Zamknęły się drzwi za Kubą i…zrobiło się cicho. Tak naprawdę cicho. Posprzątałam po nim pokój, złożyłam pościel, otworzyłam okno. Nie płakałam. Przynajmniej nie od razu. Przez tyle lat żyłam w ciągłym biegu – przedszkole, szkoła, obiady, pranie, zebrania, ferie. Dom pełen hałasu, trzaskających drzwi i zapachu przypalonych naleśników. I nagle... wszystko ustało. Moja córka Zosia wyprowadziła się rok temu, syn Kuba teraz. Zostałam sama. No, niezupełnie – Marek jeszcze tu jest. Fizycznie.
– Zepsuł się ekspres – powiedziałam, trzymając w ręku niedopitą kawę.
– To napraw – mruknął, nie podnosząc wzroku znad komputera.
Czasem mam wrażenie, że on też się wyprowadził. Tyle że z emocji. Z naszych rozmów. Z „nas”. Nie umiem się odnaleźć w tej ciszy. Nie jestem przyzwyczajona do życia bez celu. Bez planu dnia. Bez potrzeby. I pierwszy raz od trzydziestu lat zadaję sobie pytanie, kim właściwie jestem, skoro przestałam być mamą na pełny etat.
Ludzie się zmieniają
To był zwykły wieczór. Taki jak wiele ostatnio. On siedział na kanapie przez telewizorem, ja w kuchni udawałam, że czytam, choć w rzeczywistości gapiłam się w ścianę. Czekałam, aż powie coś więcej niż „podasz mi wodę?”.
– Marek... – zaczęłam cicho.
Podniósł wzrok. Tylko na chwilę.
– Co?
– Chciałam porozmawiać. Tylko... nie wiem, od czego zacząć.
– To może od tego, co się dzieje?
– No właśnie. Co się z nami dzieje?
Zawiesił spojrzenie gdzieś obok mnie.
– Anka, nie wszystko musi być dramatem. Po prostu dzieci wyjechały. To naturalne. Przychodzi nowy etap.
– Ale my... my też się gdzieś rozjechaliśmy. Nie zauważyłeś?
Milczał.
– Kiedy ostatni raz mnie naprawdę widziałeś? – zapytałam. – Tak naprawdę? Bez tej obojętności w oczach?
– Nie dramatyzuj. Po prostu... życie się zmienia. Ludzie się zmieniają.
– A my?
– Każdy potrzebuje przestrzeni – rzucił, jakby to wyjaśniało wszystko.
Wstał i ruszył w stronę wyjścia.
– Marek, uciekasz?
– Nie. Wychodzę się przejść.
Zostałam z ciszą. I z pytaniem, które brzmiało w mojej głowie coraz głośniej: Czy my się jeszcze kochamy, czy tylko przyzwyczailiśmy się do siebie jak stare meble?
Ja nie chcę już udawać
– Musimy porozmawiać – oznajmił któregoś dnia.
Usiadłam naprzeciwko. Serce waliło mi jak młotem.
– Anka… ja nie chcę już udawać – zaczął. – To się skończyło. Nie wiem, kiedy dokładnie. Może właśnie wtedy, kiedy dzieci przestały nas potrzebować. Może jeszcze wcześniej. Patrzyłam na niego, jakby mówił w obcym języku.
– Co się skończyło?
– My. Nasze małżeństwo. Aniu… ja czuję, że chcę zacząć od nowa. Inaczej. Sam.
Sam? Sam? Jakbyśmy byli związani kontraktem i on właśnie wypowiedział umowę.
– Dzieci dorosły. My też powinniśmy pójść dalej – powiedział spokojnie, jakby mówił o sprzedaży starego samochodu.
– Pójść dalej? A co z tym, co mieliśmy? Co z nami?!
– Właśnie. „My" już nie istnieje.
– Czy jest inna kobieta?
Nie zaprzeczył. Nie potwierdził. Spojrzał na mnie z taką mieszaniną żalu i obojętności, że wolałabym, żeby mnie uderzył.
– Nie o to chodzi – rzucił tylko.
Wybiegłam do sypialni. Nie płakałam. Jeszcze nie. Siedziałam w pościeli, która jeszcze rano pachniała nim, i próbowałam oddychać. W kuchni usłyszałam brzęk szklanki. Wlał sobie wodę. Jakby nic się nie zmieniło. A przecież właśnie runął mój świat.
Od dawna byliście obok siebie
Marek się wyprowadził tydzień później. Spakował się w milczeniu. Nie zapytał, czy potrzebuję czegoś. Nie przytulił mnie na pożegnanie. Tylko rzucił:
– Zostawię klucze w skrzynce. Tak będzie chyba najwygodniej.
Stałam przy oknie i patrzyłam, jak wsiada do auta. Drzwi trzasnęły tak lekko, jakby nawet one nie chciały robić hałasu. A potem ruszył. I tyle.
