Po tym, jak rzuciłem pracę w korpo, nie miałem specjalnych planów. Serio. Potrzebowałem oddechu, bo nie czułem się tam dobrze od dłuższego czasu. Żona, Weronika, przyjęła to zaskakująco spokojnie i powiedziała, że zasłużyłam na odpoczynek. To było dla mnie jak balsam. Wreszcie ktoś nie próbował mi wmawiać, że jestem nieodpowiedzialny albo że teraz wszystko się zawali. Wręcz przeciwnie – Weronika chodziła wokół mnie na palcach, przynosiła mi herbatę, sama ogarniała obiady, nawet teściowa przestała zrzędzić. Zaczęła wpadać częściej, niby z zupką, niby na chwilkę, ale zawsze coś komentowała. Na początku myślałem, że po prostu mają gorsze dni, ale teraz wiem, że już wtedy zaczęły wspólnie kombinować.
Wszystko zaczęło się niewinnie
Weronika niby przypadkiem zostawiła otwarty laptop na stole, a na ekranie ogłoszenia o pracę. Wszystko w mojej branży, niektóre nawet ciekawe. Próbowałem to zignorować, ale ona zauważyła, że spojrzałem.
– Tak tylko przeglądałam… – rzuciła niby od niechcenia. – Gdybyś kiedyś chciał wrócić do gry, to warto wiedzieć, co się dzieje na rynku.
Nie skomentowałem. Ale zauważyłem, że coraz częściej takie „przypadki” się zdarzały. Ot, na przykład kubek z napisem „Najlepszy pracownik miesiąca” nagle zniknął z kuchni. W jego miejsce pojawił się inny – „Kochanie, czas działać!”. No i jeszcze te rozmowy przez telefon. Wchodziłem do pokoju, a Weronika kończyła szeptem zdanie: – …ale jeszcze nic nie mówiłam, zobaczymy, czy zaskoczy.
Zaskoczy? Serio? Zaczynało mnie to niepokoić. Pewnego wieczoru, kiedy myślała, że śpię, słyszałem jak mówi do swojej matki: – On musi sam na to wpaść. Jak go zaczniemy naciskać, to się zaciśnie i będzie gorzej.
A więc coś knuły. Poczułem się jak dzieciak, którego trzeba sztucznie motywować. Co najgorsze – to działało. Coraz częściej przeglądałem oferty pracy, czasem coś nawet zapisałem w zakładkach. Nie przyznawałem się do tego, ale podświadomie czułem, że powinienem coś zmienić. Zaczynało mnie gryźć sumienie, chociaż nikt nie mówił nic wprost. To wtedy zrozumiałem – Weronika gra va banque. Ale nie wiedziała, że ja też potrafię planować.
Teściowa zaczęła wpadać coraz częściej
Na początku mówiła, że tylko na kawkę, ale każda wizyta miała jakiś podtekst. A to zostawiała ulotkę z lokalnych targów pracy na stole, a to niby przypadkiem wspominała o synu koleżanki, który „po stracie pracy nie marudził, tylko założył własną firmę”.
– Zrobił sobie stronę internetową i teraz nie może się opędzić od zleceń – mówiła, mieszając zupę z takim zadowoleniem, jakby to ona mu tę firmę założyła.
Czasem siadała obok mnie na kanapie i niby oglądała razem serial, ale tylko do pierwszej reklamowej przerwy. Potem zaczynała swoje: – Bartku, ty taki zdolny jesteś. Aż szkoda, żebyś tak marnował czas. No bo ile można grać na konsoli, prawda?
Udawałem, że nie słyszę, ale w środku mnie gotowało. Wiedziałem, że to nie są przypadkowe komentarze. Czułem się jak dziecko, któremu ktoś próbuje zawiązać sznurówki, chociaż samo potrafi. Ale mimo wszystko... coś zaczęło mi się tłuc po głowie. Może faktycznie zbyt długo to przeciągam?
Weronika była bardziej subtelna, ale teściowa działała z grubej rury. Widziałem, że się dogadują – raz nawet podsłuchałem, jak omawiały „plan awaryjny”: – Jak nie ruszy do końca miesiąca, to go zapiszemy na warsztaty przedsiębiorczości. Powiem, że wygrał w konkursie albo coś – śmiała się teściowa.
Mogłem się obrazić. Mogłem wybuchnąć. Ale zamiast tego zacząłem planować swój własny ruch. I miałem nadzieję, że tego się nie spodziewają.
