Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może od pierwszej kolacji, kiedy usiadł przy stole z jedną filiżanką herbaty i nawet nie zapytał, czy ja też chcę. Wtedy to zignorowałam – bo przecież był zmęczony, bo przecież „mógł nie pomyśleć”. Ale teraz, kiedy od ponad roku budziłam się obok niego z uczuciem pustki większej niż milczenie między nami, wiem, że to nie chodziło o herbatę.
Miałam trzydzieści parę lat, pracę w marketingu, mieszkanie, które razem urządziliśmy, i męża, który jakby codziennie był obok mnie, a jednak... coraz bardziej obcy. Wychodził rano do pracy, wracał wieczorem, siadał na kanapie i przeglądał wiadomości. Ja w tym czasie siedziałam obok ze swoimi myślami. Łukasz nigdy nie zapytał, jak mi minął dzień. Nigdy nie zapytał, dlaczego płaczę pod prysznicem, albo dlaczego czasem nie mówię nic przez cały wieczór.
A ja, głupia, przez lata powtarzałam sobie: „przecież nie każdy musi być wylewny”. Tylko że ja już dawno przestałam czuć się dla niego ważna. A może nigdy nie byłam? Były te jego mechaniczne gesty – kwiaty na urodziny, prezent na rocznicę, śniadanie raz w roku do łóżka. Wszystko jakby z listy rzeczy „do zrobienia”, nie z potrzeby serca. I te ciche poranki, kiedy z szafki wyjmował tylko jeden kubek. Zawsze jeden. Dla siebie.
Najgorsze nie było to, że nie robił mi herbaty. Najgorsze było to, że nigdy nawet nie zapytał, czy bym chciała.
Jak nie powiesz, to się nie domyślę
– Robisz tylko dla siebie? – zapytałam cicho, opierając się o framugę kuchennych drzwi.
Łukasz właśnie zalewał wrzątkiem swoją kawę. Zawsze tę samą – rozpuszczalną, mocną, bez cukru. Jego ruchy były szybkie, dokładne, jakby ćwiczył je przez lata. Nawet nie podniósł na mnie wzroku.
– Jeśli chcesz, to powiedz – mruknął, biorąc łyk z kubka i siadając przy stole.
Zacisnęłam palce na rękawie szlafroka. W głowie dudniła mi jedna, powtarzana myśl: „nie chcę musieć mówić”. To było właśnie to. Nie chodziło o herbatę. Chodziło o to, że przez sześć lat wspólnego życia nigdy nie przyszło mu do głowy, że mogłabym czegoś chcieć, zanim to wypowiem. Jakby moje potrzeby istniały tylko wtedy, gdy były wyraźnie nazwane. Jakby nie widział, że ja też mam poranki. Że ja też istnieję w tym domu.
– Nie chcę musieć mówić – odpowiedziałam w końcu, ciszej niż zamierzałam.
Spojrzał na mnie znad kubka z chłodną obojętnością.
– Przecież nie jestem jasnowidzem, Zuza – powiedział z westchnieniem. – Jak nie powiesz, to się nie domyślę.
Zamilkłam. I on zamilkł. W kuchni rozlała się ciężka, nieprzyjemna cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i brzęk łyżeczki o porcelanę. Ta scena, choć drobna, uderzyła mnie mocniej niż wszystkie nasze wcześniejsze kłótnie. Bo wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, że on naprawdę nie widzi we mnie kogoś, kogo warto zapytać o herbatę. Tego dnia po raz pierwszy poczułam się w naszym mieszkaniu jak gość.
Chcę być kochana naprawdę
– Możemy pogadać? – zapytałam wieczorem, siadając obok niego na kanapie. Miał w rękach pilot, jakby właśnie to urządzenie było najważniejszym towarzyszem jego życia. Nie od razu oderwał wzrok od telewizora.
– Teraz? – mruknął z niezadowoleniem.
– Tak. Teraz – odpowiedziałam twardo. Wcześniej miałam przygotowane zdania, ale wszystko zniknęło. Zostało tylko uczucie ciężaru, który od miesięcy wlokłam za sobą.
– Czy ty w ogóle widzisz mnie w tym związku? – zapytałam po chwili ciszy.
Spojrzał na mnie z niecierpliwością, jakbym przeszkadzała mu w czymś ważnym.
– Znowu zaczynasz... – jęknął. – Zawsze jesteś niezadowolona. Przecież wszystko masz. Masz mieszkanie, masz mnie, masz pracę, nie rozumiem...
– Ale nie mam ciebie – przerwałam mu. – Nie czuję, że ci zależy. Nie rozmawiamy. Nie pytasz mnie, co czuję, czego chcę. Nawet nie zaproponujesz herbaty. Jakby mnie tu nie było.
Przewrócił oczami i westchnął teatralnie.
– Boże, znowu o tej herbacie...
– Nie, nie o herbacie! – podniosłam głos. – O tym, że jesteś obok, ale nie jesteś ze mną. Jesteś sam ze sobą. Od miesięcy. A ja się duszę.
Poczułam, że głos mi się łamie. Łzy napłynęły do oczu, ale ich nie powstrzymałam. Patrzyłam na niego przez ten płynny filtr i widziałam człowieka, którego kiedyś kochałam. A teraz? Był tylko ciałem siedzącym obok.
– Ja nie chcę być kochana „za obecność”. Chcę być kochana naprawdę – wyszeptałam.
On zamilkł. Jakby nie wiedział, co odpowiedzieć. Albo jakby go to wcale nie obchodziło.
On nigdy nie myśli o tobie
– To głupie, prawda? Kłócić się o herbatę – powiedziałam przez telefon, patrząc w ciemne okno, za którym odbijała się tylko moja smutna twarz.
– Nie o herbatę chodzi. Chodzi o to, że on nigdy nie myśli o tobie. Nigdy nie widzi – odpowiedziała Kinga bez cienia wahania.
Siedziała gdzieś po drugiej stronie miasta, ale jej głos brzmiał, jakby siedziała tuż obok, na mojej kanapie.
– Ty go kochasz za to, kim był, nie za to, kim teraz jest. Milczałam. Bo każde jej słowo trafiało dokładnie tam, gdzie bolało najbardziej.
– Nie wiem, może to ja przesadzam – wymamrotałam. – Może mam zbyt duże wymagania. Przecież on... on nie robi nic złego. Po prostu... nie robi nic.
– A to nie jest właśnie najgorsze? – Kinga nie czekała na odpowiedź. – Że jesteś w związku z kimś, kto cię nie słyszy. Nawet jak krzyczysz. A co dopiero, gdy milczysz.
Pociągnęłam nosem, czując, jak łzy znowu napływają. Ale tym razem były inne – jakby płynęły z miejsca, gdzie gromadził się smutek zbierany latami.
– Ja już nie chcę tak żyć – wyszeptałam. – Nie chcę się codziennie budzić z nadzieją, że dziś może coś się zmieni. Że może zapyta, jak się czuję. Że może poda mi herbatę bez pytania.
– A wiesz co jest najgorsze? – dodała Kinga ciszej. – Że on się nigdy nie zmieni. Bo jemu w tym układzie jest wygodnie. On nawet nie czuje, że coś jest nie tak.
Wtedy podjęłam decyzję. Nie była impulsywna. Ona rosła we mnie od dawna – ale teraz po raz pierwszy wypowiedziałam ją w myślach pełnym zdaniem: Ja odejdę.
Chcę rozwodu
Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole w salonie. Bez telewizora, bez telefonów, bez wymówek. Tylko ja, on i ta decyzja, która nie chciała już czekać.
– Chcę rozwodu – powiedziałam spokojnie, patrząc mu prosto w oczy.
Łukasz uniósł brwi, jakby właśnie usłyszał, że piekarnik się zepsuł albo że nie ma mleka do kawy. Kompletnie bez emocji.
– Naprawdę? Przez taką pierdołę? – zapytał po chwili, z uśmiechem pełnym politowania. – Przez herbatę?
– Nie przez herbatę – odpowiedziałam stanowczo. – Przez brak ciebie. Brak czułości. Bliskości. Przez to, że w tym domu od miesięcy jestem sama. Z tobą, ale sama.
W jego oczach pojawił się cień zaskoczenia. Ale tylko cień.
– Przecież robiłem wszystko, co trzeba. Kwiaty na urodziny, prezenty na święta… Nawet ten cholerny odkurzacz kupiłem, bo mówiłaś, że stary jest za głośny.
– Tak, robiłeś. Bo trzeba. Nigdy z potrzeby serca. Zawsze z listy. Jakbyś odhaczał kolejne punkty „Jak być mężem i się nie napracować emocjonalnie”.
Łukasz milczał. Po raz pierwszy widziałam go bez riposty. Ale to nie było zwycięstwo. To był koniec.
– I co teraz? Tak po prostu? – zapytał w końcu, z lekkim drżeniem głosu.
– Tak po prostu – skinęłam głową. – Bo już nie mam siły czekać na coś, co nie przyjdzie. Ani złość, ani żal. Tylko pustka. A z pustki nie da się zbudować życia.
Byłam dziwnie spokojna. Nie płakałam. Nie podniosłam głosu. Nie błagałam. Tego dnia wiedziałam jedno: to już nie był dom. To była przestrzeń dzielona z kimś, kto nie widział mnie naprawdę. Kto może widział mnie tylko wtedy, gdy mówiłam „odchodzę”. On jeszcze próbował coś powiedzieć, coś obrócić w żart, coś odroczyć. Ale ja już nie słuchałam. Moje wnętrze było ciche, ale po raz pierwszy od miesięcy – spokojne.
Podjęłam jedyną możliwą decyzję
Nowe mieszkanie było mniejsze. Ciche. Trochę za ciche. Stałam przy oknie z kubkiem herbaty – zrobionej tylko dla siebie, ale zrobionej z myślą o sobie. To miało znaczenie. To było nowe. Rozwód przebiegł spokojnie. Łukasz nie walczył. Przyszedł na rozprawę z tą samą miną, z jaką zwykle oglądał prognozę pogody – neutralnie, z dystansem. Złożyliśmy podpisy, a potem wyszedł bez słowa. Ani pytania, ani „dlaczego?”. I to bolało najbardziej – że nie próbował zrozumieć.
Nocami budziłam się z poczuciem, że może przesadziłam. Że mogłam spróbować jeszcze raz. Ale potem przypominałam sobie te setki dni, kiedy nikt nie pytał, jak się czuję. Kiedy siedział obok, ale był nieobecny. I znowu wiedziałam, że podjęłam jedyną możliwą decyzję. Czułam pustkę. To nie było radosne wyzwolenie. To nie była ulga pełna ekscytacji. To było bardziej jak cisza po burzy.
Czasem wieczorami odruchowo patrzyłam na kanapę, gdzie kiedyś siedział z telefonem. Teraz leżała tam tylko poduszka i koc. I ten widok był jednocześnie spokojny i smutny. Ale w tej pustce było coś nowego. Poczucie, że nie muszę już walczyć o to, by być dostrzeżoną. Już nie musiałam prosić, przypominać się, krzyczeć milczeniem. Byłam sama. Ale po raz pierwszy – nie samotna przy kimś.
Nie da się kochać za dwoje
Minął ponad rok. Czasami, kiedy idę przez miasto z siatkami zakupów i widzę pary śmiejące się do siebie przy stolikach kawiarnianych, coś mnie ściska w środku. Nie z zazdrości. Z tęsknoty. Ale nie za Łukaszem. Za wyobrażeniem o nas, które przez lata pielęgnowałam. Za marzeniem, które nigdy nie miało szansy się spełnić. Nie czuję się silna. Nie czuję się dumna. Nie jestem bohaterką żadnej historii. Ale jestem prawdziwa. I to wystarcza. Kinga raz zapytała:
– Gdybyś mogła cofnąć czas… spróbowałabyś jeszcze raz?
Odpowiedziałam po długim milczeniu:
– Nie. Bo gdyby miał mi zrobić herbatę z miłości, to zrobiłby ją choć raz bez pytania. A on nigdy nie zapytał.
Czasami śni mi się, że znów siedzimy razem przy stole. On znowu nalewa tylko sobie. A ja patrzę. I nie mówię nic. Ale budzę się – i już nie boli.
Zrozumiałam coś, co przyszło dopiero po czasie: nie da się kochać za dwoje. Nie da się żyć wiecznie w nadziei, że ktoś w końcu otworzy oczy. Miłość nie jest cicha. Miłość to nie tylko obecność. To zauważenie. To pytanie: „Chcesz herbaty?”. Z troską, z uwagą, z pamięcią. To była herbata. Ale tak naprawdę – to był brak pytań. Brak zauważenia. Brak miłości.
Zuzanna, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż urządzał sobie ze mnie pośmiewisko. Przestało mu być do śmiechu, gdy w końcu odpłaciłam się za lata poniżania”
- „Z mężem żyjemy jak współlokatorzy, kłócąc się o to, kto wyniesie śmieci. Nie tak wyobrażałam sobie idealne małżeństwo"
- „Mąż kupował luksusowe perfumy i wmawiał mi, że to dla jego matki. Zapomniał, że teściowa pachnie jak kotlety, a nie piżmo”









