Mam na imię Joanna. Od ośmiu lat jestem żoną Marka. Od jakiegoś czasu – już tylko na papierze. Kiedyś byliśmy naprawdę blisko. Śmialiśmy się, całowaliśmy w kolejce po pieczywo, robiliśmy sobie żarty z sąsiadów. Teraz milczymy. Ja patrzę w okno, on w telefon. W domu czuję się samotniejsza niż wtedy, gdy byłam sama. Ten weekend miał być próbą. Taką ostatnią. Wzięłam urlop, zarezerwowałam hotel przy sadzie jabłkowym. Marek powiedział tylko: „Spoko”. I znów zamilkł. W drodze próbowałam coś z niego wyciągnąć, ale każda moja próba kończyła się krótkim: „Zaraz będziemy”, „Nie wiem”, „Po co ta kawa?”.

Nie chcę się kłócić. Nie jadę tam po to, by go zmuszać do czułości. Chciałabym tylko wiedzieć, czy coś jeszcze między nami zostało. Chociaż cień. Czasem wystarczy iskra. Tylko że ostatnio widzę w jego oczach zupełnie obce światło. Jest jesień. Drzewa czerwienieją, liście spadają, pachnie mokrą trawą i jabłkami. Coś się kończy. Może i my się kończymy. Ale jeszcze nie chcę w to wierzyć.

To miała być niespodzianka

W hotelu przywitał nas zapach jabłek i drewna. Pokój był przytulny, z widokiem na sad. Marek od razu rzucił torbę na łóżko i poszedł pod prysznic. Zaczęłam rozpakowywać bagaże. Otworzyłam jego walizkę i zobaczyłam schowane głęboko niewielkie, czarne pudełko z kokardką. Jakby ktoś się bardzo postarał, żeby wyglądało luksusowo. Z ciekawości zajrzałam do środka, a tam - koronkowa, czerwona bielizna. Zbyt odważna jak na mnie. I zdecydowanie nie mój rozmiar.

– Marek... – powiedziałam, gdy wyszedł z łazienki. Trzymałam pudełko w dłoni. – Co to jest?

Zamarł. Dosłownie. Ręcznik zsunął mu się z ramienia.

– A to? To... miała być niespodzianka. Dla ciebie.

– Dla mnie?

– No... myślałem, że ci się spodoba. Taki prezent...

– Czerwony? Koronka? I dwa rozmiary za mały?

– Naprawdę? Nie wiedziałem... W sklepie mówili, że to uniwersalne...

Uniwersalne? Marek nigdy nie kupił mi bielizny. Nigdy nawet nie wspomniał, że chciałby mnie w takiej zobaczyć. Po co więc teraz?

– Marek – spojrzałam mu w oczy. – Dla kogo to jest?

– Dla ciebie. Przysięgam.

Ale jego wzrok błądził. I ja już wiedziałam. Może jeszcze nie znałam szczegółów, ale kobieta to czuje. Tylko jeszcze nie byłam gotowa powiedzieć to głośno.

Od miesięcy żyjemy jak współlokatorzy

Następnego dnia ubrałam się w sweter, który Marek kiedyś nazwał „najładniejszym na świecie”. Nie zauważył. Ani swetra, ani mnie. Zjedliśmy śniadanie w ciszy. Marek przeglądał wiadomości w telefonie, jakby nie siedziała naprzeciwko niego kobieta, która próbowała właśnie ratować ich małżeństwo.

– Pójdziemy na spacer po sadzie? – zapytałam.

– Jasne – odpowiedział z opóźnieniem, nie odrywając wzroku od ekranu.

Szliśmy między drzewami, które uginały się pod ciężarem jabłek. Ziemia była miękka, wilgotna, pachniało gnijącym owocem. Nie wiedziałam, jak zacząć.

– Myślisz czasem o nas? – rzuciłam w końcu, przerywając ciszę.

– Joanna, teraz? Naprawdę?

– A kiedy, Marek? Od miesięcy żyjemy jak współlokatorzy. Ja chcę coś zmienić. A ty?

Zatrzymał się i westchnął.

– Wszystko będzie dobrze. Po prostu... musimy przeczekać ten trudny czas.

– Przeczekać? Marek, my się mijamy w korytarzu, śpimy jak obcy ludzie! Ty mnie okłamujesz w żywe oczy! Powiedz mi lepiej – zdradzasz mnie?

Spojrzał na mnie z wymuszoną ironią.

– Serio? Joanna, co ty sobie ubzdurałaś?

– Komplet bielizny. Nie mój. W twojej torbie. To też sobie ubzdurałam?

Zaśmiał się krótko i nerwowo.

– Może w końcu dasz sobie spokój z tym dramatem?

Oczy miałam pełne łez. Ten spacer miał być szansą. A skończył się kolejnym pęknięciem. Zaczynałam rozumieć, że Marek już dawno przestał walczyć.

Nie jestem już jego żoną

Wróciliśmy z sadu w milczeniu. Marek rzucił kurtkę na fotel, usiadł przy biurku i wyjął telefon. Udałam, że czegoś szukam w torbie. Obserwowałam go kątem oka. Przesuwał palcem po ekranie, uśmiechnął się do siebie. Potem poszedł do łazienki. Zostawił telefon na stole. Nie chciałam. Przysięgam, nie chciałam. Ale moje palce miały inne zdanie. Wzięłam go i kliknęłam. Nie było blokady. Wysłana wiadomość: do "K": Mam dla ciebie coś fikuśnego, założysz dla mnie jutro?”

Zamarłam. Poczułam, jak żołądek skręca mi się w supeł. Wszystko się rozjaśniło. Czerwona bielizna. Nerwowe spojrzenia. Jego wycofanie. To nie była niespodzianka. To było dla niej. Usłyszałam odgłos spuszczanej wody. Zostawiłam telefon na stole i usiadłam przy kolacji. Kiedy Marek wrócił, patrzyłam na niego przez chwilę w ciszy.

– Jak tam K.? – zapytałam lodowato.

Zamarł.

– Kto?

– „Mam dla ciebie coś fikuśnego, założysz dla mnie jutro?” – zacytowałam. – Dobrze znałam ten ton. Flirtujący, intymny. Nie dla mnie. Dla niej.

– To... Joanna, to stara wiadomość. Żart. W ogóle nieistotne – wydukał.

– Nieistotne?! – krzyknęłam. – Marek, ty mnie zdradzasz!

– Nie! Przysięgam! To tylko... teksty. Nic się nie wydarzyło.

Chwyciłam jego telefon i rzuciłam nim o ścianę. Roztrzaskał się z hukiem.

– To koniec. Nie będziesz mnie więcej traktować jak idiotki.

A potem wyszłam. W kapciach. W środku kolacji. Na zewnątrz pachniało deszczem i rozgniecionymi jabłkami. Byłam w szoku, ale już wiedziałam jedno: nie jestem już jego żoną. Nawet jeśli formalnie jeszcze tak.

Nie chcę już niczego od ciebie

Szłam przed siebie. Zostawiłam za sobą hotel, ten cały pseudo-romantyczny weekend. Sad był pusty. Deszcz padał mi włosy, sweter nasiąkał wilgocią. Usiadłam pod jabłonią. Tak po prostu. Na mokrej trawie. Patrzyłam, jak czerwone jabłka bujają się nad moją głową, jakby nic się nie stało. Marek mnie zdradzał. Wiedziałam to wcześniej, czułam. Ale zobaczyć to – dotknąć tej wiadomości, przeczytać „fikuśne” w kontekście innej kobiety – to inny rodzaj bólu. Prawdziwy. Przełykany z trudem.

Zamknęłam oczy. Wróciły obrazy. Marek, jak kiedyś tańczył ze mną w kuchni. Jak spałam z jego dłońmi na plecach. Jak mówił, że jestem jego domem. Gdzie się podziały te słowa? Czy kłamał wtedy, czy teraz? Nie wiem, ile siedziałam w tym sadzie. W końcu podniosłam się i wróciłam do hotelu. Weszłam do pokoju, jakby nic się nie stało. Marek siedział na łóżku, z twarzą w dłoniach. Usłyszał mnie, ale nie podniósł wzroku.

– Joanna... – zaczął.

– Nie – przerwałam. – Nie mam już pytań.

Usiadłam po drugiej stronie łóżka. Zaczęłam powoli ściągać mokre skarpetki. On patrzył, jakbym mówiła po chińsku.

Chcesz, żebym coś wyjaśnił?

– Nie. Nie chcę już niczego od ciebie. Nawet wyjaśnień. I to była prawda. Coś we mnie pękło, ale nie w furii. W ciszy. Jak zapałka, która się wypaliła. Nic już nie czułam. A może po prostu – nie chciałam już czuć.

W głowie miałam jedno: „co dalej?”

Droga do domu była długa i cicha. Marek prowadził. Ja patrzyłam przez okno, jakby za szybą było inne życie. Nie zamieniliśmy ani słowa. Nawet nie próbował. W głowie miałam jedno: „co dalej?”. Jeszcze wczoraj myślałam, że będziemy walczyć. Dziś wiedziałam, że nie ma o co. Gdy weszliśmy do mieszkania, zapadła ta znajoma, ciężka cisza. Marek postawił torbę w przedpokoju i przetarł twarz dłońmi, jakby próbował z siebie zmyć całą sytuację.

– Joanna, możemy porozmawiać?

Stanęłam naprzeciwko niego.

– Mów.
– To była głupota. Nic nie znaczyła. To był tylko przelotny flirt.

Parsknęłam śmiechem. Smutnym.

– Tylko flirt? Wiesz, co jest gorsze niż zdrada? Twoje „tylko”. Twoja obojętność. Twoje „wszystko będzie dobrze”.

– Ja nie chciałem cię zranić.

– A jednak to zrobiłeś. Zrobiłeś to przez każdą wiadomość, każde kłamstwo, każdą ciszę, którą wybrałeś zamiast mnie.

Weszłam do sypialni. Wyciągnęłam walizkę spod łóżka. Marek patrzył, jak wkładam do niej ubrania.

– Co robisz?

– Wyprowadzam się. Potrzebuję przestrzeni. Powietrza. Czegokolwiek, co nie jest tobą.

Zamilkł. Dopiero gdy zakładałam buty, szepnął:

– Kocham cię.

Zatrzymałam się tylko na moment.

– Nie wiem, kim jesteś. I nie chcę już wiedzieć.

Zamknęłam za sobą drzwi. I po raz pierwszy od dawna poczułam, że mogę oddychać.

Teraz chcę być sama

Minął tydzień. Mieszkam u siostry, śpię w pokoju jej córki, otoczona plakatami koreańskich zespołów i zapachem brzoskwiniowych świeczek. Nie mam tu nic swojego, a jednak czuję się bardziej u siebie niż w tamtym mieszkaniu. Nie płaczę. Jeszcze nie. Na razie jestem w stanie zawieszenia. Kawa smakuje jak kawa, powietrze pachnie październikiem, tylko serce nie nadąża. Ludzie mówią: „czas leczy rany”. Nieprawda. Czas tylko pozwala nauczyć się z nimi żyć. 

Myślę o tamtym weekendzie jak o punkcie granicznym. Przedtem wierzyłam, że wszystko można naprawić, jeśli się bardzo chce. Teraz wiem – nie wszystko warto. Z Markiem nie rozmawiałam. Wysłał kilka wiadomości, zadzwonił raz. Nie odebrałam. Jeszcze nie wiem, co będzie dalej. Może wrócę. Może nie. Ale jeśli wrócę, to już nie jako ta sama kobieta. Bo coś się we mnie zmieniło. Coś pękło, ale też coś się obudziło. Potrzeba bycia sobą. Bycia ważną. Dla siebie, nie tylko dla kogoś.

Jabłka w sadzie były kwaśne. Jak nasz związek. Może nie dojrzał, może za długo wisiał na gałęzi. Ale wiem jedno – z kwaśnych jabłek też można zrobić coś dobrego. Kompot. Mus. Albo posadzić nowe drzewo z pestek. Może kiedyś. Ale nie teraz. Teraz chcę być sama. I to nie znaczy, że jestem samotna.

Joanna, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: