Wiem, co myślą o mnie znajomi. Że mam życie jak z katalogu – świetną pracę, zadbanego partnera, podróże po świecie i znajomości wśród ludzi z pierwszych stron gazet. Do tego świetne ciuchy i najlepsze kosmetyki. Czasem wystarczy jedno dobrze dobrane zdjęcie na profilu, by wzbudzić zazdrość. Nikt nie wie, że wiele z tych historii to tylko opowieści, które tworzę w swojej głowie, zanim opowiem je innym. Lubię to uczucie, gdy patrzę, jak opadają im szczęki. Prawda? Prawda mnie nudzi. A jeszcze bardziej – nie daje mi przewagi. A ja lubię czuć się lepsza od innych.

Snułam opowieści o luksusie

– Fajny sweter, pewnie drogi – rzuciła Iwona, jakby od niechcenia, zerkając na mnie znad kubka latte.

– Ach, tam... wyprzedaż w Mediolanie. Wpadłyśmy z Patrycją na weekend, polowanie na okazje – odpowiedziałam z uśmiechem, poprawiając pasek w talii.

Nie musiała wiedzieć, że sweter kupiłam w lumpeksie za grosze. Iwona uwielbiała opowieści o luksusie, a ja... lubiłam je wymyślać. Od zawsze czułam się inna. Nie miałam cierpliwości do życia, które toczy się bez fajerwerków. Nie zniosłabym, gdyby ktoś widział mnie taką, jaką naprawdę jestem – z przeciętną pracą, pustym kontem i życiem, które nie budzi niczyjej zazdrości. Właśnie dlatego zbudowałam wokół siebie ten świat – kolorowy, wyretuszowany, wciągający.

– A ty, co tam? Wciąż z tym twoim księgowym? – zapytałam, dobrze wiedząc, że rozstali się miesiąc temu. To było zamierzone ukłucie. Zbyt często patrzyła na mnie z góry.

– Nie, już nie jesteśmy razem – przyznała, próbując ukryć cień rozczarowania.

Pokiwałam głową ze współczuciem, choć w środku czułam satysfakcję. To ja dzisiaj wygrywałam. I jeśli musiałam w tym celu trochę nagiąć rzeczywistość – trudno. Ich opinie, ich zazdrość, ich podziw... tym się karmiłam. Tak budowałam swoją wartość. Lubiłam być tą, która ma więcej, lepiej, ciekawiej. Nawet jeśli musiałam to sobie wymyślić.

Coraz bardziej mnie to wciągało

Zaczęło się niewinnie – od zdjęcia filiżanki kawy na tle paryskiego okna. Okno było z wyszukiwarki, filiżanka z mojej kuchni. Ale lajki poleciały jak szalone, a komentarze znajomych utwierdziły mnie w przekonaniu, że to działa.

– Wow, znowu gdzieś jesteś? Ty to masz życie! – pisała Magda.

Odpowiadałam tylko serduszkiem. Po co psuć im wyobrażenie? Potem poszło dalej. Luksusowe perfumy? Tester z drogerii. Pokaz zdjęć z plaży, na której nigdy nie stałam, obiad w restauracji, w której nawet nie jadłam. Ludzie nie pytali o szczegóły – wystarczała im opowieść. A ja... czułam się gwiazdą. Jak reżyser własnego filmu, w którym zawsze gram główną rolę.

Kiedy Monika zapytała mnie o moją „nową pracę w marketingu luksusowych marek”, zmyśliłam coś na poczekaniu.

– Wiesz, to bardziej projekt, współpraca. Na razie w fazie rozwoju. Francuzi są wymagający – dodałam z przekąsem i upiłam łyk kawy.

Jej mina mówiła wszystko – nie rozumiała, ale zazdrościła. I to wystarczało. Prawda była taka, że wciąż byłam na umowie zlecenie w małej agencji, gdzie od trzech lat robiłam te same ulotki i banery dla sklepów z AGD. Ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Bo co im po mojej prawdzie? Ich wzrok błyszczał tylko wtedy, gdy słyszeli słowo „Paryż” albo „współpraca z topową marką”.

