ciężki dzień.
– Ja też – odpowiedziałam spokojnie. – Codziennie mam ciężki dzień. I naprawdę nie daję już rady.
Odłożył telefon, spojrzał na mnie z lekkim zniecierpliwieniem.
– Znowu chodzi o mamę?
– Tak, znowu. Paweł, ja nie wiem, jak ci to powiedzieć, żebyś zrozumiał… Ona traktuje mnie, jakbym była nic niewarta. Mówi, że nie umiem gotować, że źle zajmuję się dziećmi, że jestem nieudolna. I ty ją w tym wspierasz.
– Joasia, przecież mama chce dobrze. Ona jest taka… no wiesz, bezpośrednia. Nie bierz wszystkiego do siebie.
– Ale ja już nie mam gdzie tego „nie brać”. Słyszysz mnie w ogóle? – głos mi się załamał. – Ja się zaczynam bać, że ona ma rację. Że może naprawdę sobie nie radzę. Może… może jestem złą matką.
– Nie przesadzaj. Weź się po prostu w garść – powiedział, wstając i kierując się do kuchni. – Chcesz herbaty?
Patrzyłam na jego plecy i czułam, jak tonę.
– Paweł… ja naprawdę się rozsypuję. Czuję się samotna i niewystarczająca. Jakby mnie nikt nie widział.
– To może idź do psychologa, nie wiem. Ale nie zrzucaj tego na mnie i moją matkę – westchnął. – Każdy ma swoje problemy, Joasia.
Nikt nie słyszał mnie od dawna
Lena usnęła szybciej niż zwykle. Filip bawił się w swoim pokoju. Wyszłam z łazienki i usłyszałam, że ktoś mówi w kuchni. Podeszłam bliżej. Drzwi były lekko uchylone.
– …mówię ci, Paweł, że tak dalej być nie może – głos Barbary był cichy, ale ostry. – Ten dom wygląda, jakby przeszedł huragan. A dzieci robią, co chcą. Ona nad niczym nie panuje.
– Mamo, wiem. Ale nie chcę robić dramatu. Staram się to jakoś łagodzić – odpowiedział Paweł.
– Starasz się? Paweł, jesteś za miękki. Powinieneś wreszcie wziąć sprawy w swoje ręce. Ta dziewczyna kompletnie nie ogarnia życia. Może jakby poszła do pracy, to by jej się poukładało w głowie. Siedzi w domu i wszystko jej leci z rąk. Synu, ja się martwię o wasze dzieci. Naprawdę.
– Myślisz, że… powinienem jej coś zasugerować?
– Sugerować?! – parsknęła Barbara. – Paweł, ty masz w końcu coś zadecydować. Ja już nie mogę na to patrzeć.
Stałam w korytarzu jak sparaliżowana. Te słowa brzmiały jak wyrok. „Ta dziewczyna” „Nie ogarnia życia” To o mnie. A Paweł nie zaprzeczył, nie bronił mnie, tylko przytakiwał. Nie pamiętam, jak weszłam do kuchni, ale gdy nagle tam stałam oboje zamilkli.
– Joanna… – zaczął Paweł, blady.
– Nie przejmuj się, Paweł – przerwałam. – Już wszystko usłyszałam. Nie musicie się wysilać.
– Córciu, ja tylko…
– Nie jestem twoją córcią – spojrzałam na Barbarę. – A pani już powiedziała wystarczająco dużo.
Odwróciłam się i wyszłam do sypialni. Zamknęłam drzwi, usiadłam na łóżku i nie wiedziałam, czy to, co czuję, to złość, czy rozpacz.
Szukając wsparcia
Nie odzywałam się przez dwa dni. Robiłam wszystko mechanicznie: przygotowywałam śniadania, ubierałam dzieci, sprzątałam, gotowałam. Ale jakby mnie tam nie było. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Nie mówiłam nic. Wieczorem, kiedy dzieci już spały, wyciągnęłam telefon z szuflady i zadzwoniłam do Kasi, koleżanki z liceum. Ostatni raz gadałyśmy, jak Filip miał może pół roku.
– Halo? – odezwał się znajomy głos po drugiej stronie.
– Hej… Kasia. Tu Joanna. Przepraszam, że tak po latach…
– Joanka?! Boże, jak miło cię słyszeć! Co u ciebie? – usłyszałam entuzjazm, który tylko bardziej uwierał.
– Wiesz… Chyba nie jest dobrze. Czasem mam wrażenie, że znikam. Że mnie już nie ma.
Kasia umilkła na chwilę.
– Co się dzieje? Powiedz mi wszystko.
– Teściowa mnie nienawidzi, mąż nic nie widzi, dzieci płaczą, ja udaję, że daję radę. Ale nie daję. Czuję się jak… jak totalna porażka. Jakby wszystko, czym jestem, było błędem.
– Hej, nie mów tak. Ty jesteś świetna. Pamiętam cię z liceum – byłaś najzdolniejsza, najwrażliwsza…
– No właśnie. Wrażliwa. I co mi z tego?
Przycisnęłam telefon do ucha, zamknęłam oczy. Obraz mojej mamy przyszedł znikąd – jej spojrzenie, pełne wiecznego zawodu. Wiecznie niezadowolona. Wiecznie krytyczna. Barbara brzmiała dokładnie tak samo. I Paweł… Paweł zachowuje się jak mój ojciec. Zawsze bierny. Zawsze cicho. Ja… ja też powielam ten sam schemat. I nagle pojęłam, że nie tylko oni mnie niszczą. Ja też się do tego przyczyniam.
Najtrudniejsza decyzja okazałą się najlepszą
Zaparzyłam herbatę. Usiedliśmy naprzeciwko siebie – ja i Paweł – jakbyśmy byli dwójką nieznajomych. Kuchnia była cicha, dzieci już spały, a światło z górnej lampy boleśnie obnażało ciszę między nami.
– Paweł, potrzebuję, żebyś mnie wysłuchał. Nie chcę cię atakować. Nie chcę też obwiniać twojej mamy, choć trochę się boję, że bardziej jesteś jej synem niż moim mężem. Potrzebuję, żebyś mnie wspierał i chociaż raz powiedział, że dobrze coś robię.
Paweł spuścił wzrok.
– Joanna, ja też mam swoje problemy.
– Wiem. Dlatego cię nie atakuję. Ale chcę, żebyś wiedział… Potrzebuję zmiany. Dla siebie. I dla dzieci.
– Jakiej zmiany?
– Terapii. Dla nas. I dystansu od twojej mamy. Przynajmniej przez jakiś czas.
Zamilkł. Minęła minuta. Potem dwie.
– Ty jesteś problemem, Joasia. Mama chce pomóc, a Ty robisz z igły widły.
– Dobrze – powiedziałam, wstając. – Skoro nic się nie zmieni, to ja spróbuję to zmienić sama. Dla siebie.
Spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz zobaczył, że mówię poważnie. A ja już wiedziałam i właśnie podjęłam decyzję. Zamknęłam za sobą drzwi. Bez dramatów, bez walizek na pokaz. W jednej ręce trzymałam plecak Filipa, w drugiej – torbę z ubraniami Leny. Nie wiedziałam, czy to odejście, czy tylko ucieczka, ale wiedziałam jedno – dziś wybrałam siebie po raz pierwszy od bardzo dawna.
Joanna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.