Przedświąteczny chaos co roku wyglądał tak samo, ale tym razem czułam, jakbym pchała wielki głaz pod górę. Praca, zakupy, przedszkolne przedstawienia, listy zadań, które nigdy się nie kończyły… a ja próbowałam utrzymać w ryzach naszą czwórkę, jakbym była jedyną dorosłą w domu. Fabian od kilku tygodni chodził jak cień. Zamyślony, trudny do rozmowy, byle drobiazg potrafił wywołać jego nerwową reakcję. Udawałam, że wierzę w jego „zmęczenie”, ale czułam pod skórą, że coś się zbliża. Coś dużego. Coś, co tylko czeka, żeby runąć nam na głowy.

Marzyłam, by wrócić do domu

Rano stałam w kuchni, smarując Jasiowi kanapkę, a Ola śpiewała pod nosem kolędę, plącząc słowa. Właśnie wtedy Fabian przeszedł obok mnie, jakby mnie nie zauważył. 

– Fabian, możesz po drodze z pracy odebrać od mamy sernik? – spytałam możliwie spokojnie.

– Zobaczę… – mruknął, nie patrząc w moją stronę.

Ubrał się szybko, westchnął i wyszedł w pośpiechu. A ja zostałam z dziećmi i ciszą. Po śniadaniu miałam jechać na zakupy. W samochodzie zachowywałam pozory normalności.

– Mamo, a kupimy dziś brokatowe bombki? – zapytał Jaś.

– Jasne, kochanie. Tylko najpierw zrobimy listę – odparłam z uśmiechem, choć w środku miałam wrażenie, że moje ciało to tylko pusta skorupa.

Stałam w centrum handlowym przy kasie z wózkiem wypchanym zakupami: papier do pakowania, mandarynki, pierniki, kolorowe bombki, które Ola koniecznie chciała powiesić na najniższej gałązce choinki. W tle leciała jakaś świąteczna piosenka, ludzie spieszyli w popłochu, a ja marzyłam tylko, żeby zapłacić i wrócić do domu.

– Proszę przyłożyć kartę – powiedziała kasjerka z długim warkoczem.

Terminal zapiszczał. Transakcja odrzucona.

– Ojej, czasem tak się dzieje – uśmiechnęła się dziewczyna. – Spróbujemy jeszcze raz.

Spróbowałyśmy. I jeszcze raz. I jeszcze. Za mną zaczęła się ustawiać kolejka. Czułam na karku spojrzenia ludzi. Jasio poprawiał kaptur, a Ola ściskała pluszowego renifera, zerkając na mnie niepewnie.

– Mamo… coś się stało? – zapytał szeptem syn.

– Nie, kochanie – odpowiedziałam odruchowo, czując, jak moje policzki płoną ze wstydu. – Na pewno jakiś problem z bankiem.

Może spróbujemy na innym terminalu – zaproponowała kasjerka bardziej ostrożnie.

Spróbowałyśmy. Nic. Zacisnęłam palce na telefonie i zalogowałam się do aplikacji banku. Rzeczywiście konto świeciło pustkami.

– To musi być jakaś pomyłka – powtarzałam sobie w głowie.  A pod skórą pojawiła się pierwsza lękliwa myśl: Fabian… co ty zrobiłeś?

Fabian nie miał zamiaru wracać

Na parkingu zimne powietrze uderzyło mnie w twarz jak policzek. Wsadziłam dzieci do samochodu i udawałam spokój, choć ręce drżały mi tak, że ledwo trafiłam kluczykiem do stacyjki.

– Mamo, wracamy do domu? – zapytała Ola, trzymając swojego renifera jak tarczę przed światem.

– Tak, kochanie. Już jedziemy.

Ledwie zamknęłam drzwi, sięgnęłam po telefon. Wybrałam numer Fabiana. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci. Po chwili automatyczna sekretarka:
„Abonent jest niedostępny”. Spróbowałam jeszcze raz. I jeszcze. Bez skutku. Nadgarstki miałam mokre od potu, mimo że w aucie panował chłód. W końcu napisałam mu krótkiego SMS-a: „Fabian, odezwij się. Mamy problem z kontem. Karta nie działa.” Po minucie napisałam kolejny: „Zadzwoń. Proszę.” A potem kolejny, dłuższy, bardziej nerwowy, aż w końcu sama nie wiedziałam, czy błagam, czy grożę. W domu dzieci rzuciły kurtki na podłogę i pobiegły do swoich pokoi. Ja od razu zadzwoniłam do mamy. Spróbowałam mówić normalnym tonem, ale głos mi drżał.

– Mamo… chyba coś jest nie tak z kontem. I Fabian nie odbiera.

– Ewuś… a co dokładnie? – jej głos od razu przechodził w tryb alarmowy.

– Pewnie nic… pewnie błąd… – zaczęłam, ale łzy wypełniły mi oczy. – Dobra, mamo, oddzwonię. Muszę ogarnąć dzieci.

Słyszałam jej oddech, czekanie na prawdę. Zakończyłam rozmowę, zanim pękłam. Kiedy weszłam do domu, od razu poczułam, że coś jest nie tak. Z przedpokoju zniknęły buty i kurtki męża. W garderobie brakowało jego ubrań, plecaka i walizki. Zabrał też ładowarkę do telefonu, która jeszcze rano leżała na szafce nocnej. Drzwi od jego szuflady były uchylone. Podeszłam bliżej. W środku panował nieporządek, jakby ktoś w pośpiechu wybierał tylko to, co potrzebne.

– Nie… – wyszeptałam, czując, jak ściska mnie w żołądku.

Jeszcze próbowałam tłumaczyć to sobie racjonalnie: Może jakiś pilny wyjazd służbowy. Może nocuje u kolegi. Może… Może wszystko, byle nie to, o czym zaczynała szeptać moja intuicja: Fabian nie miał zamiaru wracać.

Mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczysz

Telefon zawibrował, gdy właśnie wyjmowałam pranie z pralki. Dźwięk przeszył mnie jak igła. Rzuciłam wszystko, prawie potknęłam się o kosz na bieliznę. Na wyświetlaczu: Fabian. Serce skoczyło mi do gardła. Nacisnęłam ikonkę wiadomości z drżącą nadzieją, że to „Zaraz wracam, spokojnie”.
Ale zamiast tego były dwa krótkie zdania. „Mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczysz. Przepraszam.”

– Co to znaczy?! – wyszeptałam do ekranu, jakby miał mi odpowiedzieć.

Szybko wystukałam:

„Gdzie jesteś? Odpisz natychmiast.”

Minęła minuta. Potem dwie. Odpowiedzi brak.

– Fabian, nie rób mi tego… – głos załamał mi się sam.

Drżącymi palcami wybrałam numer do mojego brata, Sebastiana. Odebrał od razu.

– Ewa? Co się dzieje? Masz taki głos, jakby…

– On zniknął – przerwałam, nie mogąc dłużej udawać. – Fabian… wypłacił pieniądze. Nie ma go. – zaszlochałam.

Przeczytałam mu treść smsa.

– Spokojnie, jestem w drodze – starał się być opanowany, ale słyszałam w jego głosie napięcie.

Otarłam łzy wierzchem dłoni i usiadłam na łóżku z laptopem. Jeszcze raz zalogowałam się do bankowości internetowej. Prezenty, zakupy, prąd, przedszkole… i jedno wspólne konto oszczędnościowe, na którym pracowicie odkładaliśmy na wakacje i „na wszelki wypadek”. Stan konta: 0,00 zł.
A w historii operacji pięć dużych wypłat z bankomatów na przestrzeni tygodnia. Poczułam, jak kręci mi się w głowie. On naprawdę odszedł. Nie był to impuls, nie było przypadku, nie było pomyłki systemu. To był plan. Kiedy przyjechał mój brat, rozpłakałam się już na dobre.

Co jest prawdą?

– Ewa… on odszedł, prawda? – zapytał cicho.

Zacisnęłam powieki.

– Tak. Chyba tak.

