Są dni, kiedy nie odzywam się do nikogo. Kiedy dźwięk telefonu wcale mnie nie cieszy, a skrzynka mailowa pełna jest tylko newsletterów i potwierdzeń płatności. Dom jest cichy – za cichy. I kiedy ten spokój zaczyna się w końcu sączyć do krwi, jak trucizna, wtedy myślę o niej.
O Klarze. Zawsze chciałam być mamą taką, co słucha. Co nie mówi „ja w twoim wieku”, nie ocenia, nie przerywa. Więc pytałam:
– Jak było w szkole?
– Co robiliście na plastyce?
– Pokłóciłaś się z Hanią?
– Z kim tyle rozmawiałaś?
Ale Klara... Klara zawsze odpowiadała półsłówkami, machnięciem ręki, wzrokiem, który uciekał. Aż w końcu przestałam pytać. Nie dlatego, że mi nie zależało. Przestałam, bo zaczęłam czuć się jak intruz. Jakby każda próba była włamaniem do czegoś, co miało pozostać zamknięte. Z czasem nasze rozmowy zredukowały się do „Masz klucze?”, „Masz pieniądze na bilet?”, „Będziesz jadła obiad?”. Czasem odpowiadała. Czasem nie.
Kiedyś, wiele lat temu, powiedziała do mnie:
– Daj mi spokój, mamo. Nie musimy gadać o wszystkim.
Więc dałam. I już nigdy go nie odebrałam. Teraz jest dorosła. Ma swoją rodzinę. I coraz częściej łapię się na tym, że boję się zadzwonić. Bo może znowu usłyszę to samo: „Daj mi spokój”. Zamykam okno. Wiatr szarpie gałęzie jabłoni. Cicho, jakby też bał się odezwać.
Daj mi spokój
W tamtym czasie miała może trzynaście lat. Chodziła w czarnej bluzie z kapturem i słuchawkami, które nigdy nie wypadały jej z uszu. Mówiła mało, a jak już, to zdawkowo. Ale próbowałam. Naprawdę próbowałam. Pamiętam jedną sobotę. Siedziała przy stole w kuchni, jadła kanapkę z serem, wpatrzona w telefon. Pomyślałam, że to dobry moment, że może teraz uda się ją jakoś wciągnąć w rozmowę.
– Klara, jak było wczoraj u Julki? – zapytałam, siadając obok.
Nie odpowiedziała od razu. Przełknęła powoli, spojrzała na mnie z irytacją, jakby pytałam o coś, co w ogóle jej nie dotyczy.
– No normalnie – mruknęła.
– A coś ciekawego się działo? – dopytałam, próbując się uśmiechnąć. – Może film oglądałyście, albo...
– Mamo... – przerwała mi. – Serio. Daj mi spokój. Nie musimy gadać o wszystkim, dobra?
Zamilkłam. Siedziałam jeszcze chwilę, udając, że czegoś szukam na blacie, ale w środku coś opadło. Pomyślałam, że może znowu coś zrobiłam źle, może przesadziłam. A przecież tylko chciałam być blisko. Nie kontrolować. Po prostu wiedzieć, co u niej. Być obok.
– Nie chcę cię męczyć. Tylko chcę wiedzieć, co u ciebie... – powiedziałam cicho.
– Nic. Nic się nie dzieje. Możesz już przestać? – rzuciła zniecierpliwiona, nie podnosząc wzroku znad telefonu.
Wyszłam z kuchni bez słowa. Od tamtej pory starałam się rzadziej pytać. A później przestałam w ogóle. Bo może rzeczywiście robiłam coś nie tak. Może taka była. Zamknięta, niezależna. Może potrzebowała przestrzeni, nie mnie. Tylko że nikt mnie nie nauczył, jak być matką, która potrafi się wycofać bez poczucia porażki. Zostawały mi ślady. Pusty kubek po kakao, podrzucone skarpetki, dźwięk zamykanych drzwi do jej pokoju. I to jedno zdanie, które tkwiło we mnie jak cierń: „Daj mi spokój”.
Przyjechała w piątek po południu. Z małą, śpiącą Olą w foteliku i torbą wypchaną po brzegi. Przed drzwiami, zanim jeszcze zadzwoniła, słyszałam jej głos. Taki inny niż kiedyś – ciepły, troskliwy, spokojny.
– Cicho, skarbie, babcia zaraz otworzy. Już jesteśmy.
Otworzyłam. Uśmiechnęła się, szybko mnie pocałowała w policzek i przeszła do środka. Zostawiła fotelik w przedpokoju, rozpięła kurtkę, rozejrzała się.
– Nic się nie zmieniło – powiedziała.
– Trochę rzeczy poprzestawiałam – odparłam spokojnie, zamykając drzwi. – Ale niewiele.
Ola zaczęła się wiercić. Klara zaraz do niej podeszła, uniosła ją delikatnie i przytuliła. Dziecko rozespanym głosikiem coś zamamrotało, potem wtuliło się w matkę.
– Opowiedz babci, co dziś robiłaś – zaświergotała Klara, kołysząc Olę lekko na rękach. – No, powiedz, jak byłaś z mamą w sklepie, jak goniłaś za kotem…
Siedziałam przy stole i patrzyłam, jak moja córka tuli swoją córkę. Jak mówi do niej ciepło, miękko. Jak jej oczy są pełne troski. A ja... nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie potrafiłam znaleźć słów, które nie brzmiałyby obco. Więc milczałam. Słuchałam.
