Rozwód nie był łatwy. Choć wiedziałam, że to konieczność, poczucie porażki i samotność były jak ciężar, który dźwigałam każdego dnia. Po latach w małżeństwie, które dawno przestało być ciepłe, nagle znalazłam się sama. Bez planu, bez przyszłości, z sercem pełnym niedokończonych emocji. Wtedy, zupełnie niespodziewanie, odezwał się on – mój były chłopak z czasów studiów. Przeszłość przypomniała o sobie jak pocztówka z innego życia. Zaczęliśmy rozmawiać. A potem… umówiłam się z nim. Pragnęłam poczuć coś znajomego. Niestety, to nie był ten sam człowiek. I ja też nie byłam tą samą dziewczyną.
To był zwykły czwartek, kiedy dostałam wiadomość od Szymona. Krótka, bezpośrednia, napisana dokładnie w jego stylu: „Cześć, jak się masz? Widziałem, że jesteś znowu wolna. Może kawa?” Siedziałam wtedy w kuchni z kubkiem herbaty i patrzyłam przez okno, jak deszcz leniwie spływa po szybie. Przez chwilę myślałam, że to jakiś żart. Przecież nie widzieliśmy się od ponad dziesięciu lat. Szymon był moją pierwszą prawdziwą miłością. Byliśmy razem na studiach, planowaliśmy wspólne życie, ale życie – jak to ono – rozjechało się po swojemu. Ja chciałam stabilizacji, on – wiecznego eksperymentowania. Rozstaliśmy się w burzliwych okolicznościach i od tamtej pory kontakt się urwał. Aż do teraz.
Ten sam uśmiech
Nie minęła godzina, jak odpisałam. Zgodziłam się. Spotkaliśmy się w małej kawiarni na obrzeżach miasta. Kiedy wszedł, serce zabiło mi mocniej. Zmarszczki wokół oczu, trochę siwych włosów, ale ten sam uśmiech, który kiedyś sprawiał, że zapominałam o całym świecie.
– Hej, piękna – powiedział i pocałował mnie w policzek.
Uśmiechnęłam się lekko, trochę zawstydzona.
– Nie przesadzasz?
– Ani trochę. Wyglądasz jeszcze lepiej niż wtedy.
Rozmawialiśmy ponad dwie godziny. O tym, co u nas, o pracy, rodzinie, trochę o dawnych czasach. Śmiałam się szczerze pierwszy raz od bardzo dawna. Wychodząc z kawiarni, czułam się lżejsza. Nie spodziewałam się, że to spotkanie tak bardzo namiesza mi w głowie.
Musieliśmy dojrzeć, żeby się odnaleźć
Po tamtym spotkaniu wszystko potoczyło się zaskakująco szybko. Zaczęliśmy się regularnie widywać – najpierw kawa, potem kino, wieczorne spacery, aż w końcu kolacje u mnie w domu. To było jak powrót do czegoś znajomego, bezpiecznego, a jednocześnie odświeżającego. Czułam się znów młoda. Szymon potrafił rozbawić mnie jak nikt inny, mówił rzeczy, które chciałam usłyszeć, patrzył na mnie z takim zachwytem, że zapominałam o całym bólu po rozwodzie.
– Nie wierzę, że kiedyś to wszystko odpuściliśmy – powiedział pewnego wieczoru, kiedy leżeliśmy razem na mojej kanapie, z winem i rozczochraną pościelą dookoła.
– Może po prostu musieliśmy dojrzeć, żeby się odnaleźć – odpowiedziałam, opierając głowę o jego ramię.
Wtedy naprawdę wierzyłam, że to możliwe. Że może po latach osobno, z doświadczeniem, które zdobyliśmy, umiemy już kochać mądrzej. Czułam się potrzebna, widziana. Szymon mówił, że żałuje, że mnie stracił, że wciąż myślał o mnie przez te wszystkie lata. Wysłał mi stare zdjęcia, które ponoć trzymał w portfelu. Wszystko wyglądało jak bajka, taka druga szansa, która rzadko przytrafia się w życiu. Moi znajomi byli sceptyczni. Mówili, żebym uważała, że ludzie się nie zmieniają. Ale ja ich nie słuchałam. Byłam zakochana. W obrazie z przeszłości, który na nowo ożył w mojej głowie. I w mężczyźnie, który przez chwilę znów potrafił sprawić, że czułam się wyjątkowa.
Obietnic było coraz więcej
Początkowy entuzjazm powoli zaczął się ścierać. Niby wszystko było dobrze, ale zaczęły pojawiać się drobne niepokojące sygnały. Szymon coraz częściej odwoływał spotkania w ostatniej chwili. Tłumaczył się pracą, zmęczeniem, sprawami rodzinnymi, o których nigdy wcześniej nie wspominał. Ja siedziałam wtedy sama, z przygotowaną kolacją i głupim uczuciem, że znowu dałam się wciągnąć w coś, co nie ma przyszłości.
– Przepraszam, kochanie, musiałem zostać dłużej w biurze – mówił przez telefon głosem pełnym napięcia.
– Znowu? – spytałam spokojnie, choć w środku aż mnie ściskało. – Mówiłeś, że dziś mamy iść na koncert.
– Wiem, wiem… odrobię to, obiecuję.
Obietnic było coraz więcej. I coraz mniej z nich się spełniało. Zaczął być też bardziej drażliwy. Reagował nerwowo, gdy zadawałam zbyt wiele pytań. A ja… znów zaczęłam się bać mówić głośno o swoich potrzebach, żeby nie być „tą czepialską”. Z czasem zauważyłam, że unika tematów przyszłości. Gdy tylko zaczynałam rozmowę o wspólnych planach, nagle stawał się zmęczony albo zmieniał temat. Tłumaczyłam sobie, że może potrzebuje czasu. Że po rozwodzie, po rozstaniach, ludzie są ostrożniejsi. Ale czułam, że coś jest nie tak. Że to, co zbudowaliśmy w kilka tygodni, zaczyna się chwiać. I choć bardzo się starałam to ignorować, nie potrafiłam już przymykać oczu.
Ja się staram, a ty…
Nie pamiętam, która kłótnia była pierwsza. Pewnie jakaś drobnostka – może spóźnienie, może niedotrzymana obietnica. Ale pamiętam, jak bardzo mnie zaskoczyło, jak szybko Szymon potrafił przejść od żartu do gniewu. Jak nagle przestawał słuchać i zaczynał mówić podniesionym głosem, zupełnie jakbyśmy wrócili do przeszłości, której przecież mieliśmy nie powtarzać.
– Znowu robisz z igły widły – rzucił, kiedy zwróciłam uwagę, że drugi raz z rzędu zapomniał o moich urodzinach.
– To dla mnie ważne, Szymon. Nie chodzi o prezent, tylko o pamięć. O to, że ja się staram, a ty…
– Ty się tylko czepiasz! Wszystko jest nie tak, zawsze masz jakiś problem!
Zamilkłam. Bo przecież nie o to mi chodziło. Nie chciałam się kłócić. Przez lata w małżeństwie nauczyłam się unikać konfliktów, tłumić emocje. Ale przecież miało być inaczej. Mieliśmy być dojrzalsi, spokojniejsi. A jednak – każde nieporozumienie kończyło się frustracją, jego obojętnością albo moimi łzami. Z czasem zaczęłam chodzić jak na palcach. Odczytywałam jego nastrój z tonu głosu w telefonie. Cieszyłam się, kiedy miał dobry humor, bo wtedy znowu widziałam tego Szymona, którego kochałam kiedyś. Ale te chwile stawały się coraz rzadsze. Coraz częściej siedziałam sama, z telefonem w ręku, czekając na wiadomość, która nie przychodziła. A kiedy przychodziła – była chłodna, oschła, zupełnie inna niż te sprzed kilku tygodni.
Poczułam, że to koniec
Wiedziałam, że to się rozpada. Nie chciałam tego przyznać głośno, ale gdzieś pod skórą czułam, że znów jestem w relacji, która boli bardziej, niż daje szczęście. Mimo to zaproponowałam weekendowy wyjazd. Miał być naszą próbą ratunku, chwilą tylko dla nas, bez telefonów, bez obowiązków. Szymon zgodził się bez entuzjazmu, ale pojechał. Zatrzymaliśmy się w małym domku nad jeziorem. Pogoda dopisała, miejsce było ciche, wręcz idylliczne. Pierwszy wieczór nawet się udał – ognisko, wino, wspomnienia. Miałam wrażenie, że znów jesteśmy sobą. Ale już następnego dnia coś się zmieniło. Szymon był nieobecny, cały czas z telefonem, rozdrażniony.
– Kto do ciebie tyle pisze? – zapytałam, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie.
– Praca. Coś się zawaliło w projekcie, muszę być dostępny – burknął.
– Myślałam, że ten weekend jest dla nas.
– Nie zaczynaj znowu. Naprawdę tego teraz nie potrzebuję.
Wyszłam z domku i poszłam nad jezioro. Stałam tam długo, próbując się nie rozpłakać. Przecież to miał być nasz nowy początek. Zamiast tego znów byłam w relacji, w której musiałam o wszystko walczyć sama. Wieczorem próbowałam jeszcze raz z nim rozmawiać, ale on był chłodny i zdystansowany.
– Może po prostu nie jesteśmy już dla siebie – powiedział, nie patrząc mi w oczy.
Poczułam, że to koniec. Ostatnia próba zawiodła. A ja nie miałam już siły dźwigać tej relacji w pojedynkę.
Nie da się wrócić do tego, co kiedyś
Wróciliśmy do miasta w ciszy. On odwiózł mnie pod blok, pocałował w policzek, jakbyśmy byli tylko znajomymi, i odjechał bez słowa. Patrzyłam za nim jeszcze chwilę, czując coś w rodzaju ulgi pomieszanej ze smutkiem. To nie było to, czego chciałam, ale wiedziałam już na pewno – nie da się wrócić do tego, co kiedyś. Tamta relacja, tamta wersja nas, została gdzieś w przeszłości i nie miała prawa działać dziś, kiedy byliśmy już zupełnie inni.
Przez kilka dni jeszcze czekałam. Może napisze, zadzwoni, powie, że przestraszył się, że potrzebuje czasu. Ale nic takiego się nie wydarzyło. I może to dobrze. Bo w końcu, po raz pierwszy od dawna, spojrzałam na siebie nie przez pryzmat bycia z kimś. Zobaczyłam kobietę, która próbowała, która się starała, która dała z siebie wszystko. I kobietę, która ma prawo powiedzieć „dość”. Czasem powroty nie są romantyczną historią z happy endem.
Czasem są potrzebne po to, żeby ostatecznie zamknąć drzwi, które za długo zostawały uchylone. Spotkanie z Szymonem pomogło mi zrozumieć, że nie można budować przyszłości na starych emocjach. Że wspomnienia to nie fundament, a tylko pamiątka po tym, kim kiedyś byliśmy.
Dziś nie mam w sobie żalu. Mam wdzięczność – że spróbowałam, że przekonałam się na własnej skórze. I że już wiem, czemu nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody.
Joanna, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że jesteśmy z mężem jak dwie połówki jabłka. W sadzie odkryłam, że nasz związek był niczym zgniły owoc”
 - „Nawiązałam romans z kolegą z pracy, licząc na coś więcej. Przez swoją naiwność znów zostałam na lodzie”
 - „Mam 30 lat i żadnego faceta u swego boku. Zawsze trafiam na narcyzów, którzy widzą tylko czubek własnego nosa”
 
 