A świat, jaki znałam, zamknął się jednym krótkim SMS-em. Obudziłam się po niespokojnej, prawie bezsennej nocy. Zanim zdążyłam wstać, usłyszałam cichutkie kroki. Do sypialni wszedł Jaś.

– Mamo… a tata wrócił? – zapytał, przecierając oczy.

Ola stanęła tuż za nim, przyciskając do siebie renifera.

– Nie wrócił, prawda? – wyszeptała.

Zamarłam. Jak odpowiedzieć, skoro sama nie wiedziałam, co jest prawdą?

– Tata… potrzebuje trochę czasu – powiedziałam – Ale jesteśmy razem, dobrze? Damy radę.

Przytuliłam ich mocno, choć w środku miałam wrażenie, że składam się z rozsypującego się szkła. W drodze do domu zatrzymałam się przed klatką, bo zobaczyłam sąsiadkę, panią Irenę.

– Ewuś, wszystko dobrze? Wyglądasz bladziutko – powiedziała troskliwie.

– Tak, po prostu… dużo obowiązków – wymusiłam uśmiech.

– Święta tuż-tuż. Trzeba się trzymać! – poklepała mnie po ramieniu, nieświadoma, że właśnie próbuję utrzymać w całości coś znacznie większego niż porządek w mieszkaniu.

W domu starałam się zachować pozory normalności. Zaczęłam szykować święta po kosztach: stare ozdoby, własnoręcznie szyte papierowe łańcuchy, najtańsze ciastka, które Ola dekorowała lukrem. Gdy Oliwier położył na stół talerzyk na „jednego niespodziewanego gościa”, zapytał:

– Mamo… a tata wróci na Wigilię?

Zacisnęłam usta, by nie pęknąć.

– Nie wiem, kochanie. Ale my będziemy razem. I to najważniejsze.

A ja zaczęłam rozumieć, że to już nie jest tylko walka o pieniądze. To była walka o przetrwanie nas wszystkich. Wiedziałam, że muszę chronić dzieci i siebie. Wigilia przyszła mimo wszystko. Nie pytała, czy jestem gotowa, czy mam siłę, czy w ogóle mam ochotę usiąść do stołu. Nakryłam więc do kolacji bardzo skromnie, ale starannie. Odkurzone talerzyki po babci, biały obrus z drobną plamką, której nigdy nie udało mi się doprać, i gałązka świerku, którą Ola sama ozdobiła brokatem. Dzieci biegały podekscytowane, choć czasem ich wzrok uciekał w stronę drzwi, jakby liczyli, że może… może jednak.

Podzieliliśmy się opłatkiem

– Mamo… a jakby tata chciał wejść, to usłyszysz dzwonek? – zapytał Oliwier cicho.

Kucnęłam przy nim i poprawiłam mu kołnierzyk koszuli.

– Usłyszę, kochanie. Obiecuję.

Usiedliśmy do stołu. Ola zaśpiewała kilka wersów kolędy, myląc słowa, jak zawsze. Podzieliliśmy się opłatkiem. Jedliśmy barszcz z uszkami z najtańszej paczki, ale dzieci jadły ze smakiem, jakby to była uczta. A ja… ja czułam w środku pustkę. Taką, której nie zapełniają dekoracje, światła, kolędy ani nadzieja. Kiedy skończyliśmy, podeszłam do okna. Na dworze prószył delikatny śnieg. Cisza była gęsta, lepka. Taka cisza po kimś, kto już nie wróci.

– Mamo? – szepnęła Ola, obejmując mnie. – Nie płacz. Mamy siebie.

Uśmiechnęłam się, choć czułam, jak łzy spływają mi po policzkach.

– Wiem, myszko. I to wystarczy.

Może nie uratowałam świąt. Może nie potrafiłam powstrzymać tego, co miało się stać. Ale w tej ciszy, w tej niepewności, urodziła się też jakaś nowa siła. Krucha, maleńka, ale moja. Nie wiedziałam, czy Fabian kiedykolwiek wróci. Wiedziałam tylko, że jeśli nie – przetrwamy.

Ewa, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: