Ostatnio mam wrażenie, że jestem duchem. Poruszam się po mieszkaniu, sprzątam, gotuję, podcieram Zosi nos i karmimy się wzajemnie tymi samymi zdaniami: – Zjedz jeszcze kawałek, Zosieńko. – Nie rusz tego, to brudne. – Co na obiad? – I ani jednego: – Jak się czujesz, Klaro?
Zrezygnowałam z pracy pięć lat temu, „na wspólne życzenie”, jak to Marek wtedy ujął. Zosia była malutka, a on twierdził, że „dziecko najlepiej ma z matką”.

Nie protestowałam. Sama chciałam być z nią jak najdłużej. Ale wtedy wydawało mi się, że to tymczasowe — że wrócę do pracy, jak tylko Zosia pójdzie do przedszkola. Zosia ma pięć lat. A ja nadal siedzę w domu. Marek pracuje w korporacji, zarabia nieźle, przynajmniej tak mówi. Ja dostaję od niego dwieście złotych miesięcznie na „drobne babskie wydatki”. Nie posiadam swojej karty, własnego konta. Teraz mam wrażenie, że jestem tylko tą od podawania obiadu, sprzątania i ogarniania domu”.

– Masz tu dwie stówki, Klarcia – rzuca od niechcenia, zostawiając banknot na stole.

Czasem próbuję sobie tłumaczyć, że tak taniej niż niania. Ale potem patrzę w lustro i widzę kobietę w wyciągniętym dresie, ze zużytym tuszem i balsamem za pięć dziewięćdziesiąt dziewięć. Wieczorami Marek wraca, siada na kanapie, wlepia wzrok w telefon. Dla Zosi rzuci: 

– Ale urosłaś. – Dla mnie nie ma nawet spojrzenia.

Chcę mieć swoje życie

– To weź jeszcze ciastko, serio, ja stawiam! – uśmiechnęła się Anka, podsuwając mi kartę menu.

– Nie, dzięki… Nie mam ochoty – skłamałam i szybko upiłam łyk kawy, żeby zająć czymś usta. Prawda była taka, że ochotę miałam ogromną. Na to kruche z malinami i bitą śmietaną, które tak pięknie wyglądało za witryną. Ale miałam w portfelu dokładnie dziewięć złotych. Wystarczyło na kawę, nie na ciastko.

– Daj spokój, nie musisz się krępować, Klara… – Anka patrzyła na mnie z troską. – Widzę, że coś jest nie tak. Dawna Klara od razu zamawiała sernik z karmelem.

– Czasem człowiek się zmienia, wiesz? – powiedziałam i szybko zmieniłam temat.

Ale jak wróciłam do domu, to się po prostu popłakałam. Na schodach. Tak, żeby Zosia nie widziała. Wieczorem, kiedy mała już spała, podeszłam do Marka, który jak zwykle siedział z telefonem przy kanapie.

– Marek, mogę chwilę?

– Coś się stało? – nie odrywał wzroku od ekranu.

Chcę wrócić do pracy.

Zamilkł. Powoli odłożył telefon.

– A kto się zajmie Zosią?

– Przedszkole, może babcia czasem… Jakoś to ogarniemy.

– Jasne – prychnął. – I wrócisz za trzy tysiące do roboty, żeby Zosia płakała w przedszkolu, a ja się spóźniał na zebrania, tak?

– To nie o pieniądze chodzi – szepnęłam. – Tylko o mnie.

– O ciebie? A co z nami? Dostajesz 200 zł na miesiąc, masz wszystko opłacone, czego chcesz więcej?

– Chcę mieć swoje życie, Marek.

– No to może zacznij od ciastka z koleżanką, skoro tak ci smutno.

Zamurowało mnie. Nie powiedziałam już nic.

Niektóre kobiety marzą o takim układzie

– To nie o ciastko chodzi, Marek – powiedziałam cicho, kiedy usiedliśmy wieczorem w kuchni. Zosia już spała, dom był cichy.

– No to o co chodzi? – westchnął. – Bo ja serio nie rozumiem tej całej dramy.

Spojrzałam na niego. Mój mąż. Facet, z którym kiedyś mogłam przegadać pół nocy o głupotach, a teraz nie umieliśmy przejść przez rozmowę bez zgrzytu.

– Czuję się jak dziecko na kieszonkowym – wyrzuciłam z siebie.

Patrzył na mnie z uniesionymi brwiami.

– Przesadzasz, Klaro. Masz dom, dziecko, wszystko ogarnięte. Nie musisz się martwić rachunkami. Niektóre kobiety marzą o takim układzie.

– A ja nie – powiedziałam twardo.

– No właśnie. Ty byś chciała karierkę, może nowy telefon, fryzjera co tydzień. A potem wracasz zmęczona z pracy i marudzisz, że nie masz siły na dziecko. I na męża. To ja wtedy muszę ogarniać.

– Widzisz mnie jako problem? – zapytałam spokojnie. – Bo ja widzę siebie jako kogoś, kto się zatracił. Już nawet nie wiem, kim jestem poza byciem matką Zosi i twoją... pomocnicą.

Marek zamilkł. A potem wzruszył ramionami i odszedł do salonu. A ja siedziałam dalej przy kuchennym stole i wiedziałam, że właśnie coś się we mnie złamało. Może nie głośno, nie dramatycznie. Ale wyraźnie. Cichutko w środku pękła ostatnia nadzieja, że on mnie jeszcze słyszy.

On musiał poczuć, że naprawdę może mnie stracić

Ranek obudził mnie ciszą. Nie było zapachu kawy, nie było dźwięku prysznica ani Marka nucącego coś pod nosem w kuchni. Zosia jeszcze spała.
Spojrzałam na zegarek – siódma piętnaście. Wstałam, otuliłam się szlafrokiem i zeszłam na dół. Dom był pusty. Na stole, między kubkiem po wczorajszej herbacie a miseczką z zabawkami Zosi zostawiłam kartkę: „Kieszonkowe daje się dziecku, nie partnerowi.”

Zosię zostawiłam u mamy. Poprosiłam ją tylko: 

– Nie pytaj. Potrzebuję dwóch dni. Może trzech.

Chciałam ciszy. Wzięłam tylko portfel, dokumenty i torbę z kilkoma rzeczami. Pojechałam do Magdy. Mojej przyjaciółki z czasów, gdy jeszcze pracowałam. Przyjęła mnie bez słowa. Uściskała tylko mocno, a potem postawiła przede mną kubek kawy.

– Możesz zostać, jak długo chcesz – powiedziała i pogładziła mnie po ramieniu.

Pierwszego dnia nie robiłam nic. Leżałam pod kocem, patrzyłam w sufit i słuchałam oddechu. Swojego. Własnego. Po raz pierwszy od lat. Słyszałam, jak telefon wibruje w plecaku. Nie odbierałam. Wieczorem usiadłam przy stole Magdy, otworzyłam laptopa i wpisałam jedno zdanie: „Jak napisać dobre CV po przerwie zawodowej?” W tym czasie Marek pisał do mnie wiadomości. SMS-y, notatki głosowe. Najpierw krótkie:

– Gdzie jesteś?

Potem zniecierpliwione:

– Co to ma znaczyć, Klaro?

A potem już tylko błagalne:

– Daj znać, że żyjesz.

Nie odpisywałam. On musiał poczuć, że naprawdę może mnie stracić.

Tylko ty już nie grałaś

– On cię nie rozumie, Klara – powiedziała Magda, gdy opowiedziałam jej wszystko. Siedziałyśmy na jej balkonie, owinięte kocami.

– Może nie chce – odpowiedziałam. – Może nie musi. Bo nie musiał przez tyle lat. Ja byłam. I dom był. I Zosia była. I zawsze wszystko grało.

– Tylko ty już nie grałaś, prawda?

Skinęłam głową i znowu poczułam to kłucie gdzieś pod mostkiem.

– Wiesz, kiedy ostatni raz czułam się kobietą? Nie matką, nie panią domu, nie kucharką... kobietą?

– Kiedy?

– Jak sprzątałam strych u mamy i znalazłam swoją starą sukienkę. Czerwoną. Założyłam ją i popatrzyłam w lustro. I przez chwilę zobaczyłam siebie sprzed pięciu lat. Tę, która miała marzenia, a nie tylko listę zakupów. Magda milczała, ale widziałam, że oczy jej zmiękły.

– Wiesz, że on mi kiedyś mówił, że jestem odważna? – dodałam. – Że mnie podziwia. Teraz traktuje mnie jak kogoś, kto bez niego nie przetrwa.

– A przetrwasz?

Zamyśliłam się. Spojrzałam na rozświetlone miasto za oknem. I po raz pierwszy od dawna odpowiedź była jasna.

– Tak.

Magda uśmiechnęła się.

– Nie wracaj do niego, dopóki nie będzie wiedział, kogo stracił. I dopóki ty nie będziesz wiedziała, że chcesz wrócić.

Tej nocy spałam spokojnie. Bez tego ciężaru w klatce piersiowej. Bez lęku. Tylko z jednym uczuciem. Ulgą.

Nie wiem, czy jeszcze potrafimy być razem

Spotkaliśmy się po pięciu dniach. Wcześniej uprzedziłam, że nie wracam „na chwilę pogadać”, tylko porozmawiać na serio. Spotkanie odbyło się na neutralnym gruncie – w małej kawiarni niedaleko placu zabaw Zosi. Marek przyszedł przed czasem. Wyglądał na niewyspanego. Nie wziął kawy. Siedział z dłońmi złożonymi na stole, jak na rozmowie rekrutacyjnej.

– Dziękuję, że przyszłaś – zaczął. – Martwiłem się. Nie wiedziałem, co się dzieje.

– Marek – przerwałam łagodnie. – A ja nie wiedziałam, co się dzieje ze mną. Od bardzo dawna.

Spojrzał na mnie uważnie, jakby pierwszy raz coś rzeczywiście chciał zrozumieć.

– Nie miałem pojęcia, że aż tak to odczuwasz. Myślałem, że to wygodne. Dla ciebie. Dla nas.

– Wygodne? – uśmiechnęłam się smutno. – To było jak życie na łasce. Jakbyś dawał mi prawo być sobą tylko w granicach, które ty ustalisz. A ja już nie chcę żyć w granicach.

– Klaro… ja nie jestem tyranem. Chciałem, żeby było dobrze.

– A wyszło wygodnie dla ciebie – odpowiedziałam. – Ale ja… chcę wrócić do pracy. Nie dla pieniędzy. Dla siebie. Dla tego kawałka mnie, który jeszcze we mnie został.

– Jeśli to dla ciebie ważne, to... dobrze. Porozmawiamy o tym.

– Nie „porozmawiamy”, Marek. Ja wracam. Ty możesz tylko zdecydować, czy jesteś w tym ze mną.

Zamilkł.

– Chciałbym – powiedział po chwili. – Ale nie wiem, czy jeszcze potrafimy być razem.

Ja też nie wiem – przyznałam. – Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę się traktować jak dziecko.

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś będziemy „my”

Zaczęłam nową pracę w małym biurze projektowym dwa tygodnie później. Początkowo tylko na pół etatu, żeby móc odprowadzać Zosię do przedszkola i po nią wracać. Nie było łatwo. Musiałam się nauczyć wszystkiego od nowa – narzędzi, ludzi, samej siebie. Ale każdego dnia, kiedy siadałam przy biurku, czułam, że wracam do życia. Do bycia Klarą, nie tylko mamą i żoną. Marek próbował. Zaczął sam robić zakupy, kilka razy zawiózł Zosię na balet. Ale w jego ruchach była niepewność. Jakby ciągle czekał, że to tylko eksperyment, że zaraz wrócę na swoje miejsce w domu. Nie wróciłam.

Rozmawiamy. Trochę więcej. Już nie przez zaciśnięte zęby, tylko spokojnie. Ale między nami jest dystans. Jakbyśmy dopiero teraz zobaczyli, jak daleko się od siebie oddaliliśmy. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś będziemy „my”. Ale wiem, że nie chcę już siebie porzucać w imię tej dwójki z obrazka. Bo w tej układance też jestem ja. Ja – dorosła, z głosem, z potrzebami. Ja, która nie musi pytać, czy może. Czasem w autobusie patrzę na kobiety w dresach z dziećmi przy nodze i chciałabym do nich podejść, powiedzieć im coś. Ale milczę. Wiem jedno: dorosłość zaczyna się wtedy, gdy przestajesz prosić o pozwolenie na własne życie.

Klara, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: