Mieszkanie po rozwodzie pachniało… przeszłością. W każdym kącie czułam jego obecność – w kubku z wyszczerbionym uchem, którego nigdy nie pozwalał wyrzucić, w swetrze, który wciąż wisiał na wieszaku, jakby miał zaraz po niego sięgnąć. Marcin. Nawet teraz, gdy teoretycznie już nic nas nie łączyło, potrafił sprawić, że czuję się jak cień samej siebie. Dni wyglądały podobnie: kawa, laptop, cisza. Czasem aż zbyt głośna. Wtedy pojawiał się drugi głos – ten należący do mamy.

Nie pozwalała mi być sobą

– Agnieszka, pamiętasz, że dziś mija termin rachunku za prąd? – dzwoniła zawsze o tej samej porze, jak gdyby miała wbudowany alarm.

– Tak, mamo, zapłaciłam już wczoraj.

– A jesteś pewna? Bo wiesz, jak to z tobą bywa… Ty zawsze taka roztrzepana, jak dziecko.

Wciągałam powietrze przez zęby, żeby nie wybuchnąć. Po rozwodzie próbowałam być dorosła, naprawdę. Ale z moją matką nie dało się być dorosłą. Ona zawsze wiedziała lepiej. Od tego, jaką farbą pomalować kuchnię, po to, czy powinnam wziąć kredyt. A przecież mam trzydzieści cztery lata, nie czternaście.

– Mamo, proszę cię… poradzę sobie.

– No pewnie, poradzisz. Jak zawsze. A potem ja muszę prostować. – Jej głos brzmiał chłodno, jak stal. – Może jednak przyjadę jutro, zobaczę, co u ciebie.

– Nie trzeba! – wyrwało mi się zbyt gwałtownie. – Naprawdę, wszystko w porządku.

Zapadła cisza, ale czułam jej obecność nawet po odłożeniu telefonu. Jakby siedziała obok, patrzyła na mnie tym swoim spojrzeniem, które mówiło: beze mnie to byś zginęła, dziewczyno.

Przez chwilę chciałam zadzwonić do niej z powrotem, przeprosić, że zabrzmiałam szorstko. Ale nie zrobiłam tego. Zaparzyłam drugą kawę, usiadłam na podłodze i patrzyłam na puste ściany. Nie wiedziałam, czy bardziej mnie boli samotność, czy to, że mimo rozwodu wciąż jestem czyjąś córką – nie kobietą, nie sobą. W lustrze odbiło się moje zmęczone odbicie. I wtedy po raz pierwszy pomyślałam: A może ona ma rację? Może faktycznie bez niej nie dam rady?

To było jak uderzenie w twarz

W niedzielę pojechałam do mamy na obiad. Zawsze ten sam rytuał – rosół, ziemniaki, pieczony kurczak, a na deser sernik, który niby robiła z myślą o mnie, ale w rzeczywistości był kolejnym sposobem, by mnie zatrzymać przy stole jak najdłużej. Na początku próbowałam się uśmiechać i udawać, że wszystko jest jak dawniej, ale już po kilku minutach rozmowa zeszła na temat pieniędzy i rachunków.

– Dostałaś już rozliczenie za gaz? – zapytała, stawiając przede mną talerz.

– Tak, przyszło wczoraj. – Usiadłam naprzeciwko niej. – Wszystko opłacone.

– A jesteś pewna, że nie przepłacasz? Bo jak się samemu płaci, łatwo coś przeoczyć. Marcin zawsze wszystko kontrolował, nie?

Zawahałam się, trzymając łyżkę nad talerzem. Wiedziałam, że to dopiero początek.

– Mamo, nie musisz się o to martwić. Teraz sama o tym decyduję.

– No właśnie, sama… I jak ci z tym? – Uśmiechnęła się lekko, ale w tym uśmiechu nie było ciepła. – Bo ja zawsze mówiłam, że rozwód to najgorsze, co mogłaś zrobić.

Poczułam, jak ściska mnie w żołądku. Wzięłam łyk rosołu tylko po to, żeby nie musieć odpowiadać.

– Byłaś z nim dziesięć lat, mieliście stabilne życie. Nie rozumiem, po co to wszystko rozwalać – ciągnęła dalej. – Facet to jednak facet. Może nie był idealny, ale przynajmniej dbał o dom.

– Mamo, skończ. – Odstawiłam łyżkę, zanim nią trzasnę. – Nie wiesz, jak było między nami.

– A może to ty nie wiesz, co tracisz? – spojrzała na mnie z wyższością. – W twoim wieku trudno będzie znaleźć kogoś sensownego.

To było jak uderzenie w twarz. Wstałam z krzesła, nie patrząc na nią.

– Nie muszę nikogo szukać. Chcę po prostu spokoju.

– Spokój… – powtórzyła z drwiną. – Dziecko, ty nie wiesz, co to znaczy spokój.

Stałam chwilę, nie mogąc zebrać myśli. Chciałam jej coś odpowiedzieć, ale każde słowo wydawało się niepotrzebne. Wzięłam torebkę i podeszłam do drzwi.

– Nie uciekaj, Agnieszka! – zawołała za mną. – Ja tylko chcę, żebyś nie popełniała głupstw.

– Właśnie próbuję, mamo. – Otworzyłam drzwi i wyszłam, zanim zdążyłam się rozkleić.

Wsiadłam do auta i przez chwilę siedziałam w ciszy. Wstydziłam się własnych łez, ale nie umiałam ich powstrzymać. Wiedziałam, że za godzinę zadzwoni, jak zawsze, z pytaniem, czy bezpiecznie dojechałam. I znowu powie, że się martwi. A ja znowu nie będę potrafiła powiedzieć jej, że to nie troska, tylko ciągła kontrola.

Ruszyłam w stronę miasta i po raz pierwszy od dawna poczułam coś nowego – złość. Na nią, na Marcina, na siebie. Ale pod tą złością tliła się myśl, której jeszcze się bałam – że mam prawo żyć po swojemu, nawet jeśli nikt tego nie rozumie.

Trafił w samo sedno

Kilka dni po tej rozmowie z mamą poszłam do biblioteki. Nie planowałam tego wcześniej, po prostu chciałam wyjść z domu, znaleźć się między ludźmi, którzy nie wiedzą o mnie nic. Pachniało tam starym papierem i kurzem, jak zawsze, kiedy byłam dzieckiem i mama kazała mi odrabiać lekcje w czytelni, bo „w domu wszystko rozprasza”. Szukałam czegoś lekkiego, co pozwoliłoby mi przestać myśleć. Wtedy usłyszałam głos obok.

Dobry wybór. Ten autor to pewniak, szczególnie jeśli ktoś potrzebuje chwili spokoju.

Odwróciłam się. Stał tam mężczyzna z kilkoma książkami w rękach. Wyglądał zwyczajnie – szary sweter, okulary, delikatny uśmiech. W jego spojrzeniu nie było ani litości, ani oceniania.

– Nie wiem, czy szukam spokoju – odpowiedziałam. – Raczej czegokolwiek, co mnie nie przytłoczy.

– To też dobry powód – odparł. – Ja zazwyczaj wybieram książki, które pozwalają zmienić perspektywę.

Uśmiechnęłam się niepewnie.

– Czyli jakie?

– Takie, w których ktoś się gubi, ale przestaje udawać, że zna drogę. I wtedy najczęściej odnajduje siebie.

Nie wiedziałam, co na to powiedzieć. Czułam się, jakby ten człowiek właśnie przeczytał we mnie coś, czego nie chciałam nikomu pokazywać.

Jestem Paweł – dodał po chwili, podając mi rękę. – Bywam tu często, uciekam od hałasu.

– Agnieszka. – Uścisnęłam jego dłoń.

Przy ladzie wymieniliśmy kilka słów o książkach. On mówił spokojnie, z uważnością, której dawno nie doświadczyłam. Nie próbował mnie rozśmieszyć, nie prawił komplementów, po prostu słuchał. A ja, ku swojemu zdumieniu, mówiłam coraz więcej – o tym, że ostatnio nic mnie nie cieszy, że wszystko wydaje się zbyt trudne, że nie umiem już odpoczywać.

– To brzmi, jakbyś dźwigała coś ponad swoje siły – powiedział cicho. – Czasem człowiek nosi na plecach cudze życie i nawet nie zauważa, kiedy przestaje oddychać swoim rytmem.

Zatkało mnie. Nie znał mnie, a jednak trafił w samo sedno.

– Łatwo to powiedzieć. Trudniej się zrzuca taki ciężar.

– Może, ale czasem wystarczy zacząć od małego kroku. Na przykład zostawić komuś do przerzucenia jedną cegłę.

Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, aż podeszła bibliotekarka i powiedziała, że zaraz zamykają. Pożegnaliśmy się bez żadnych obietnic. Kiedy wyszłam, zauważyłam, że mam na twarzy lekki uśmiech, choć nie wiedziałam, skąd się wziął. W drodze do domu myślałam o jego słowach. Cegła. Może to właśnie tym była mama – ciężarem, który nauczyłam się dźwigać, bo inaczej się przewracałam. Ale może da się ten ciężar odłożyć.

Tego wieczoru nie odebrałam telefonu, gdy mama zadzwoniła. Siedziałam przy oknie z książką, którą polecił Paweł, i pierwszy raz od dawna poczułam, że cisza nie boli.

Poczyłam się lżej

Mama dowiedziała się o Pawle szybciej, niż zdążyłam się zastanowić, czy w ogóle powinnam jej o nim mówić. Zobaczyła nas przypadkiem w kawiarni, gdy piliśmy herbatę po jego pracy. Zatrzymała się na chodniku, a ja poczułam, jak robi mi się zimno w dłoniach. Wieczorem zadzwoniła.

