Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, że przez jedną decyzję – wydawałoby się zupełnie rozsądną – całe nasze życie wywróci się do góry nogami, chyba bym go wyśmiała. Zapisać córkę na korepetycje z matematyki – cóż w tym złego? Przecież zależało mi tylko na tym, żeby zdała maturę, miała lepszy start.

Nigdy nie przypuszczałam, że zamiast lepszych ocen przyniesie do domu… inne wyniki. Teraz nie śpię po nocach, bo za osiem miesięcy zostanę babcią. A jeszcze chwilę temu wydawało mi się, że jestem po prostu zatroskaną matką. No to zatroskałam się skutecznie...

Teraz pluję sobie w brodę

– Mamo, serio? Przesadzasz! – zawołała Ola, kiedy po raz pierwszy wspomniałam o korepetycjach.

– Nie przesadzam, tylko dbam o twoją przyszłość. Masz tróję na semestr i myślisz, że cud się wydarzy przed maturą?

– Ale ja to ogarnę sama!

– Nie ogarniasz od dwóch lat! – warknęłam, tracąc cierpliwość. – Poszłam ci na rękę, nie zapisując cię od razu, ale dość tego. Znalazłam ci nauczyciela. W piątki o 16:00. I proszę, bez dyskusji.

Ola warknęła coś pod nosem, ale nie protestowała dłużej. Byłam z siebie dumna. W końcu wzięłam sprawy w swoje ręce. Sama nie znosiłam matematyki, ale wiedziałam, jak wygląda rynek pracy – bez matury z matmy nawet na kasie w markecie czasem patrzą krzywo.

Korepetytor miał dobre opinie. Młody, ambitny student politechniki, polecony przez matkę koleżanki z pracy. Podobno świetny kontakt z młodzieżą. „Będzie idealny” – pomyślałam.

Na pierwsze zajęcia Ola poszła z fochem. Na drugie już bez marudzenia. A po trzecich wróciła jakby… odmieniona. Włosy spięte w wysoki kucyk, delikatny makijaż. A wcześniej nie chciała tuszu do rzęs nawet na studniówkę. Zapytałam żartem:

– Coś ty taka wystrojona? Na korepetycje czy na randkę?

– Haha, bardzo śmieszne. Po prostu zaczęłam dbać o siebie – rzuciła i poszła do pokoju.

Wtedy nie połączyłam kropek. Teraz pluję sobie w brodę. Gdybym tylko wiedziała, jak bardzo będzie dbać… nie tylko o siebie.

Zaczęłam coś podejrzewać

Po miesiącu zauważyłam, że Ola się zmienia. Zaczęła nagle sama z siebie wychodzić z pokoju, częściej się uśmiechała, a nawet… piekła muffinki. To nie był żart – dziewczyna, która potrafiła przypalić tosty, teraz piekła czekoladowe cuda i z własnej woli wynosiła śmieci.

– Co się stało z moim dzieckiem i kto je podmienił? – rzuciłam pewnego wieczoru z kuchni, obserwując ją, jak układa kwiaty w wazonie.

– Po prostu dojrzewam, mamo. W końcu jestem prawie dorosła – powiedziała z tym swoim nowym, spokojnym tonem, który bardziej pasował do trzydziestolatki niż do zbuntowanej nastolatki, jaką jeszcze niedawno była.

Nie będę kłamać – wtedy byłam zadowolona. Zachowywała się, jakby ktoś wreszcie przemówił jej do rozsądku. W dodatku co piątek wracała z korepetycji w świetnym humorze. Mówiła, że „zaczyna kumać te funkcje i całki”, że „Kamil tłumaczy lepiej niż nauczycielka”. Zaczęłam nawet żałować, że nie znalazłam go wcześniej.

Raz nawet zagadałam ją:

– Fajny ten Kamil?

– No… spoko. Miły, zabawny, cierpliwy. I ma fajnego kota.

– Kota?

– No tak, czasem słodko przeciąga się na łóżku.

Zatkało mnie.

Na łóżku?

– No tak, przecież uczymy się w sypialni Kamila. Ma tam biurko i w ogóle.

Wtedy coś mnie zakuło w żołądku. Ale tylko na chwilę. Przecież to tylko matematyka. Nie?

Nie byłam ślepa

Któregoś dnia zadzwoniła wychowawczyni Oli. Rozmawiałyśmy o próbnych maturach, a na koniec rzuciła niby od niechcenia:

– A tak w ogóle, jak Ola zachowuje się w domu? Bo w szkole taka jakaś rozkojarzona ostatnio. Wie pani, dziewczyny to czasem zakochane, to zamyślone, wie pani jak to jest…

Zrobiło mi się gorąco.

Zakochana? – powtórzyłam jak idiotka. – A w kim niby?

– Oj, nie wiem. Nic konkretnego nie mówiła. Ale coś czuję, że serducho jej mocniej bije. Tyle z mojej strony. Pozdrowienia!

Gdy się rozłączyłam, zaczęłam układać klocki w głowie. Ola od miesiąca promieniowała szczęściem, nagle polubiła matematykę, piekła ciasteczka, uśmiechała się do ekranu telefonu, a od trzech tygodni nie pokazywała dziennika. Przecież ja nie byłam ślepa.

Wieczorem, kiedy wyszła z łazienki, powiedziałam:

– Pogadajmy.

– Teraz?

– Tak. Usłyszałam dzisiaj coś ciekawego. Że jesteś rozkojarzona, zakochana… Chcesz coś powiedzieć?

Zrobiła minę jak zbity pies.

– Mamo, przestań. Nic się nie dzieje. Mam po prostu dużo nauki, może jestem trochę zmęczona.

Patrzyła mi prosto w oczy. I w tej jednej sekundzie poczułam, że kłamie. Ale powiedziałam tylko:

Uważaj na siebie, dobra? Jesteś mądra. Nie daj się omamić komuś, kto tylko ładnie mówi.

Pokiwała głową.

– Jasne. Mamo, przecież wiem, co robię.

Wtedy jeszcze jej wierzyłam.

Mój świat się zawalił

Tego dnia wróciłam wcześniej z pracy. Zalałam herbatę, zdjęłam buty i usiadłam na kanapie. Na stole leżał telefon Oli. Zwykle miała go przy sobie jak talizman. Ale tym razem chyba się zagapiła.

Nagle ekran rozświetlił się wiadomością: „Tęsknię za tobą. Odliczam dni. Buziak dla was obojga” Zamarłam. Dla was obojga? Przez chwilę patrzyłam jak zahipnotyzowana, aż przyszła kolejna: „Kupiłem dziś śpioszki. Takie w tygryski. Mały będzie wyglądał bosko”.

Poczułam, że serce wali mi jak młotem. Śpioszki? Mały? Wstałam jak automat i poszłam do jej pokoju. Siedziała przy biurku, z zeszytem od matmy. Uśmiechnęła się.

– Hej mamo, już jesteś?

Zatrzymałam się w progu.

– Co cię łączy z Kamilem?

Zbladła.

– To tylko mój korepetytor… przecież wiesz.

– Ile on ma lat?

– Dwadzieścia dwa.

– A ty masz ledwo osiemnaście. I jeszcze mi powiedz, że wszystko jest w porządku.

Milczała.

Powiedz mi prawdę, Ola. Bo przeczytałam wiadomości. Przypadkiem. Ale przeczytałam.

Zaczęła drżeć. Zakryła twarz dłońmi. Po chwili cicho powiedziała:

– Mamo… Ja jestem w ciąży.

To był ten moment, kiedy cały świat, jaki sobie ułożyłam, rozpadł się jak domek z kart. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Stałam tylko i próbowałam zrozumieć, co właśnie usłyszałam.

Nie miałam wyboru

Nie pamiętam, jak długo stałam w tym progu. Minutę? Dziesięć? Może więcej. W końcu usiadłam na łóżku i tylko zapytałam:

– Który to miesiąc?

– Drugi... Skończył się tydzień temu – wyszeptała Ola, nie patrząc mi w oczy.

– Jak on na to zareagował?

– Ucieszył się. Mówi, że damy radę, że kocha mnie, że to znak… że wszystko się ułoży.

Zacisnęłam pięści. „Znak”, myślałam. Znak? Dla dwudziestodwuletniego chłopaka, który miał tłumaczyć całki, a nie robić dzieci mojej córce?

– I co teraz? Chcesz być mamą w liceum?

– Nie wiem… – wyszeptała. – Ja… boję się, ale… On mówi, że będzie przy mnie. Że może wynajmiemy coś razem, że będzie pracował więcej…

Pokręciłam głową. Nagle zrobiło mi się słabo. Przecież ja sama miałam dwadzieścia lat, kiedy zaszłam w ciążę z Olą. I wiem, co to znaczy. Strach. Wstyd. Samotność.

Ale wtedy miałam własną matkę, która chociaż oschła i twarda, nie zostawiła mnie. Spojrzałam na Olę. Siedziała skulona, trzymając dłonie na brzuchu, jakby już go chroniła. I wtedy zrozumiałam, że nie mam wyboru. Można się gniewać. Można się załamywać. Ale jak się jest matką… to się nie zostawia. Nigdy.

– Powiedz mu, że chcę z nim porozmawiać. Jutro.

Ola podniosła głowę. W jej oczach był lęk, ale i ulga.

– Naprawdę?

– Tak. Ale niech się przygotuje. Mam kilka bardzo trudnych pytań.

Zostałam babcią przed 40-stką

Kiedy pierwszy raz wzięłam małego Michała na ręce, miałam wrażenie, że czas się cofnął. Pachniał tak samo jak Ola, kiedy ją urodziłam. Miał jej nosek i te same marszczki na czole. A ja… ja znów byłam matką, tylko tym razem nie dziecka, a... matki.

Przez te osiem miesięcy nie było lekko. Były awantury, łzy, ciche dni, wahania nastrojów. Kamil w końcu poszedł do pracy na pełny etat i rzucił studia – twierdzi, że wróci, ale jakoś trudno mi w to uwierzyć. Zamieszkali w wynajętej kawalerce, godzinę drogi ode mnie. Pomagam, jak mogę – pieluchy, zakupy, czasem gotuję na kilka dni.

Nie jestem idealną babcią. Czasem narzekam. Czasem łapię się na myśli: „Mogłabym teraz jechać na wakacje, a nie kisić się z garami i grzechotkami”. Ale potem przychodzi Ola z małym na rękach, całuje mnie w policzek i mówi:

– Mamo, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.

I wtedy pękam. Bo choć nigdy nie chciałam zostać babcią przed czterdziestką, choć przez chwilę miałam ochotę wycofać wszystko i wrzasnąć „coś ty najlepszego zrobiła?!”, to wiem jedno: kocham wnuczka całym sercem.

Tak samo, jak kocham swoją córkę. I może właśnie dlatego teraz, siedząc z Michałkiem na kolanach, nie myślę już o tym, co mogło być. Myślę o tym, co jest. I jak to wszystko jakoś poukładać. Bo bycie matką… nigdy się nie kończy.

Renata, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: