Zawsze byłem tym typem faceta, który nie żałuje na dom, rodzinę czy szeroko pojętą wygodę. Kiedy się pobraliśmy, uznałem więc, że wspólne konto to naturalny krok, w końcu jesteśmy drużyną. Ale z czasem zauważyłem, że o ile ja analizowałem każdy wydatek, ona... niekoniecznie. Nowe ciuchy, kosmetyki, wypady na manicure, zakupy online – wszystko opłacane z mojego konta, które zapełniałem tylko ja. Na początku to bagatelizowałem, potem próbowałem rozmawiać, ale rozmowy kończyły się fochami. Aż w końcu zrobiłem coś, co kompletnie zmieniło naszą relację i chyba nie do końca byłem gotów na skutki tej decyzji.
Wszystko zaczęło się jeszcze w narzeczeństwie. Mówiła, że „nie ma głowy do pieniędzy” i że ufa mi w stu procentach. Uznałem to za komplement – że jestem odpowiedzialny, zorganizowany, że umiem zadbać o naszą przyszłość. Konto założyliśmy wspólne tuż po ślubie, ale szybko okazało się, że mieliśmy zupełnie inne podejście do pieniędzy. Dla mnie to był fundament bezpieczeństwa. Dla niej – narzędzie do uprzyjemniania życia. Jeszcze wtedy miałem nadzieję, że to się jakoś unormuje.
Był wtorek, późne popołudnie
Wracałem zmęczony po kolejnym dniu na budowie, w dłoni trzymałem siatkę z chlebem, mlekiem i puszką groszku – wszystko, co zostało po ostatnim przelewie. Wchodzę do domu, a na stole torba z logo znanej marki luksusowej – takiej, do której nawet nie podchodziłem w galerii, bo wiedziałem, że tam wszystko zaczyna się od czterech zer.
– Co to? – zapytałem, wskazując torbę.
– A, nic takiego. Sukienka. Była promocja – odpowiedziała z uśmiechem, jakby kupiła paczkę skarpetek.
– Promocja za cztery stówy?
– Oj, nie przesadzaj. Miałam gorszy dzień, chciałam sobie poprawić humor. Ty masz swoje sposoby, ja mam swoje.
– Ale to jest moje konto, moje pieniądze...
– Nasze konto! – przerwała mi. – Chyba się umawialiśmy, że działamy razem?
Tyle że ja nie pamiętałem, żebyśmy umawiali się, że ona będzie traktować moje zarobki jak kartę bez limitu. Nie powiedziałem już nic. Po prostu poszedłem do pokoju, zamknąłem się i pierwszy raz od dawna poczułem się w tym domu obco. Jak gość, który płaci rachunki, ale nikt go nie pyta o zdanie.
Od tamtej sytuacji zacząłem inaczej patrzeć na nasze finanse
Przeglądałem historię konta wieczorami, kiedy już spała. Było tam więcej „promocji”, więcej „małych przyjemności” niż się spodziewałem. Paznokcie co dwa tygodnie, kolacje na mieście, zamówienia z butiku z Włoch – wszystko z mojego konta. To były setki, czasem tysiące w ciągu miesiąca. Kiedy pewnego dnia zobaczyłem przelew na tysiąc złotych dla jej brata, coś we mnie naprawdę zadrżało.
– Pożyczyłam mu na naprawę auta – powiedziała, kiedy zapytałem. – On by dla mnie też pożyczył.
– A ty mnie zapytałaś, czy możesz? To moje pieniądze, nie twoje kieszonkowe!
– Zaczynasz być dusigroszem. Kiedyś taki nie byłeś.
– Bo kiedyś nie musiałem się zastanawiać, czy mi starczy na wypłaty dla chłopaków!
Nie zrozumiała. Albo nie chciała zrozumieć. To, że miałem trochę więcej pieniędzy, nie oznaczało, że można je było rozrzucać bez myślenia.
Zacząłem odkładać osobno. Po cichu. Małe kwoty, na inne konto, tylko moje. Nazwałem to „zaskórniakiem na rozsądek”. Wiedziałem, że jeśli tak dalej pójdzie, będę musiał zabezpieczyć się nie tylko finansowo, ale i emocjonalnie.
Pewnego dnia zmieniłem hasło do konta
Potem to samo zrobiłem z aplikacją w telefonie. Przeniosłem wszystkie środki na swoje nowe, prywatne konto. To była decyzja podjęta po miesiącach frustracji i prób rozmów, które kończyły się na niczym. Nie powiedziałem jej od razu. Chciałem sprawdzić, co się stanie. I stało się szybciej, niż myślałem. Już następnego dnia zapytała: – Czemu mi nie działa aplikacja bankowa? – napisała.
– Zmieniłem hasło – odpisałem. – Potrzebuję kontroli nad swoimi pieniędzmi.
– Czyli teraz mi nie ufasz? To jest kara, tak? Bo kupiłam sobie sukienkę?
– To nie kwestia zaufania czy karania. To kwestia odpowiedzialności. Za dużo wydajesz, nie pytasz, nie konsultujesz. A ja mam dosyć bycia bankomatem.
Długo milczała, a potem wstała i poszła do sypialni, trzaskając drzwiami. Nie krzyczała, nie płakała. Po prostu... zniknęła. I może to właśnie bolało najbardziej – że w tym wszystkim nie było już ani troski, ani zrozumienia. Tylko zamknięte drzwi i dwoje ludzi, którzy przestali mówić tym samym językiem.
Kolejne dni to była cisza
Ona wpatrzona w ekran telefonu, ja udający, że oglądam telewizję. Mijaliśmy się w kuchni, łazience, jak współlokatorzy, którzy zapomnieli, że kiedyś planowali razem całe życie.
– Możemy porozmawiać? – zapytałem któregoś wieczoru, siadając naprzeciwko niej – Nie chcę, żeby to wyglądało jak kara. Ale nie mogłem dłużej patrzeć, jak moje starania idą na buty, paznokcie i sukienki.
– Bo ty widzisz tylko wydatki. A nie widzisz, ile ja robię w domu, jak się staram, żeby wszystko grało. Ty zarabiasz, ja ogarniam resztę. Ale w twoich oczach to nic nie znaczy.
Westchnąłem. Miała trochę racji. Może faktycznie zbyt mocno patrzyłem na cyfry, a za mało na codzienność. Ale ona też nie była bez winy. Uciekała od rozmów, reagowała złością na pytania o pieniądze.
– To nie o sukienkę chodzi – powiedziałem cicho. – Tylko o to, że czuję się jak sponsor, nie partner.
Nie odpowiedziała. Wstała i zniknęła w łazience. Zostawiła za sobą zapach drogiego kremu i echo słów, których już nie powiedziała. Wiedziałem, że coś się między nami skończyło. Może nie na zawsze, ale na pewno na długo.
Od naszej rozmowy minęło kilka tygodni
Mieszkaliśmy nadal razem, ale to było tylko fizyczne współistnienie. Emocjonalnie oddaliliśmy się jak dwa kontynenty. Ona coraz częściej wychodziła, wracała późno, nie pytałem gdzie. Ja rzuciłem się w pracę, brałem więcej zleceń. Nie wróciliśmy do wspólnego konta. Ja miałem swoje, ona – swoje drobne wpływy z kwiaciarni. Gdy raz zaproponowałem, żebyśmy usiedli i policzyli wspólne wydatki, tylko spojrzała na mnie z rezygnacją.
– Wiesz co? Nie chce mi się już tego wszystkiego przerabiać. Rób, jak chcesz.
I wtedy zrozumiałem. My już się rozstaliśmy, tylko jeszcze nikt tego głośno nie powiedział. Może dlatego, że to trudne. Bo przecież było też dużo dobrego. Bo nikt nikogo nie zdradził, nie skrzywdził fizycznie. Tylko gdzieś po drodze zgubiliśmy szacunek. I zamiast o niego walczyć, zaczęliśmy się na siebie obrażać jak dzieci.
Spakowała się sama. Zostawiła kartkę na stole, ale jej nie przeczytałem. Dziś jestem sam. Może bardziej ostrożny. Może trochę zgorzkniały. Ale wiem jedno – jeśli partnerka nie umie szanować twojej pracy i pieniędzy, to nie będzie też szanować ciebie.
Michał, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa ciągle zagląda nam do portfela, więc w końcu jej wygarnęłam. Szybko odpłaciła się pięknym za nadobne”
 - „Moja siostra na każdym kroku bawi się w swatkę. Mam dosyć żenujących randek w ciemno z jej wolnymi kolegami”
 - „Teściowa krytykowała każdy mój obiad i traktowała jak wyrobnicę. Ale nie sądziłam, że posunie się tak daleko”
 