Wciągało mnie to. Małe kłamstewka były jak sieć – raz zarzucona, trzymała mnie coraz mocniej. A ja nie miałam już ochoty z niej wychodzić. Przecież tak dobrze było być kimś więcej niż sobą.

Nie potrafiłam już mówić prawdy

– Jak ty to robisz, że zawsze wszystko ci wychodzi? – zapytała kiedyś Agata, patrząc na mnie z mieszaniną podziwu i zazdrości. Właśnie pokazałam jej zdjęcie z „eventu w Mediolanie”, który w rzeczywistości był wycinkiem z włoskiego bloga. Przerobiłam go tak, żeby wyglądało, jakbym tam była – moje buty, moja torebka, kilka filtrów, odpowiedni cień. I gotowe.

– Chyba trzeba po prostu wiedzieć, czego się chce – odpowiedziałam. Niby banalnie, ale jakże efektownie.

Kłamstwa, które serwowałam, miały w sobie coś uzależniającego. Im więcej ludzi mi wierzyło, tym bardziej czułam, że żyję. Moje życie, choć stworzone z fantazji, było ciekawsze, piękniejsze i po prostu lepsze niż ich prawdziwe.

Szybko zaczęłam się orientować, że nie tylko mnie to kręci. Ludzie chcą wierzyć w cudze sukcesy. Wierzą chętnie, bo potem mogą się nimi karmić albo... zazdrościć. A zazdrość – o, to dla mnie dopiero woda na młyn. Czułam się jak ktoś, kto ma dostęp do innego, lepszego świata. Tylko ja znałam kod do drzwi, których inni nie potrafili nawet znaleźć.

Nie sądziłam, że to mnie aż tak pochłonie. Nie potrafiłam już mówić prawdy – prawda wydawała się zbyt nudna, zbyt zwyczajna. Jak powiedzieć, że mój chłopak mnie zostawił trzy miesiące temu, skoro wciąż publikuję zdjęcia jego dłoni na tle naszego wspólnego śniadania? Każde kłamstwo było jak kolejny poziom w grze. Byłam już tak wysoko, że zapomniałam, gdzie jest ziemia.

Wszystko zaczęło się sypać

Najpierw było zdjęcie z lotniska. Miało być zapowiedzią mojej podróży do Dubaju. Znalazłam je na profilu influencerki – mało znanej, ale na tyle stylowej, by nikt się nie zorientował. Wrzuciłam je na relację z podpisem: „Boarding. Zasłużone wakacje!”. Nie minęły dwie godziny, a dostałam wiadomość od Sary:

– Ej, ty nie jesteś dziś u Ani na urodzinach? Ania wrzuciła zdjęcie z tobą na story.

Zamarłam. Oczywiście, byłam u Ani, ale powiedziałam wszystkim, że przyleciałam specjalnie na chwilę, tylko na tort, bo rano mam samolot. Teraz wyszło, że... chyba jednak nie lecę nigdzie. Szybko odpisałam Sarze:

– Haha, no właśnie! Szalona doba. Teraz pakuję walizkę, ledwo zdążyłam!

Ale już wiedziałam, że to pierwszy zgrzyt. Pierwsza rysa na idealnej powierzchni. Kilka dni później przyłapałam się na tym, że zapomniałam, komu powiedziałam, że mieszkam teraz w apartamencie na Powiślu, a komu, że „wciąż jestem na Żoliborzu, ale tylko tymczasowo, bo szukam czegoś większego”. Kiedy Milena poprosiła, żebym poleciła architekta, który „robił mi kuchnię w nowym mieszkaniu”, byłam kompletnie zbita z tropu.

– Wiesz co, on teraz pracuje tylko przy projektach komercyjnych. Ale dam ci namiary – ucięłam, choć wiedziałam, że nie dam żadnych. Bo on nie istniał. Jak wiele rzeczy w moim życiu.

Zaczęłam się gubić. Pamięć nie nadążała za konstrukcją, którą zbudowałam. I choć wciąż udawałam, że wszystko mam pod kontrolą, w środku zaczynało się walić jak domek z kart.

To był teatr

Pewnego dnia zobaczyłam Alicję pod moim blokiem. Stała przy bramce, z telefonem przy uchu i miną, która nie wróżyła niczego dobrego. Nie miałam pojęcia, że ją spotkam, a już na pewno nie tu. Alicja wierzyła przecież, że mieszkam w apartamentowcu z ochroną i podziemnym parkingiem. Tymczasem zastała mnie przy trzypiętrowym bloku z odrapaną elewacją i suszącym się praniem na balkonie sąsiadki.

– O, hej! – próbowałam brzmieć naturalnie, ale głos mi zadrżał.

Ty tu mieszkasz? – zapytała bez cienia uśmiechu.

– Tak... znaczy, chwilowo. Robią remont w moim mieszkaniu, zalało mi łazienkę, więc... – brnęłam dalej w coś, co nawet dla mnie brzmiało jak tandetne kłamstwo.

Alicja nie odpowiedziała. Spojrzała tylko na mnie, długo i jakoś... inaczej. Nie było w tym już podziwu ani ciekawości. Tylko cisza. A potem po prostu się odwróciła i odeszła.

Tamtego wieczoru siedziałam w łóżku, gapiąc się w ekran telefonu. Wiadomości nie przychodziły. Nikt nie pytał, gdzie jestem, co robię, dlaczego nic nie publikuję. Nagle zrozumiałam, że ten świat, który zbudowałam, wcale nie był mój. To był teatr. A ja byłam aktorką, która zgubiła scenariusz. Prawda powoli przeciskała się przez szpary. Już nie tylko zaglądała przez okno. Stała pod drzwiami. I w każdej chwili mogła wejść.

Nie chcę już udawać

Siedziałam przed lustrem, bez makijażu, w spranym dresie i z włosami spiętymi gumką, którą znalazłam w kieszeni kurtki. Na ekranie telefonu nie było żadnych powiadomień. Od trzech dni nic nie publikowałam. I nikt nie zapytał dlaczego. Nikt nie zatęsknił za moimi „życiowymi inspiracjami”, zdjęciami z „podróży” i cytatami o sukcesie.

Wtedy zrozumiałam: lubili tylko taką mnie, którą wykreowałam. Piękną, pewną siebie, zawsze o krok przed nimi. Nie prawdziwą. Bo prawdziwa ja nie miała ani partnera z modowego świata, ani luksusowych wakacji, ani pracy, która byłaby powodem do zazdrości. Nie stać ją było na drogie ciuchy i markowe perfumy. Prawdziwa ja wstawała rano i włączała czajnik, a nie rezerwowała bilety do Nowego Jorku. I nie miała kogo zaprosić na wspólne śniadanie.

Kłamstwa były łatwe. Karmiły ego i pozwalały mi czuć się kimś więcej. Ale w zamian zabrały coś znacznie cenniejszego – relacje. Prawdziwe rozmowy, zaufanie. I szansę, że ktoś kiedyś zaakceptuje mnie taką, jaka naprawdę jestem.

Nie planuję wielkiego wyznania. Nie opublikuję posta z przeprosinami. Może po prostu przestanę w ogóle udzielać się w Internecie. Odinstaluję aplikacje, odsunę się od ludzi, których znam tylko powierzchownie. Może znajdę kogoś, komu wystarczy mój śmiech, bez filtrów. Komu nie będę musiała niczego udowadniać. Bo prawda, choć mniej efektowna, pozwala oddychać. A ja nie chcę już udawać.

Klaudia, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są przypadkowe.


Czytaj także: