Nie lubię Wszystkich Świętych. Tej zadętej powagi, tłumu ludzi na cmentarzu, sztucznych chryzantem w odblaskowych kolorach i zniczy, które palą się tylko do wieczora, a potem zostaje plastikowy śmietnik na nagrobku. Ale mama zadzwoniła dwa dni wcześniej i powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu:
– W piątek idziemy do babci. Bądź gotowa na czternastą.
– Serio? W Święto Zmarłych? Znowu będą tłumy – rzuciłam.
– Nie Święto Zmarłych, tylko Wszystkich Świętych. I tak, jak co roku. Nie wydziwiaj.
Mogłam się nie zgodzić. Ale już słyszałam w głowie to jej rozczarowane „Ola, nie wstyd ci?” i komentarze ciotki Grażyny, że „córka od tej Hani taka chłodna się zrobiła, jakaś taka nowoczesna, bez szacunku do tradycji”. Więc powiedziałam: dobra.
Rano długo stałam przed szafą. Założyłam czarną spódnicę – może trochę krótszą, ale z grubymi rajstopami. Czerń jak czerń. Do tego golf i płaszcz. Zero dekoltu, zero koloru. Zwykły strój. Dla mnie – normalny. Ale dla niej… No cóż. Dla niej to miał być początek końca. Jeszcze nie wiedziałam, że ta godzina na cmentarzu zamieni się w koszmar.
Matka była niezadowolona
– Czy to naprawdę wszystko, co miałaś do ubrania? – zapytała mama, zanim jeszcze dobrze zamknęłam drzwi samochodu.
Zamarłam z dłonią na klamce. Nawet się nie przywitała. Od razu strzał. Wzięłam głęboki wdech i wsiadłam.
– Dzień dobry, mamo – odpowiedziałam spokojnie.
– Ola, no proszę cię… To nie impreza ani pokaz mody. Jedziemy na cmentarz, a ty wyglądasz, jakbyś zaraz miała iść na drinka do klubu.
– Mam czarną spódnicę, golf i płaszcz. Co w tym niestosownego?
– Spódnica ledwo cokolwiek zakrywa.
– To nieprawda. Rajstopy są kryjące – odcięłam się, patrząc przez okno.
– Gdyby babcia to widziała… – dodała z westchnieniem.
– Babcia miała większe zmartwienia niż długość moich spódnic – rzuciłam, nie patrząc na nią.
Zamilkła, ale tylko na chwilę. Później było jeszcze o paznokciach („Czarny lakier, naprawdę?”), o moich kolczykach („Trochę skromniej można było”), a nawet o fryzurze („Zawsze ci te włosy do oczu leciały, nie mogłaś ich jakoś spiąć?”). Usta zaciskałam coraz mocniej. Jechałyśmy przez zatłoczone ulice, obie nabzdyczone, obie milczące. Radio grało coś o miłości i tęsknocie, co wydało mi się okrutnie ironiczne.
W mojej głowie pojawiło się to znajome uczucie: że znów mam czternaście lat. Że znów zrobiłam coś „nie tak”. Że znowu jestem nie taka, jak powinnam. Za głośna, za niezależna, za bardzo „po swojemu”. Spojrzałam na nią kątem oka. Jej twarz była zacięta, dłoń nerwowo bębniła w kierownicę. Czy naprawdę aż tak ją boli, że nie jestem jej wersją idealną? Nie wiedziała jeszcze, że to dopiero początek.
Spódnica okazała się pretekstem
Na cmentarzu ludzi było mnóstwo. Przewracały się znicze, dzieci biegały z watą cukrową, a ktoś z tyłu potknął się o wystający korzeń i zaklął pod nosem. Pachniało dymem z kadzideł i roztopionym plastikiem. Mama szła szybko, jakby bała się, że ktoś ją zauważy i powie: „To ta, z tą córką w minispódniczce”. Szłyśmy w milczeniu, aż stanęłyśmy przed grobem babci.
– No, weź, zapal to – rzuciła, wciskając mi zapalniczkę i znicz.
Zrobiłam, co kazała. W tej jednej chwili naprawdę chciałam po prostu postać chwilę w ciszy. Pomyśleć o babci. Pamiętam, jak smażyła mi naleśniki, kiedy rodzice się kłócili. Jak uczyła mnie szydełkować, chociaż nic z tego nie wyszło. Była taką ciepłą osobą. A teraz została po niej tylko data i nazwisko.
– Wiesz, że Jola przyjechała z Gdańska z córką? – zagadała mama po chwili, jakbyśmy stały na parapetówce, a nie przy grobie. – I mówiła, że ta jej mała już w poważnym związku, chłopak studiował medycynę, teraz robi doktorat. Młody, ambitny. Też by ci się przydało coś poważnego, Ola. Zamiast tylko te twoje „wolne związki”.
– Mamo, ja przyszłam zapalić znicz, nie słuchać kazań.
– No ale ile można być samotną? Albo z tymi swoimi „prawie chłopakami”, co znikają po miesiącu? Nie lepiej się wreszcie ustatkować?
– Nie, nie lepiej – syknęłam.
– Przemyśl to. Bo niedługo zostaniesz sama jak palec – dodała z uśmiechem, który miał udawać troskę.
W tamtej chwili poczułam, że nie chodzi o spódnicę. Nigdy nie chodziło. To był tylko pretekst. Ona chciała mnie naprawić, ulepić po swojemu. Tyle że ja już dawno nie byłam gliną, w której da się rzeźbić
W końcu wszystko wygarnęłam
– Wiesz co? – powiedziałam, gdy mijałyśmy ostatnie groby w drodze do wyjścia. – Ty się w ogóle kiedyś zastanawiasz, jak to brzmi?
– Co?
– Wszystko, co mówisz. Jakbyś prowadziła jakieś swoje wewnętrzne dochodzenie. Jakbyś szukała we mnie błędów, żeby potem móc je poprawiać. Jakbym była projektem, który trzeba cały czas przerabiać.
Zatrzymała się. Nagle zrobiło się dziwnie cicho. Ludzie przechodzili obok z siatkami zniczy i wazonami, jakby nie widzieli nic.
– Ola, ja tylko…
– Nie, mamo. Ty tylko uważasz, że wiesz, co dla mnie lepsze. Ale w ogóle mnie nie znasz. Nigdy się nie interesowałaś tym, co naprawdę czuję. Zawsze tylko „ładnie wyglądaj”, „zrób dobre wrażenie”, „co powiedzą ludzie”.
– Przesadzasz. Wychowałam cię najlepiej, jak umiałam.
– A ja całe dzieciństwo czułam, że jestem niewystarczająca. Za mało się starałam. Nie tak siedziałam, nie tak się śmiałam, nie tak mówiłam. Nawet jak płakałam – to nie w porę.
– Ola… – spojrzała na mnie zaskoczona, jakby pierwszy raz słyszała mój głos.
– Wiesz, że ja od lat boję się z tobą rozmawiać, bo wiem, że każda rozmowa kończy się oceną? Ty nie pytasz, jak się czuję. Ty pytasz, czemu mam takie włosy. Albo czemu nie mam chłopaka. Albo czemu wyglądam „jakbym szła na dyskotekę”.
– Chciałam dla ciebie dobrze…
– Nie. Ty chciałaś dobrze dla siebie. Żeby ci nikt w rodzinie nie zarzucił, że masz „dziwną” córkę. Żeby sąsiedzi nie gadali. Żebyś mogła się mną pochwalić. Ale nigdy nie interesowałam cię ja.
Stała nieruchomo. Na jej twarzy nie było już złości. Była pustka. I coś jeszcze – coś, czego nie potrafiłam rozpoznać. Może lęk?
– Nie chcę już tak dłużej – dodałam ciszej. – Nie chcę, żebyś mnie kochała pod jakimś warunkiem. Albo docenisz mnie taką, jaka jestem, albo... nic z tego nie będzie.
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę bramy. Z każdą chwilą czułam, jak narasta we mnie cisza. Ale to nie była ulga. Tylko pustka.
Wróciły do mnie wspomnienia
Szłam przez miasto, nie bardzo wiedząc, gdzie idę. Płaszcz miałam rozpięty, a zimne powietrze targało mi włosy, ale nie zwracałam na to uwagi. Słońce już zachodziło, ludzi na ulicach było mniej. W głowie kręciły mi się te same zdania w kółko. „Albo docenisz mnie taką, jaka jestem, albo... nic z tego nie będzie”. Czy ja naprawdę to powiedziałam?
Weszłam do najbliższej kawiarni, zamówiłam herbatę z cytryną, usiadłam w kącie. Czułam się wykończona, jakbym przebiegła maraton. Z rękami na kolanach, zapatrzona w parującą filiżankę, zastanawiałam się, czy to wszystko miało sens. Czy przesadziłam? Czy była szansa, żeby to rozegrać inaczej?
W mojej głowie pojawiły się wspomnienia. Mama czesząca mi włosy na rozpoczęcie roku szkolnego – tak mocno, że aż łzy mi leciały. Mama prasująca sukienkę na komunię, narzekająca, że jestem zbyt pulchna. Mama mówiąca: „Uśmiechnij się, nie jesteś taka brzydka”. Zawsze gdzieś między troską a krytyką. Zawsze z cieniem rozczarowania.
Ale były też inne chwile. Gdy zachorowałam i leżałam z gorączką – ona czuwała całą noc. Gdy ojciec się wściekał, wchodziła między nas. Gdy miałam złamane serce w liceum – zrobiła mi kakao i nie pytała, czemu płaczę. Po prostu była. Może ona też nie umiała inaczej? Może nikt jej nie nauczył, że miłość powinna być bezwarunkowa?
Popatrzyłam przez okno. Dzieci ze zniczami w rękach szły z rodzicami przez park. Nie czułam gniewu ani bólu. Tylko świadomość, że nie zawsze da się naprawić, ale czasem trzeba przynajmniej... spróbować.
Może nie wszystko stracone
Telefon zadzwonił trzy dni później.
– Halo? – rzuciłam.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Przez sekundę chciałam się rozłączyć.
– Ola… – odezwała się w końcu. Cicho, niepewnie. – To ja.
Serce zaczęło mi bić szybciej. Nie powiedziałam nic.
– Nie będę ci długo zawracać głowy. Tylko… może rzeczywiście nie wszystko robiłam dobrze – powiedziała. – Ale martwię się o ciebie.
Westchnęłam. Przesunęłam telefon do drugiego ucha, spojrzałam przez okno. Liście fruwały jak szalone, wiatr uderzał w szyby.
– Nie chcę, żebyś się martwiła – odpowiedziałam. – Chcę, żebyś mnie szanowała.
Znowu cisza. Ale tym razem nie była tak nieznośna. Po chwili usłyszałam jej oddech. Płytki, nieregularny, jakby nie wiedziała, co teraz.
– Dobrze – powiedziała w końcu. – Postaram się.
I się rozłączyła. Zostałam z tym „postaram się” w uchu. Może to za mało, a może – jak na nią – bardzo dużo. Nie czułam ulgi. Nie poczułam żadnej wielkiej wygranej. Nie było katharsis, nie było łez wzruszenia ani muzyki filmowej w tle. Tylko cicha, wątpliwa nadzieja, że może, może coś się zacznie zmieniać. Nie miałam pojęcia, co będzie dalej. Może się nie odezwie przez miesiąc. Może znowu będzie jak dawniej. A może tym razem naprawdę coś pękło. Nie wiedziałam. Ale pierwszy raz od dawna czułam, że mówię własnym głosem. Niekoniecznie takim, który chciałaby słyszeć.
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Byłam w szoku, gdy odkryłam, kto jest moją szefową. Nie chcę, by wszyscy myśleli, że mam przez to w pracy fory”
- „Teść miał na mnie plan, ale go nie posłuchałem. W zemście nastawił przeciwko mnie całą rodzinę z córką na czele”
- „Zakochałem się w niej po uszy, choć mogłaby być moją córką. Nie sądziłem, że na starość stanę się bankomatem”