Pewnego dnia Weronika zostawiła na stole notes
W środku była zapisana lista rzeczy do zrobienia i jedna z pozycji przykuła moją uwagę: „Zapytać Bartka o pomysł na biznes – delikatnie!”. Poczułem się jak pionek w ich układance. Wziąłem komputer i przez kilka godzin grzebałem w starych plikach. Miałem kiedyś pomysł na aplikację do zarządzania zleceniami dla freelancerów. Pomysł był prosty, ale miał potencjał. Nigdy go nie rozwinąłem, bo zawsze było coś ważniejszego. A teraz miałem czas i motywację. Może wymuszoną, może podszytą spiskiem, ale jednak prawdziwą.
Gdy Weronika wróciła z pracy, czekałem już z komputerem na stole. Zrobiłem kawę, usiedliśmy.
– Słuchaj, mam taki pomysł… – zacząłem. – Może nie muszę od razu wracać na etat. Może spróbuję coś swojego?
– O, to super! – powiedziała zaskakująco spokojnie, ale widziałem po niej, że aż ją nosiło, żeby przybić piątkę z matką.
Nie powiedziałem, że wiem o ich spisku. Nie miałem zamiaru wywoływać burzy. Ale wiedziałem jedno – wszedłem w tę grę. Z własnej woli. Tyle że teraz to ja miałem asa w rękawie.
Czułem się, jakbym znów miał szefa nad głową
Zrobiłem prototyp aplikacji, odpaliłem testową wersję, nawet poprosiłem kilku znajomych o feedback. Weronika była zachwycona, a teściowa – jeszcze bardziej. Ale ja nie powiedziałem im wszystkiego. W wolnych chwilach, kiedy myśleli, że przeglądam oferty pracy albo oglądam serial, siedziałem nad stroną, której nie znała ani Weronika, ani jej mama. Była to platforma z kursami online – prostymi, praktycznymi, takimi dla ludzi, którzy chcą się przekwalifikować, ale nie mają głowy do teorii.
Nie mówiłem o tym nikomu, bo... chciałem coś, co będzie tylko moje. Bez sugestii, bez wsparcia „z troski”. Gdy aplikacja była gotowa, ogłosiłem rodzinie, że chcę ją zaprezentować na lokalnym zebraniu. Weronika była dumna, a teściowa... o dziwo – wzruszona.
– Wiedziałam, że dasz radę, tylko trzeba było cię trochę popchnąć – powiedziała.
Nie miałem do niej żalu. Nawet doceniłem ich spisek – bo jednak mnie ruszył. Ale postanowiłem, że moja platforma e-learningowa zostanie tajemnicą jeszcze przez chwilę. Czułem, że to będzie coś większego niż aplikacja. Może nawet zmieni moje życie. Byli zadowoleni, bo zrobili swoje. A ja – miałem już w głowie kolejne kroki.
Zostało już tylko zagrać tak, żeby zostali zaskoczeni
Wszystko zakończyło się sukcesem. Moja aplikacja zdobyła wyróżnienie, a do domu wróciłem z nowymi kontaktami i propozycją współpracy. Weronika była przeszczęśliwa, a teściowa nie przestawała opowiadać sąsiadkom, że „jej zięć to teraz taki pan od technologii”. W ich oczach osiągnąłem to, czego oczekiwały – wziąłem się do roboty, stanąłem na nogi. Ale to, co działo się w mojej głowie, było dużo większe.
Minął miesiąc. Platforma, którą tworzyłem po cichu, ruszyła. Na początku nic wielkiego – kilka kursów, kilka rejestracji. Ale potem przyszło jedno udostępnienie na dużej grupie, potem kolejne, potem polecenie od znajomego z branży. I nagle... ruszyło. Zatrudniłem grafika, potem copywritera. Wszystko zdalnie, wszystko na moich warunkach. Weronika zauważyła, że spędzam więcej czasu przy komputerze niż nad aplikacją.
– Coś jeszcze robisz? – zapytała któregoś wieczoru.
Spojrzałem na nią, po chwili uśmiechnąłem się lekko.
– Tak. Plan B – odpowiedziałem i pierwszy raz od dawna poczułem dumę.
Nie powiedziała nic. Ale wiedziałem, że czuje, że coś się zmienia. I że tym razem to ja kontroluję sytuację. Ich spisek zadziałał, to fakt. Popchnęły mnie, kiedy sam nie potrafiłem ruszyć. Ale to, czego nie przewidziały, to że znajdę w sobie więcej niż tylko chęć do pracy. Odzyskałem coś ważniejszego – wiarę w siebie i niezależność. I tego już nie zamierzałem nikomu oddać.
Bartek, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że jesteśmy z mężem jak dwie połówki jabłka. W sadzie odkryłam, że nasz związek był niczym zgniły owoc”
- „Biurowy romans miał być dla mnie tylko chwilową odskocznią. Teraz nie wiem, dla kogo bardziej bije moje serce”
- „Mama przyjechała na cmentarz z kochankiem. Ściskało mnie w gardle, gdy składał kwiaty na grobie mojego ojca”