Jeszcze tego samego wieczoru odruchowo nalałam dwie herbaty. Jedną zostawiłam na stole. Wpatrywałam się w nią przez kilka godzin, jakby miał wrócić i ją wypić. Nie wrócił. Dom był ten sam, ale jakby pękł w połowie. Na jednej połowie siedziałam ja – w kapciach i z kubkiem. A druga połowa… była pusta. Wieczorem zadzwoniła Zosia.
– Mamo? Tato się wyprowadził?
– Tak – odpowiedziałam.
– I co teraz?
– Sama chciałabym wiedzieć.
– Może to dla was lepiej, mamo – dodała po chwili ciszy. – Ty i tata… wy już od dawna byliście obok siebie, nie ze sobą.
To zabolało. Nie dlatego, że nie miała racji. Tylko dlatego, że powiedziała to z taką łatwością. Jakby to nie było życie, tylko nieudany serial. Gdy się rozłączyłam, usiadłam na jego stronie łóżka. Leżała tam jeszcze jego koszulka. Przytuliłam ją do twarzy. Wtedy dopiero zaczęłam płakać.
Może to nie koniec, tylko początek
Zaczęłam chodzić. Bez celu. Rano zakładałam kurtkę, czapkę, buty i wychodziłam. Najpierw tylko wokół osiedla, potem dalej – aż tam, gdzie zaczynały się pola, puste place budowy, bezpańskie ławki. Słońce, mróz, deszcz – nieważne. Potrzebowałam ruchu, żeby nie zwariować.
W drodze do domu wstąpiłam do piekarni.
– Anka?! – usłyszałam głos, którego nie słyszałam od lat. – To ty?
Odwróciłam się. Ewa. Moja dawna koleżanka z pracy. Zawsze elegancka, zawsze spóźniona, zawsze z jakąś historią. Uściskałyśmy się.
– Musisz mi wszystko opowiedzieć – powiedziała. – Wpadnij wieczorem.
Wieczorem siedziałyśmy na jej kanapie, obie bez makijażu, z kubkiem gorącej herbaty.
– Marek się wyprowadził – powiedziałam bez owijania.
Ewa nie robiła wielkich oczu. Nie było „o Boże, Anka!”, nie było zdziwienia. Tylko:
– I jak się z tym czujesz?
– Jakby rozpadł się mój cały świat.
– A może to nie koniec, tylko początek czegoś nowego?
Początek. Słowo, które wtedy brzmiało dziwnie.
– Nie wiem już, kim jestem, Ewa. Przez trzydzieści lat byłam czyjąś żoną. Matką. Gospodynią, opiekunką, organizatorką świąt. A teraz? Kim jestem, jeśli nikt mnie nie potrzebuje?
– Może właśnie sobą.
Zamilkłam. Nie wiedziałam, jak się nazywa ta kobieta, która wraca do pustego mieszkania i kupuje jedną bułkę, a nie cztery. Ale może warto ją poznać.
Nie chcę już wracać do tego, co było
Minęły trzy miesiące. W salonie nie było już starych mebli – oddałam je sąsiadce. Kupiłam nową sofę w kolorze butelkowej zieleni i żółty fotel. Zmieniłam zasłony, wyrzuciłam dywan. Zrobiłam to sama, bez pytania nikogo o zdanie. I pierwszy raz od lat miałam wrażenie, że oddycham pełną piersią. Zaczęłam jeździć nad jezioro. Sama. Spacerowałam brzegiem, siadałam na pomoście, czasem nawet brałam termos z kawą. Patrzyłam na wodę i nie czułam już potrzeby, by ktoś był obok. Nie musiałam się nikomu tłumaczyć z ciszy.
Pewnego dnia zadzwonił telefon. Marek.
– Cześć – powiedział. – Masz chwilę?
– Mam – odpowiedziałam, choć nie wiedziałam, czy chcę ją dla niego mieć.
– Myślałem, że moglibyśmy się spotkać. Pogadać.
– O czym?
– O nas. O tym, co było…
Milczałam przez długą chwilę.
– Wiesz, Marek… Nie chcę już wracać do tego, co było.
Po tym telefonie długo jeszcze siedziałam w ciszy. Ale to już nie była ta sama cisza. To była cisza, która dawała przestrzeń, nie ból. Spojrzałam na siebie w lustrze. Nowa fryzura, nowy płaszcz, lekko rozmazana pomadka na ustach. I uśmiech. Dla siebie.
Anna, 55 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Z mężem żyjemy jak współlokatorzy, kłócąc się o to, kto wyniesie śmieci. Nie tak wyobrażałam sobie idealne małżeństwo"
- „Parzyłam mężowi rozgrzewające herbatki, a on i tak szukał ciepła u innej. Wystawię mu niezły rachunek za ogrzewanie”
- „Mój mąż na emeryturze tylko zrzędzi. Gdybym wiedziała, że na stare lata będzie taką marudą, zostałabym starą panną"