– Agnieszka, kto to był? – zapytała bez przywitania. – Widziałam cię z jakimś mężczyzną.

– Znajomy.

– Znajomy? Ty chyba oszalałaś. Ledwo się rozwiodłaś, a już włóczysz się po kawiarniach?

Zacisnęłam powieki, żeby nie krzyknąć.

– Mamo, to tylko rozmowa.

– Rozmowa? Tak się zaczyna. Potem będzie płacz. Nie masz rozumu.

Nie wytrzymałam.

Przestań decydować za mnie! – wyrzuciłam. – To moje życie, nie twoje.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Nie poznaję cię – powiedziała chłodno. – Kiedyś byłaś rozsądna.

Odłożyłam telefon i usiadłam na podłodze. Ręce mi drżały, ale w środku poczułam jakąś dziwną lekkość. Jakbym po raz pierwszy odetchnęła pełną piersią. Następnego dnia Paweł zapytał, czemu jestem taka cicha.

– Bo pierwszy raz od dawna powiedziałam coś, co długo nosiłam w sobie – odpowiedziałam.

Uśmiechnął się tylko i kiwnął głową, jakby dokładnie wiedział, co to znaczy.

Musiałam postawić granice

Paweł stał się kimś, przy kim nie musiałam udawać, że wszystko mam pod kontrolą. Spotykaliśmy się po jego pracy, spacerowaliśmy po parku albo siedzieliśmy w małej kawiarni na rogu. Nie rozmawialiśmy o przeszłości, tylko o tym, co jest tu i teraz. Czasem po prostu milczeliśmy, a to milczenie było spokojne, nie duszące.

– Wiesz, Agnieszko – powiedział kiedyś – granice nie są po to, żeby odpychać ludzi. One mówią, że też masz swoje miejsce, swoją przestrzeń.

Te słowa wracały do mnie wieczorami, gdy telefon znów dzwonił. Mama dzwoniła codziennie, a ja coraz częściej nie odbierałam. Na początku czułam wyrzuty sumienia, ale z czasem zauważyłam, że świat się od tego nie zawala. Kiedy w końcu odebrałam, jej ton był oschły.

– Co się z tobą dzieje? Nie odbierasz, nie oddzwaniasz.

– Mamo, potrzebuję trochę spokoju.

– Spokoju? Odkąd pamiętam, działasz mi tylko na nerwy.

Odłożyłam słuchawkę, zanim zdążyła powiedzieć coś więcej. Siedziałam w ciszy i czułam, że pierwszy raz to ja postawiłam granicę, a nie ona. Serce biło mi szybko, ale w tej panice była też ulga.

Wieczorem napisał Paweł: „Jak się czujesz?”. Odpisałam: „Jakbym w końcu zaczęła oddychać”. Nie odpisał nic więcej, ale następnego dnia czekał przed moim blokiem z gorącą kawą.

Za odwagę – powiedział i podał mi kubek.

Wzięłam łyk i po raz pierwszy od dawna pomyślałam, że może to jest właśnie początek mojego życia, a nie tylko jego poprawka.

Nie byłam już dzieckiem

Po kilku tygodniach zdecydowałam się pojechać do mamy. Nie chciałam już uciekać ani tłumaczyć się przez telefon. Czułam, że muszę to powiedzieć wprost, spokojnie. Mama siedziała przy stole, jak zawsze, w tym samym swetrze, z filiżanką herbaty.

– No proszę, znalazłaś w końcu czas dla starej matki – powiedziała, nie patrząc na mnie.

Usiadłam naprzeciwko.

– Mamo, chciałam ci coś powiedzieć. – Oddech miałam ciężki, ale głos spokojny. – Kocham cię, naprawdę. Ale nie pozwolę, żebyś decydowała za mnie. Nie jestem już dzieckiem.

Spojrzała na mnie uważnie, jakby pierwszy raz naprawdę mnie słuchała.

– Wiesz, ja tylko chciałam cię uchronić przed błędami.

– Wiem. Ale jeśli mam się czegoś nauczyć, muszę czasem sama je popełnić.

Nie odpowiedziała. Poprawiła filiżankę na stole i odwróciła wzrok w stronę okna. Po raz pierwszy nie miała gotowej uwagi ani rady. Cisza między nami była dziwna, gęsta, ale potrzebna.

– Dobrze – powiedziała w końcu. – Skoro tak chcesz.

Wstałam. Nie było w tym zwycięstwa, raczej spokój, którego dawno nie czułam. Pocałowałam ją w policzek.

– Dziękuję, że mnie wysłuchałaś.

Kiedy wyszłam z domu, powietrze wydawało się inne. Nie lżejsze, nie łatwiejsze – po prostu moje.

Agnieszka, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: