Nazywam się Karolina. Mam 31 lat i od trzech lat jestem żoną Tomka. Mieszkamy razem w dwupokojowym mieszkaniu po jego babci – niby własne, ale czasem czuję się tu jak najemca, jakby wszystko należało do jego rodziny, a nie do nas. Szczególnie odkąd Halina, jego mama, zaczęła odwiedzać nas z coraz większą regularnością. Pracuję w biurze w centrum miasta. Codzienność? Budzik o 6:30, szybki prysznic, kawka w podróży i zazwyczaj lunch gdzieś na mieście z Magdą, moją koleżanką z pracy.

Te pół godziny przy zupie pho albo pad thaiu to jedyny moment w ciągu dnia, kiedy czuję się sobą. Bez oczu Haliny wlepionych w każdy mój ruch. Bo Halina komentuje wszystko. Dosłownie wszystko. Ułożenie ręczników w łazience, kolejność sztućców w szufladzie, nawet to, że mam „za dużo przypraw na półce”. A już szczególnie lubi wytykać mi wydatki. "Kiedyś to kobieta robiła obiad z ziemniaka i cebuli, a teraz co? Pad thai za 30 złotych i udajesz, że jesteś zmęczona?"

A Tomek? Siedzi, słucha, czasem tylko rzuci „mamo, daj spokój”, ale najczęściej po prostu milczy. Tak jakby jego obecność była tylko tłem do relacji między mną a Haliną. Jakby to ona była tu ważniejsza. I nie wiem już, czy bardziej boli mnie jej kontrola, czy jego obojętność. Czasem łapię się na myśli, że jestem zmęczona. Nie pracą. Życiem, w którym nawet nie mogę sama zdecydować, czy chcę kupić sobie sałatkę na lunch, czy nie.

Czy ja jestem jeszcze żoną, czy tylko lokatorką

– A co dziś było na obiad? – zapytała Halina, ledwo przekroczyła próg. Nie „dzień dobry”, nie „jak się masz?”, tylko od razu kontrola.

Stałam w kuchni z kubkiem herbaty. Miałam nadzieję, że Tomek, który właśnie zdejmował buty, odpowie za mnie. Ale milczał. Oczywiście.

Jadłam na mieście – powiedziałam spokojnie.

– Na mieście? – powtórzyła z takim oburzeniem, jakbym przyznała się do kradzieży. – Ty się chyba w głowę stuknij, Karolina! Ty codziennie coś żresz w tych knajpach? Ile pieniędzy idzie w błoto?! Tomek, ty to liczysz?

Tomek spojrzał na mnie, potem na matkę, potem znów na mnie. Miałam nadzieję, że w końcu się odezwie, postawi granicę.

– No… może mama ma trochę racji – mruknął w końcu.

Jakby ktoś mnie spoliczkował. Bez ostrzeżenia. Bez wahania.

– Pracuję po dziewięć godzin, Halino. Nie zawsze mam siłę jeszcze gotować na następny dzień. To chyba nie przestępstwo? – próbowałam się bronić.

– Przestępstwo nie, ale głupota – prychnęła. – Ja w twoim wieku robiłam obiad z jednego ziemniaka i wszyscy byli zadowoleni.

– Czasy się zmieniły.

– Ale rozum chyba nie, co? Musisz nauczyć się gospodarować pieniędzmi. Bo tak to was na nic nie będzie stać.

Patrzyłam na nią i nie poznawałam siebie. Bo nie powiedziałam już nic. Nie miałam siły. A Tomek tylko sięgnął po telefon i udawał, że nic się nie dzieje. „Czy ja jestem jeszcze żoną, czy tylko lokatorką ocenianą przez właściciela?” – przeszło mi przez głowę. I w tej chwili bardziej niż głodna byłam zmęczona.

To nie chodziło o pieniądze

Zamknęłam za Haliną drzwi. Usłyszałam, jak zjeżdża windą, ale nawet nie ruszyłam się z przedpokoju. Stałam oparta o ścianę, dłonie zaciśnięte w pięści. Tomek siedział w salonie, wlepiony w telefon. Jak zawsze. Jakby to był jego azyl od wszystkiego, co niewygodne.

– Możemy porozmawiać? – zapytałam, nie podnosząc głosu.

– Teraz? – rzucił beznamiętnie, nawet nie patrząc w moją stronę.

– Teraz – powtórzyłam.

Usiadłam naprzeciwko. Poczułam, jak drży mi głos, ale nie mogłam dłużej tego w sobie dusić.

Czemu nic nie powiedziałeś? Czemu siedzisz, słuchasz, jak twoja matka mnie obraża, i tylko potakujesz?

Westchnął i odłożył telefon.

– Karolina, nie przesadzaj.

– Nie przesadzaj?! Nazwała mnie głupią. Bo kupiłam sobie obiad! A ty na to: „może mama ma trochę racji”? – czułam, jak narasta we mnie złość.

– Ale może ma? No przecież… Wydajesz sporo. Sama mówiłaś, że chcemy zaoszczędzić na wakacje.

Zamrugałam szybko, żeby powstrzymać łzy. To nie chodziło o pieniądze. Nawet nie o obiad.

– Tu nie chodzi o wakacje. Tu chodzi o to, że ona się wtrąca we wszystko. I że ty nigdy, przenigdy mnie nie bronisz.

– Bo ty wszystko bierzesz za bardzo do siebie – rzucił, wzruszając ramionami.

– A ty niczego do siebie nie bierzesz! Pozwalasz, żeby twoja matka rządziła w naszym domu! To ja jestem twoją żoną, czy ona?!

Tomek zamilkł. Po chwili tylko rzucił:

– Ona chce dla nas dobrze…

Poczułam, że już nie mam siły. Ani krzyczeć, ani tłumaczyć. Tylko siedziałam w tej ciszy, która bolała bardziej niż każde słowo.

Kogo słuchasz bardziej – mnie czy mamy?

Wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. Szef puścił nas do domu przed czasem, bo „i tak nikt już nie myśli w piątek po piętnastej”. Zamiast się ucieszyć, poczułam napięcie. Nie chciałam iść do pustego mieszkania, ale jeszcze bardziej nie chciałam, żeby ktoś tam był. A jednak, gdy weszłam na klatkę, usłyszałam znajomy głos.

– …mówię ci, Tomek, trzymasz ją za miękko. Kobieta, która codziennie jada w mieście, nie myśli o rodzinie.

Stanęłam jak wryta, kilka kroków od drzwi. Nie zamknęli ich do końca. Z wnętrza dobiegał szept Haliny i ten jego – znudzony, nijaki, bez charakteru.

Nie chcę się z nią kłócić, mamo. Ale może faktycznie trzeba ją trochę utemperować.

Zrobiło mi się niedobrze. Serce zaczęło walić jak oszalałe. "Temperować"? Weszłam do mieszkania bezszelestnie. Oboje siedzieli w kuchni, nie zauważyli mnie od razu. Dopiero kiedy zapytałam:

– Nie sądziłam, że muszę być przez was 'temperowana' – Halina aż podskoczyła na krześle.

– Karolina… To nie tak – zaczął Tomek, ale go uciszyłam ruchem ręki.

– Powiedz mi, Tomek. Kogo słuchasz bardziej – mnie czy mamy?

Halina natychmiast się uśmiechnęła słodko, teatralnie.

– Oj, Karolinko, nie przesadzaj, to tylko rozmowa

– Nie mówiłam do pani – odcięłam się lodowato. Patrzyłam tylko na niego. Na mojego męża.

Milczał. Przez dłuższą chwilę. I w tej ciszy zawarło się wszystko.

Może to właśnie początek

Wybiegłam z mieszkania. Bez słowa, bez torebki. Tylko klucze i telefon. Potrzebowałam oddychać. I kogoś, kto nie będzie mnie oceniać.

Możemy się spotkać? – zapytałam przez słuchawkę, głos miałam drżący, jakby mnie rozcinało od środka.

– Jasne. Gdzie jesteś?

– Zaraz przy twoim biurze. Pójdziemy do tej naszej kawiarni?

– Już do ciebie schodzę.

Siedziałyśmy w oknie, z kubkami kawy i ciastem, którego nawet nie tknęłam. Magda patrzyła na mnie jak na kogoś, kto potrzebuje koca, kakao i wymazania ostatnich trzech lat życia.

Powiedz mi szczerze – zaczęłam cicho. – Czy ja zwariowałam?

– Nie. Po prostu jesteś traktowana jak dziecko. I to przez dwie osoby naraz.

– A przecież jestem dorosła, Magda. Mam trzydzieści lat, pracuję, płacę podatki i jem, co chcę. A mimo to czuję się, jakbym musiała pytać o pozwolenie, zanim kupię sobie zupę z makaronem.

– To nie jest normalne, Karolina. Nie jesteś dzieckiem, żeby ktoś liczył ci, na co wydajesz pieniądze. Jesteś żoną, nie uczennicą internatu.
Spojrzałam na nią. I po raz pierwszy wypowiedziałam to na głos:

– Chyba nie chcę tak żyć.

Te słowa zabrzmiały jak trzask. Jakby coś we mnie pękło. Może iluzja, że to się jeszcze jakoś ułoży? Że Tomek się obudzi, postawi granice?
Nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego złapała mnie za rękę.

– Może to właśnie początek. Twój własny.

Czy mam siłę zaczynać od nowa?

– Wpadaj, mam akurat twoją ulubioną herbatę – powiedział Marek, jakby czuł, że muszę się wygadać. Jak zawsze.

Siedzieliśmy na jego balkonie, w blasku kuchennego światła. Po drugiej stronie okna jego żona usypiała dzieci. A ja – mówiłam. Wylałam wszystko. O Halinie. O Tomku. O sobie. Nawet o zupach, które jem w pracy. Nie przerywał. Tylko słuchał. Aż w końcu powiedział:

– Karola, ty przecież zawsze byłaś ogarnięta. Samodzielna. Mądra. A teraz... pozwalasz, żeby ktoś mówił ci, na co możesz wydać trzy dyszki. Przecież to absurd!

Wzruszyłam ramionami.

– Tomek nigdy nie postawił się matce. A ja już nie mam siły walczyć o każdy obiad, o każdą decyzję. Czuję się, jakby ten dom nie był mój.

– Bo nie jest. To obóz kontroli. A ty jesteś w nim więźniem, nie partnerką. Pytanie tylko: co dalej?

– Nie wiem. – Wbiłam wzrok w pusty kubek. – Boję się. I tego, że nic się nie zmieni, i tego, że wszystko się zmieni.

Marek zamilkł. A potem powiedział powoli, spokojnie:

– Albo on się postawi matce, albo ty musisz się postawić jemu. Inaczej za rok przyjdziesz tu i powiesz mi, że już nie wiesz, kim jesteś. Że nie pamiętasz, kiedy ostatnio byłaś szczęśliwa.

Zamilkłam. Bo w głowie kołatała mi tylko jedna myśl: „Czy mam siłę zaczynać od nowa?”

Tak, jak jest teraz – już nie będzie

Wróciłam do domu późno. W mieszkaniu było cicho. Zbyt cicho. Haliny nie było, ale zostawiła po sobie zapach płynu do mycia podłóg i przesunięte krzesło przy stole – jakby i tutaj chciała pokazać, że zostawiła ślad. Tomek siedział w salonie, z tą swoją miną, co to nic nie mówi, ale wszystko unieważnia.

– Nie chciałem, żebyś się tak poczuła – rzucił, gdy tylko mnie zobaczył.

– Ale się tak poczułam. I to nie pierwszy raz.

Spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz naprawdę usłyszał, co mówię. Ale może tylko mi się wydawało. Może znowu udawał, że rozumie. Nie odpowiedziałam więcej. Przeszłam obok niego i zamknęłam się w sypialni. Zabrałam ze sobą koc, telefon i ciszę. Położyłam się na łóżku i gapiłam się w sufit. Myślałam o wszystkim: o tym, co mówiła Magda, o słowach Marka, o tych wszystkich razach, kiedy czułam się obca we własnym domu. „Może czas przestać żyć dla innych. Zacząć od siebie” – pomyślałam. Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię. Nie podjęłam żadnej decyzji. Ale wiedziałam jedno: Tak, jak jest teraz – już nie będzie.

Karolina, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: