Jestem Iga, mam trzydzieści osiem lat i sama wychowuję dwójkę wspaniałych dzieci. Są całym moim światem i zrobiłabym dla nich wszystko...ale nie zawsze mogę. Codziennie starałam się rozplanować wszystkie wydatki tak, żeby dopiąć domowy budżet, ale on coraz częściej się rozjeżdżał. Kiedy nadeszły Mikołajki, okazało się, że nie mam ani jednego nadprogramowego grosza, żeby przygotować dzieciom prezenty, ale nagle nadszedł sąsiad i uratował sytuację. To był prawdziwy świąteczny cud. 

Dzieci czekały na Mikołajki

– Kuba, gdzie jest twoja skarpetka? – krzyknęłam, biegając po kuchni, trzymając w ręku parę za dużych skarpet, które pewnie zgubił w pośpiechu.

Kuba wpadł do pokoju z Zosią, śmiejąc się i przepychając. Zosia ciągnęła go za rękę, a ja próbowałam zebrać rozrzucone zabawki. Moje oczy były zmęczone, a głowa pełna listów i rachunków, które wczoraj wieczorem schowałam w szufladzie, żeby dzieci nie widziały.

Mamo… a co z prezentami? – zapytał Kuba z nadzieją w oczach.

– Zobaczymy, kochanie… wszystko w swoim czasie – odpowiedziałam, starając się uśmiechnąć, chociaż serce mi się ściskało.

W myślach przewijało mi się jedno pytanie: „Jak tu zrobić, by dzieci poczuły magię świąt, skoro portfel świeci pustkami?” Czułam lęk, poczucie winy i frustrację, a w tle dźwięk śmiechu dzieci kontrastował z moją bezradnością. Czy uda mi się sprawić, by te święta były dla nich naprawdę wyjątkowe?

Nie wiedziałam co zrobić

– Mamo, a Mikołaj przyjdzie w tym roku? – Zosia usiadła na podłodze, tuląc do siebie pluszowego misia, a jej oczy były pełne niepewności.

Próbowałam uśmiechnąć się szeroko, ale uśmiech ugrzązł gdzieś między zmęczeniem a stresem. – Mikołaj? Na pewno zajrzy… jak zawsze – odpowiedziałam, starając się brzmieć przekonująco. W duchu wiedziałam jednak, że to tylko słowa. Pieniądze na prezenty wyczerpały się kilka tygodni temu. Portfel świecił pustkami, a ja wciąż nie znalazłam sposobu, by powiedzieć dzieciom prawdę bez łez i rozczarowania.

Kuba podszedł do mnie i położył rękę na moim ramieniu. – Mamo, naprawdę nic nie dostaniemy? – jego głos był cichy, pełen nadziei, która już zaczynała gasnąć.

Serce mi się krajało. Chciałam mu odpowiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że magia świąt istnieje, że nawet jeśli nie ma nowych zabawek, to jest czas na wspólne chwile. Ale słowa utknęły mi w gardle. Czułam się bezsilna i niewystarczająca jako matka.

– W tym roku… było trudniej – wyszeptałam w końcu, przytulając ich do siebie. – Ale nie martwcie się, wszystko się ułoży.

Przez chwilę siedziałam w milczeniu, obserwując ich smutne miny. Każdy ruch, każdy gest przypominał mi, że moje wyobrażenie idealnych świąt legło w gruzach. Czułam mieszankę gniewu na siebie, lęku przed ich zawodem i smutku, że nie potrafię im dać tego, co najbardziej pragną. W tym małym pokoju, pełnym zabawek i niezapowiedzianego chaosu, poczułam ciężar własnych ograniczeń – ograniczeń, które miały zaważyć na radości moich dzieci w najpiękniejszym okresie roku.

Z pomocą przyszedł sąsiad

Właśnie przeliczałam resztki groszy w portfelu, zastanawiając się, jak w ciszy dnia sprawić dzieciom choć odrobinę radości, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Serce zabiło mi szybciej – kto o tej porze? Otworzyłam, a na progu stał Jacek, nasz starszy sąsiad z sąsiedniego bloku. W rękach trzymał kilka kolorowych paczek owiniętych papierem świątecznym.

– Cześć, Iga. Pomyślałem, że w tym domu przyda się trochę magii. To od Mikołaja – powiedział z uśmiechem, a w jego oczach kryła się serdeczność i spokój.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Moja twarz chyba zdradziła całą moją bezradność i wzruszenie. Kuba i Zosia podbiegli do drzwi, a ich oczy rozbłysły nieopisanym szczęściem, gdy Jacek wręczył im paczki.

– To naprawdę dla nas? – krzyknął Kuba, rozpakowując pudełko z grą, o której marzył od miesięcy. Zosia z kolei z radością przytulała lalkę, która natychmiast stała się jej nową przyjaciółką.

Patrzyłam na nich w osłupieniu, serce mi biło szybko i mieszanka emocji niemal mnie przytłaczała: ulga, że dzieci są szczęśliwe, wdzięczność wobec Jacka, ale też poczucie wstydu, że sama nie potrafiłam im tego dać.

– Dziękujemy, Jacek… – powiedziałam cicho, a głos drżał mi od wzruszenia. – Naprawdę, nie wiem, jak się odwdzięczyć.

– Iga, nie musisz nic mówić – odpowiedział z uśmiechem – Ważne, żeby tu była radość. I niech dzieci wierzą w Mikołaja, bo magia istnieje – dodał, odchodząc w swoją stronę, zostawiając nas w nagłym, niemal cudownym spokoju.

Chciało mi się płakać

Usiadłam na kanapie, obserwując dzieci, które rozpakowywały prezenty z szerokimi uśmiechami. Śmiech Zosi i okrzyki Kuby były jak balsam dla mojej spiętej od stresu duszy, ale jednocześnie przypominały o mojej porażce. 

W głowie kłębiły mi się sprzeczne myśli. Czułam ulgę, że dzieci nie wiedzą, jak naprawdę wygląda nasza sytuacja finansowa. Jednocześnie wstyd mi było, że sama nie potrafiłam sprawić im radości. Patrzyłam na ich twarze, które rozświetlały nowe zabawki, i jednocześnie czułam ciężar własnych ograniczeń.

Jacek przyniósł im prezent, ale ja wciąż musiałam zmierzyć się ze sobą. Pytania bez odpowiedzi krążyły w mojej głowie: Czy powinnam była powiedzieć prawdę? Czy dzieci odczułyby moje rozczarowanie jako zawód? A może naprawdę liczy się to, że są szczęśliwe teraz, nawet jeśli radość pochodzi od kogoś innego?

Czułam mieszaninę smutku, ulgi i wdzięczności. Smutku, bo nie mogłam sama dać dzieciom tego, czego pragnęły. Ulgi, bo Jacek wypełnił lukę, której nie potrafiłam wypełnić ja. Wdzięczności, że istnieją ludzie, którzy bezinteresownie potrafią podarować radość. I choć w sercu tliła się nuta wstydu, zrozumiałam, że dobroć i wsparcie innych mogą pomóc przetrwać chwile bezsilności. Ale także, że świadomość własnych ograniczeń pozostaje, niezależnie od cudów, jakie dzieją się wokół nas.

Ich szczęście mnie pocieszyło

Kuba objął mnie mocno, przyciągając do siebie, a Zosia wtuliła się w mój bok. – Mamo, cieszysz się razem z nami? – zapytała cicho.

– Oczywiście, kochani – odpowiedziałam, uśmiechając się przez łzy. – Bardzo się cieszę.

Choć serce pękało mi od mieszanki dumy, wdzięczności i wstydu, wiedziałam jedno: te chwile radości dzieci były bezcenne. I nawet jeśli ich źródło nie było moje, mogłam być obecna, kochająca, pełna ciepła – i to w tym momencie wystarczyło.
Cisza pokoju wypełniła się ich śmiechem, a ja, choć wciąż pełna refleksji nad własnymi ograniczeniami, pozwoliłam sobie poczuć ulotną lekkość.

Wieczór zapadł cicho, a w salonie migotały światełka choinki, odbijając się w oczach dzieci. Usiadłam na kanapie, przyciągając do siebie kubek gorącej herbaty, i obserwowałam ich szczęście. Czułam, że te chwile są jednocześnie piękne i gorzkie. Radość dzieci była prawdziwa, a jednak w moim sercu tliła się mieszanka wdzięczności, ulgi i wstydu – bo sama nie potrafiłam im tego dać.

– Mamo, patrz! – Zosia podbiegła z lalką w rękach, a Kuba dumnie pokazał swoją planszówkę. – To najlepsze święta!

Uśmiechnęłam się i przytuliłam ich mocno: – Cieszę się, kochani. Naprawdę się cieszę – powiedziałam, choć w głębi duszy wciąż tliło się poczucie mojej niewystarczalności.

Jacek przyniósł im prezenty, wypełniając lukę, której nie potrafiłam sama załatać. Ta dobroć innych sprawiła, że dzieci mogły poczuć magię świąt, a ja mogłam poczuć ulgę. Zrozumiałam coś ważnego: dobroć i wsparcie innych może wypełnić puste miejsca w naszym życiu.

Tego wieczoru poczułam mieszankę radości, refleksji i wdzięczności. Moje dzieci były szczęśliwe, a ja mogłam być obok nich, dzielić tę chwilę i czuć, że nawet jeśli czasem nie potrafię wszystkiego sama, miłość i obecność są najważniejsze. Święta trwały dalej, wypełnione śmiechem, światłem i ciepłem, a ja w sercu nosiłam naukę, że czasem cud przychodzi od innych – i to również jest częścią magii życia.

Iga, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: