Marcina poznałam pięć lat temu na parapetówce u znajomych. Przyszedł w białej koszuli, pachniał drogo i śmiał się tak, że chciało się z nim śmiać. Szybko mnie oczarował swoją beztroską, pomysłami, opowieściami o projektach, które „zaraz wypalą”. Ja – uporządkowana Magda – zakochałam się w tym jego chaosie. Po roku zamieszkaliśmy razem i to ja wzięłam kredyt na mieszkanie. Miałam lepszą zdolność i pewną pensję, a Marcin wtedy „był na etapie zmian zawodowych”, jak to ładnie określał. Mówił, że niedługo wszystko się ułoży. Wierzyłam, bo w końcu o to chodzi w miłości.
Rano wychodziłam do pracy, a on jeszcze spał
Czasem, kiedy zamykałam drzwi, patrzyłam na jego rozczochrane włosy wystające spod kołdry i czułam ciepło w sercu. Czasem jednak coś mnie kłuło – to ciepło mieszało się z niepokojem. Tego dnia, jak zwykle, nalałam sobie kawy do termicznego kubka i podeszłam do łóżka.
– Wysłałeś dziś jakieś CV? – zapytałam spokojnie, choć znałam odpowiedź.
– Nie ma sensu – mruknął, nie otwierając oczu. – Wszystko teraz na umowy śmieciowe, nie będę się w to pakować.
– Marcin, przecież trzeba coś robić...
– Robię. Myślę – odpowiedział, przeciągając się leniwie.
Wyszłam, zanim zdążyłam powiedzieć coś ostrzejszego. W windzie obserwowałam swoje odbicie – elegancka, uśmiechnięta, zorganizowana. Ale gdzieś pod tym wszystkim kryło się coś jeszcze: cienka rysa, która z dnia na dzień stawała się coraz bardziej widoczna.
Nie wiedziałam, że to dopiero pierwsza czerwona lampka
Kiedyś wierzyłam, że pieniądze to tylko papier, że najważniejsze jest, żeby się kochać i wspierać. Dziś wiem, że brak pieniędzy potrafi zabić miłość szybciej niż zdrada. Siedziałam przy stole w kuchni, patrząc na kartkę z terminami rat kredytu. Konto było niemal puste. W lodówce tylko światło i kilka jajek. Wtedy coś we mnie pękło. Marcin znów spał do południa, a ja od tygodni dźwigałam wszystko sama – kredyt, rachunki, obowiązki.
– Marcin, musimy porozmawiać o pieniądzach. O tym, że nie możemy tak żyć. Zbliża się termin spłaty, a ja nie mam już z czego. Ja się tu staram, a ty śpisz do południa! – wyrwało mi się ostrzej, niż planowałam.
– Bo ty wszystko robisz po swojemu! Nawet kredyt wzięłaś bez pytania! – podniósł głos.
– Ktoś musiał! – odpowiedziałam natychmiast. – Ty tylko gadałeś, że „coś się znajdzie”, „coś ruszy”, ale nic się nie dzieje!
Marcin wzruszył ramionami, jakby ta rozmowa go nudziła – Nie przesadzaj. Zawsze musisz mieć kontrolę. Ja potrzebuję trochę czasu.
– Czasu? Mija rok, Marcin. Rok! A ja wciąż słyszę te same słowa. Ja naprawdę nie dam rady dłużej sama – głos mi się załamał.
– Może właśnie o to chodzi, że nie musisz mieć wszystkiego pod linijkę. Ja się staram, ale ty mnie tylko krytykujesz. Nie masz pojęcia, jak to jest stracić grunt pod nogami!
Przez moment patrzył na mnie bez słowa, potem odwrócił się i wyszedł. Drzwi trzasnęły głośno, a ja zostałam sama, z długami, z ciszą i z tym nieznośnym uczuciem, że człowiek, z którym planowałam życie, właśnie przestał być moim sprzymierzeńcem.
Tamtego ranka wszystko wydawało się zwyczajne
Wychodziłam właśnie z łazienki, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Myślałam, że to sąsiadka po list, ale za progiem stał mężczyzna w garniturze, z aktówką i surowym wyrazem twarzy.
– Dzień dobry, komornik sądowy. Czy rozmawiam z panią Magdaleną? – zapytał spokojnie, lecz ton miał taki, że od razu zrobiło mi się zimno.
– Tak, o co chodzi? – odparłam niepewnie.
Wyjął z teczki plik dokumentów – Prowadzimy postępowanie dotyczące niespłaconych pożyczek. Chodzi o kilka zobowiązań zaciągniętych na pani nazwisko.
Zamarłam – Jakich pożyczek? Ja nie mam żadnych pożyczek poza kredytem hipotecznym.
– Proszę spojrzeć – położył papiery na stole. – Wszystko się zgadza. Są tu podpisy, numery PESEL, adres zamieszkania.
Patrzyłam na kartki, na swoje imię i nazwisko, na podpis, który wyglądał jak mój, ale nim nie był. Poczułam, że serce bije mi w gardle. Komornik spojrzał na mnie z obojętnością, którą chyba wypracował przez lata takich rozmów.
– Rozumiem pani zaskoczenie, ale sprawa jest poważna. To nie jest jedna pożyczka, tylko kilka, w różnych instytucjach. Proszę przygotować się na dalszy kontakt, w najbliższych dniach zostanie wysłane zawiadomienie o zajęciu konta.
Po godzinie jak gdyby nigdy nic wrócił Marcin
– Coś się stało? Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła – powiedział, stawiając kubek na blacie.
– Powiedz, że to nie ty – wyszeptałam, pokazując mu dokumenty.
Zamarł. Na ułamek sekundy, ale wystarczyło, żebym zrozumiała – O czym ty mówisz? – próbował się bronić. – Nie przesadzaj, to tylko chwilówki, spłacę.
– Na moje nazwisko?! – krzyknęłam. – Jak mogłeś? To jest przestępstwo, Marcin!
– Przestań dramatyzować. Potrzebowałem gotówki na start. Myślałem, że się uda i wszystko oddam, zanim się dowiesz.
– Uda? Tobie zawsze „miała się udać” praca, projekt, biznes. A teraz wciągnąłeś mnie w długi, których nawet nie zaciągnęłam!
Odwróciłam się, żeby nie widział łez. Wiedziałam, że jeśli teraz się odezwę, nie powiem już nic, co dałoby się cofnąć. Usłyszałam, jak wychodzi. Drzwi zamknęły się cicho, jakby chciał zniknąć bez śladu. Zostałam sama, z papierami rozrzuconymi po stole i jednym pytaniem w głowie: kiedy człowiek, któremu ufałam najbardziej, stał się kimś, kogo się boję?
Nie pamiętam, kiedy dokładnie przestałam płakać
Był taki moment, że łzy już nic nie dawały, tylko bolały. Zgłosiłam sprawę na policję, choć czułam się jak intruz w świecie paragrafów i pieczątek. Siedziałam w dusznym pokoju, naprzeciwko młodego funkcjonariusza, który co chwilę poprawiał rękawy munduru i mówił do mnie „proszę pani”, jakby chciał zachować dystans od wszystkiego, co ludzkie.
– Pani Magdo, potrzebujemy potwierdzenia, że nie składała pani tych podpisów – mówił spokojnie. – W takich sprawach biegli porównują charakter pisma, ale to trochę potrwa.
– Ile? – zapytałam.
– Kilka miesięcy, może dłużej.
Miałam wrażenie, że ziemia usuwa mi się spod nóg. A on mówił dalej, o procedurach, o terminach, o tym, że „takie rzeczy zdarzają się coraz częściej”. Złożyłam zeznania, podpisałam, gdzie kazano, i wyszłam. Marcin nie odbierał telefonu. Najpierw pisałam wiadomości: krótkie, błagalne, pełne pytań. Potem coraz dłuższe, coraz bardziej rozpaczliwe. W końcu przestałam. W mieszkaniu zrobiło się cicho, jakby ściany wiedziały, że już do nas nie wróci.
Z dnia na dzień musiałam nauczyć się żyć
Banki przysyłały listy, komornik ponownie się odezwał, a ja próbowałam udowodnić, że nie jestem winna. Nikt nie mówił wprost, ale czułam w ich głosach zwątpienie. Wieczorem zadzwoniła Kasia.
– I jak tam? Co z nim? – zapytała bez ogródek.
– Zniknął. Nie ma go nigdzie.
– Trzeba było go kopnąć w tyłek już rok temu. On nigdy nie chciał pomocy, Magda. On chciał, żebyś za niego żyła.
Po tej rozmowie długo siedziałam przy stole. Na blacie leżały kopie dokumentów, które miały dowieść mojej niewinności. Patrzyłam na nie i myślałam, że jeszcze niedawno podpisywałam wspólne plany: kredyt, umowę na mieszkanie, urlop w Chorwacji. Teraz musiałam podpisywać oświadczenia, że nie jestem oszustką.
Minęły tygodnie, a po Marcinie nie było śladu. Czasem łudziłam się, że wróci, zapuka, przeprosi, że wszystko się jakoś wyjaśni. Ale z każdym dniem rozumiałam coraz wyraźniej, że ten człowiek już dawno odszedł – najpierw ode mnie, potem z mojego życia, a na końcu z własnego sumienia.
Po rozprawie pojechałam do mamy
Wiedziała, że przegryzam się przez coś ciężkiego, ale nie pytała od razu. Zaparzyła herbatę i postawiła ją przede mną bez słowa.
– Mówiłam ci, żebyś nie ufała mężczyźnie, który nie ma pracy – powiedziała w końcu, patrząc prosto w kubek. Miłość nie płaci rat – westchnęła. – Zawsze byłaś za dobra, ale nie miej do siebie pretensji. Takie rzeczy się zdarzają. Tylko teraz już wiesz, że nikt nie może żyć twoim kosztem.
Spojrzałam na nią i po raz pierwszy od dawna poczułam spokój. Było mi wstyd, że miała rację, ale jeszcze bardziej żal, że musiała mnie tego nauczyć w taki sposób. Kiedy wychodziłam, powiedziała cicho:
– Jesteś mądrzejsza, niż myślisz. Tylko przestań żałować kogoś, kto na to nie zasłużył.
Wracając do domu, wiedziałam już, że to koniec czegoś większego niż związek. To koniec wiary, że ktoś inny uratuje mi życie.
Podpisałam ugodę w banku bez emocji
Dług rozłożono na raty, które będę spłacać przez kilka lat. Doradczyni życzyła mi powodzenia, a ja tylko skinęłam głową. W domu było cicho. Usiadłam na kanapie i pozwoliłam sobie wreszcie pomyśleć o wszystkim, co się wydarzyło. Przez długi czas obwiniałam siebie. Że nie zauważyłam, że wierzyłam, że pozwoliłam, by ktoś mną manipulował. Nagle zadzwoniła Kasia.
– Jak się czujesz? – zapytała cicho.
– Jakbym zamknęła rozdział, którego nigdy nie powinnam była pisać – odpowiedziałam po chwili.
– To dobrze. Tylko nie otwieraj go znowu – powiedziała, a w jej głosie zabrzmiała troska, jakiej nie słyszałam od dawna.
Po rozmowie spojrzałam na puste mieszkanie. Należało tylko do mnie – z kredytem, z długami, z ciszą. Ale pierwszy raz od dawna nie bałam się tej ciszy. Wiedziałam, że jeśli chcę coś naprawić, to już tylko siebie.
Magda, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa ciągle zagląda nam do portfela, więc w końcu jej wygarnęłam. Szybko odpłaciła się pięknym za nadobne”
- „Moja siostra na każdym kroku bawi się w swatkę. Mam dosyć żenujących randek w ciemno z jej wolnymi kolegami”
- „Myślałam, że trafił mi się romans jak z filmu. Dziś pluję sobie w brodę, że dałam się omotać jak ostatnia naiwniaczka”





