Z zewnątrz moje życie wygląda na uporządkowane. Mam męża, stałą pracę, mieszkanie z balkonem, na którym rosną pelargonie. Co rano jem owsiankę z bananem i czytam wiadomości na telefonie, zanim pojadę do szkoły uczyć dzieci, czym jest podmiot i orzeczenie. Mój mąż, Piotr, pracuje w banku. Przychodzi do domu mniej więcej o tej samej porze co ja. Zdejmuje buty, całuje mnie w czoło, pyta, co na kolację. Potem siedzimy na kanapie i oglądamy teleturniej albo przelatujemy po kanałach, aż w końcu któreś z nas powie „idziemy spać?”.
Nie kłócimy się, nie zdradzamy. Ludzie nas lubią. Mówimy sobie „kochanie”, a w niedziele odwiedzamy jego mamę. A mimo to w środku czuję, jakby czegoś mi brakowało. Przez pięć lat staraliśmy się z Piotrem o dziecko. Najpierw z nadzieją, potem z lękiem. A później już bez emocji. Wreszcie diagnoza: praktycznie zerowe szanse. Pamiętam, jak wtedy on smutno się uśmiechnął i powiedział: „Najważniejsze, że mamy siebie”, a ja przytaknęłam. A potem, w nocy, odwracałam się do ściany i płakałam po cichu.
Zaczęłam spędzać więcej czasu na balkonie. Miałam stamtąd widok na inne mieszkania. W jednym z nich, dokładnie piętro niżej, mieszkał Tomek. Sąsiad z góry. Wysoki, milczący, nie rzucał się w oczy. Rzadko mówił „dzień dobry”, rzadko w ogóle cokolwiek mówił. Ale kiedy stał na balkonie i palił papierosa, miał w sobie coś... pociągającego. Taki rodzaj męskiej urody, który działa jak impuls. Nie szukałam tego, nie planowałam. Ale zauważyłam, że czekam, aż znów go zobaczę. A potem – że on patrzy na mnie tak samo, jak ja na niego.
Nigdy nie powiedziałam o tym Piotrowi. On pytał o kolację, a ja udawałam, że wszystko jest w porządku. Aż w końcu... przestałam udawać. Ale nie przed nim, tylko przed samą sobą.
Nie potrafiłam przestać
To stało się nagle. Wracałam z pracy, zmęczona, z głową pełną uczniowskich wypracowań i myśli, które krążyły w kółko. Winda była zepsuta, więc musiałam wdrapać się po schodach na trzecie piętro. Na półpiętrze zobaczyłam Tomka. Wychodził z mieszkania. Zamknął drzwi, spojrzał na mnie i nie odwrócił wzroku. Miał na sobie szarą bluzę, pachniał dymem i czymś gorzkim, trudnym do uchwycenia. Minęłam go, a potem stanęłam i odwróciłam się. On też. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
Weszłam za nim do jego mieszkania. Nie powiedzieliśmy ani słowa. Nie zdążyłam się nawet zastanowić, co robię. Moje ciało jakby oddzieliło się ode mnie i wiedziało, dokąd iść, co zrobić. To było szybkie, surowe. Pocałunek, szarpnięcie zamka, dłonie na biodrach. Nie było żadnych słów, żadnej czułości, a jednak tak było mi dobrze. Wyszłam, zanim zdążył coś powiedzieć. Wróciłam do domu, zmyłam makijaż, ugotowałam makaron i zjadłam z Piotrem kolację jak co dzień.
Tydzień później sytuacja się powtórzyła, ale tym razem to on zapukał do moich drzwi. Przyszedł, kiedy Piotr zjechał już windą do pracy. Spojrzał na mnie bez pytania, a ja go wpuściłam. Pocałował mnie tak, jakbyśmy znali się od lat, a potem znowu zniknął. I tak było przez kilka tygodni. Spotkania bez słów, bez obietnic. Rano czy wieczorem, kiedy Piotra nie było.
Czasem tylko padało pytanie:
– Przyjdziesz?
– Tak.
I jeszcze:
– Nikomu nie powiem.
– Wiem.
Nie rozmawialiśmy więcej. Czasem nawet nie patrzyliśmy sobie w oczy. A jednak zaczęłam czekać na te spotkania. Czułam się winna, ale jednocześnie – żywa. Gdy wychodził, zostawałam z twarzą w poduszce i dłonią na brzuchu, jakbym tam właśnie nosiła dowód, że jeszcze jestem kobietą. Nie mówiłam nikomu. Piotrowi gotowałam obiady, przytulałam się do niego wieczorami, gdy zasypiał. Ale w mojej głowie był ktoś inny. I to mnie przerażało.
Odszedł bez słowa
Zrobiłam test trzy razy, żeby się upewnić. Dwie kreski za każdym razem. Patrzyłam na nie, jakby mogły zniknąć. W mojej głowie zapanował chaos – radość, panika, niedowierzanie. Przez chwilę siedziałam na brzegu wanny i nie oddychałam. Potem schowałam test na dno szuflady i wyszłam z łazienki jakby nigdy nic. Wieczorem powiedziałam Piotrowi, że jestem w ciąży. Spojrzał na mnie tak, jakby nie wierzył. A potem uklęknął przy mnie, złapał za ręce, pocałował w palce. Płakał. Ja też, tylko że z innych powodów.
– Udało się... Naprawdę się udało... – szeptał. – Tyle lat...
Nie mogłam patrzeć mu w oczy. Głaskałam go po włosach i powtarzałam: „Tak, kochanie. Udało się”.
Nazajutrz, gdy spotkałam Tomka na klatce, powiedziałam to w przelocie. Że jestem w ciąży. Skinął głową, ale nic nie powiedział. Odwrócił się i poszedł. Od tej chwili nie przyszedł już więcej, chociaż nie zniknął od razu. Słyszałam, jak chodzi po swoim mieszkaniu. Skrzypienie podłogi nad moją głową, ciche trzaski drzwi balkonowych, odgłos kroków o drugiej w nocy. Ale nie wchodził do mnie, nie pisał. Ja też milczałam, chociaż czasem stawałam na palcach i patrzyłam przez wizjer, czy nie ma go na klatce.
Pewnego dnia usłyszałam, jak ktoś wynosi kartony. Później z góry zaczęły dochodzić inne dźwięki – przestawianie mebli, stukot młotka. Wiedziałam, co to znaczy. Stałam przy oknie i patrzyłam, jak znosi ostatnie pudła do samochodu. Nie zamknął drzwi do windy, nie spojrzał w moją stronę. Po prostu odjechał bez słowa. Tego wieczoru przyszła do mnie sąsiadka z dołu.
– A wie pani, pan Tomek się wyprowadził. Tak nagle, bez pożegnania. Nic nie mówił?
– Naprawdę? Nie, nie wiedziałam – odpowiedziałam, próbując nie pokazać, jak zaciska mi się gardło.
Od tamtej pory codziennie patrzyłam na jego drzwi. Stały zamknięte. Czasem śniło mi się, że ktoś do mnie dzwoni i mówi: „Wiem, kto jest ojcem twojego dziecka”. Budziłam się z mokrymi plecami i poczuciem, że nie zdążę uciec przed tym, co kiedyś przyjdzie.
Zamarłam, gdy to zobaczyłam
Poród zaczął się nagle, w środku nocy. Piotr zerwał się z łóżka, jakby to jemu odeszły wody. Całą drogę do szpitala trzymał mnie za rękę i mówił, że będzie dobrze, że już niedługo. Był przy mnie, ocierał mi czoło, szepcząc, że mnie kocha. Nie mogłam na niego patrzeć. Bałam się, że jeśli spojrzę, wybuchnę płaczem. Dopiero kiedy położna podała mi dziecko, wszystko ucichło. Przez chwilę słyszałam tylko bicie własnego serca. Spojrzałam na syna i zamarłam. Miał jego oczy. Tomka. Nie Piotra, nie moje. Ciemne, głębokie, zupełnie niepasujące do nas.
Piotr był zachwycony. Usiadł obok mnie na łóżku i głaskał dziecko po głowie. Powtarzał, że to cud, że nie wierzy, że naprawdę się udało. Patrzyłam, jak trzyma naszego syna z takim uczuciem, że aż mnie zabolało.
– To nasz cud – powiedział, nachylając się do mnie z uśmiechem.
Milczałam długo. Potem tylko przytaknęłam:
– Tak. Nasz.
Ale w głowie słyszałam inne słowa: „Nie mów nic. Nie teraz. Nie jeszcze”.
Coś się we mnie zmieniło
Minęło kilka miesięcy. Syn rósł zdrowo, często się śmiał. Piotr był w nim zakochany, potrafił godzinami kołysać go na rękach, opowiadać mu o świecie, którego tamten jeszcze nie rozumiał. Ja robiłam zdjęcia, gotowałam zupy, prałam śpioszki. Z pozoru wszystko było tak, jak powinno. Tylko że we mnie coś się zmieniło. Unikałam spacerów, nie chodziłam na zebrania wspólnoty. W sklepie spuszczałam wzrok, gdy ktoś z sąsiadów mijał mnie przy kasie. Każdy dzwonek do drzwi sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła. Bałam się, że usłyszę tamten głos. Albo zobaczę oczy, które znałam aż za dobrze.
Piotr zaczął to zauważać.
– Madziu, co się dzieje? – zapytał wieczorem, kiedy siedzieliśmy przy butelce wina, której nawet nie dotknęłam. – Nie jesteś sobą. Czuję, że coś ukrywasz.
Zamieszałam łyżeczką w herbacie. Nie chciałam patrzeć mu w oczy.
– To tylko zmęczenie – powiedziałam. – Hormony jeszcze szaleją. Muszę się przyzwyczaić.
Skinął głową, ale nie wyglądał na przekonanego. Wziął mnie za rękę, delikatnie, jak zawsze. Przez chwilę myślałam, że wszystko mu wyznam. Ale zamiast tego odsunęłam jego dłoń i wstałam, tłumacząc, że muszę nakarmić małego.
Zbudowałam świat na kłamstwie
Wieczorami siadam przy oknie i myślę o drzwiach piętro niżej. Teraz są inne. Nowa tabliczka, nowi lokatorzy, czasem słychać ich śmiech albo muzykę. Ale dla mnie to miejsce nie przestało być puste. Za tymi drzwiami coś się skończyło i coś się zaczęło – chociaż nie powinno.
Patrzę na syna, który śpi w łóżeczku, a wszystko się we mnie ściska. On jest dobry, taki niewinny. Nie prosił się na ten świat, a już nosi w sobie tajemnicę, która może kiedyś wszystko zniszczyć. Nie wiem, czy będzie do niego podobny, kiedy podrośnie. Nie wiem, czy Piotr kiedyś to zauważy. Może tak. Może nie będzie chciał zauważyć.
Czasem myślę, że powinnam powiedzieć. Że pewnego dnia usiądę z Piotrem i wyznam całą prawdę, nawet jeśli miałabym wszystko stracić. A potem słyszę, jak synek mówi do niego „tata” i wiem, że nie potrafię. Nie teraz. Może nigdy.
Żyję w świecie, który sama sobie stworzyłam. W świecie, który wygląda normalnie, ale w środku jest zbudowany na kłamstwie. Nikt się nie domyśla. Jeszcze nie. Ale wiem, że kiedyś ktoś zapuka do drzwi. Może sąsiadka, może urzędnik, może sam Tomek. I powie jedno zdanie. Jedno słowo. I wszystko się rozsypie.
Magda, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zdradzałam męża, ale on też nie należał do świętych. Gdy poznałam jego kochankę, rozegrała się koreańska drama”
- „Przeczuwałam, że mąż ma kochankę, ale nie wiedziałam, kogo. Zamarłam, gdy odkryłam, z kim dzielę pościel”
- „Teściowa omal nie poszła z torbami przez zdrapki. Weszłam z nią w układ, na którym obie miałyśmy skorzystać”