– Wiesz – zaczęła Klara, z wyraźnym napięciem w głosie. – Mogłabyś się bardziej zaangażować. Nie wiem, tak po prostu... coś powiedzieć, zapytać. Zawsze byłaś taka… obojętna.
Nie zdążyłam odpowiedzieć od razu. Znałam ten ton. Taki sam jak kiedyś, gdy miała piętnaście lat i zamykała się przede mną na cztery spusty.
– Obojętna? – zapytałam cicho. – Ty mi kiedyś kazałaś dać ci spokój.
Zamilkła. Ola zasnęła, jej mała główka opadła na ramię matki. Klara usiadła naprzeciwko mnie, nie patrząc w oczy. Przez chwilę tylko głaskała córkę po włoskach, aż w końcu uniosła wzrok.
– Byłam młoda, wiesz, jak to jest w tym wieku – powiedziała.
Nie odpowiedziałam. Jeszcze nie wtedy.
Myślałam, że ci nie zależy
Był wieczór. Ola spała w pokoju gościnnym, zawinięta w koc, z ręką wystającą spod poduszki. Klara siedziała w kuchni, oparta o oparcie krzesła, z filiżanką herbaty, której nawet nie ruszyła. Światło nad stołem było przygaszone, a w oknie odbijały się nasze twarze. Jak dwie wersje tej samej kobiety – jedna z przeszłości, druga z przyszłości. Milczałyśmy chwilę, aż Klara odezwała się nagle, jakby długo zbierała się do tych słów:
– Dlaczego tak długo się nie odzywałaś?
– Bo kiedyś powiedziałaś, że mam dać ci spokój – odpowiedziałam wolno. – Więc dałam.
– Ale ja byłam dzieckiem. Potrzebowałam cię.
Patrzyłam na nią. Na jej twarz, teraz tak bardzo dorosłą. Na rysy, które znałam od lat, ale jakby z innej perspektywy. Może dopiero teraz widziałam je naprawdę.
– Byłaś. I próbowałam. Latami. Codziennie pytałam, zagadywałam. Prosiłam, żebyś się otworzyła. I za każdym razem nic. W końcu pomyślałam, że może naprawdę lepiej będzie, jeśli po prostu... dam ci ten spokój, którego chciałaś.
– A ja myślałam, że ci nie zależy – wyszeptała.
– A ja myślałam, że może sama kiedyś przyjdziesz. Że wrócisz. A ty przez lata nie zapukałaś.
Ona spojrzała wreszcie w moją stronę. Wtedy obie zamilkłyśmy. Nie było już nic do dodania. Siedziałyśmy w tej ciszy długo. Ja – matka, która nie wiedziała, co robić. Ona – córka, która też nie wiedziała, że można było inaczej.
Może jeszcze nie wszystko stracone
Znalazłam go rano, w skrzynce. Koperta była złożona na pół, bez znaczka, tylko moje imię wypisane długopisem. Usiadłam przy stole, odsunęłam filiżankę z niedopitą herbatą i otworzyłam list. Pismo Klary, równe, uważne. Czytałam powoli, z przerwami na oddech. „Mamo, nie wiem, jak się pisze takie listy. Nie wiem, jak przepraszać za rzeczy, których się wtedy nie rozumiało. Ale chcę ci powiedzieć: dziękuję. Za to, że byłaś, mimo że cię odrzucałam. Za cierpliwość. Za ciszę, która nie była obojętnością, tylko ostrożnością. Przepraszam, że nigdy tego nie widziałam. Chciałabym spróbować jeszcze raz. Jeśli ty też.”
List był krótki. Bez wielkich słów. Ale czytałam go długo. Później podeszłam do szafy. Z górnej półki wyjęłam pudełko. Rysunki, kartki z przedszkola, zdjęcie z pierwszej komunii. Klara z włosami w kucyk, uśmiechnięta. Siedziałam z tym wszystkim przy stole. Może jeszcze nie wszystko stracone. Może jeszcze zdążymy.
Było niedzielne śniadanie. W kuchni zapach jajecznicy unosił się w powietrzu. Ola siedziała przy stole i mieszała łyżką w kubku z kakao, które już dawno wystygło. Klara podawała kromki chleba, Piotr kroił pomidory.
– Babciu, opowiedz bajkę – powiedziała nagle Ola,
Popatrzyłam na nią, potem na Klarę.
– Dobrze – odpowiedziałam cicho. – Ale to nie będzie zwykła bajka.
Usiadłam obok Oli i zaczęłam mówić. Najpierw niepewnie, potem coraz swobodniej. O dziewczynce, która nie chciała, żeby ktoś wchodził do jej pokoju bez pukania. I o mamie, która długo czekała pod tymi drzwiami, trzymając kubek z herbatą i dobre słowo. Ola słuchała, z otwartymi oczami. Klara wciąż milczała, ale jej spojrzenie było inne. Jakby coś się domknęło. Nie wiedziałam, czy jeszcze naprawimy to, co było między nami. Czy wystarczy czasu, odwagi, chęci. Ale w tym jednym momencie – kiedy Ola dotknęła mojej dłoni, a Klara nie odwróciła wzroku – poczułam coś, co zapomniałam, że istnieje. Nadzieję.
Joanna, 50 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mieszkam z teściową pod jednym dachem i już mam tego dość. Każdego dnia słyszę tylko, że nie jestem u siebie”
- „Teściowa wiedziała, że jej synek mnie zdradza i przymykała na to oko. Okazało się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni”
- „Wyręczam teściową w jesiennych porządkach i po kolana brodzę w błocie. To za mało, by przestała mieć mnie za złodziejkę”








