Mam na imię Magda. Czterdzieści sześć lat, żona od ponad dwóch dekad, matka dwójki dorosłych dzieci, księgowa. Kiedyś byłam też kochanką, przyjaciółką, kobietą, która śmiała się do łez i zasypiała wtulona w ramiona męża. Dziś? Dziś jestem przede wszystkim niewidzialna. Marek i ja dryfujemy obok siebie. On wiecznie zmęczony, zapracowany, z nosem w telefonie. Ja… ja jeszcze próbuję. Gotuję jego ulubione dania, proponuję kino, pytam, jak minął dzień. A on tylko przytakuje, jakby mówił do mnie z innego pokoju. Albo z innego życia.

Nie miałam pojęcia, że ten weekend złamie mi serce

Pewnego dnia, kiedy znów zasnęliśmy tyłem do siebie, podjęłam decyzję. Zarezerwowałam weekend w hotelu spa – eleganckim, ale nie przesadnie luksusowym. Dwa noclegi, kolacje przy świecach, wspólny masaż. Wszystko z myślą, że może… może to coś naprawi. Nie powiedziałam mu wcześniej. Chciałam, żeby to była niespodzianka. W dniu wyjazdu spakowałam walizkę i wsiadłam z nim do auta.

– Cieszysz się, że wreszcie mamy trochę czasu dla siebie? – zapytałam, gdy ruszyliśmy.

– No, fajnie że coś zorganizowałaś. Oby tylko nie było zbyt tłoczno w spa… – mruknął, nie odrywając wzroku od drogi.

Wtedy jeszcze miałam nadzieję. Wtedy jeszcze wierzyłam, że jeśli się postaram, jeśli dam z siebie wszystko – odzyskam mężczyznę, którego kiedyś kochałam do szaleństwa. Nie miałam pojęcia, że ten weekend złamie mi serce.

– Witamy państwa, nazwisko? – zapytał uśmiechnięty recepcjonista, gdy tylko przekroczyliśmy próg hotelu.

Pachniało eukaliptusem i świeżo paloną kawą. Gdzieś w tle sączyła się delikatna muzyka fortepianowa. Było idealnie. Marek stał obok, z rękami w kieszeniach. Nie odezwał się ani słowem. Zerkał na ekran telefonu.

– Ach, tak. Apartament na trzecim piętrze. Pokój 311 – powiedział recepcjonista, wpisując coś szybko w komputer. – Widok na las, bardzo polecany przez naszych gości.

Wzięłam klucz. Marek skinął głową recepcjoniście, nie odrywając wzroku od telefonu. Ruszyliśmy w stronę windy.

– Pięknie pachnie, prawda? – zagaiłam cicho, próbując pozbyć się niepokoju. – Może dziś pójdziemy na basen?

– Zobaczymy, jak będę się czuł po kolacji – odburknął.

Co ona tu robi?

Kolacja miała być romantyczna. Taka, jak kiedyś – pyszne jedzenie, świece, cicha muzyka. Ale wszystko poszło nie tak, jak zaplanowałam.
Usiedliśmy przy stoliku przy oknie, z widokiem na ciemniejące niebo. Zapaliłam świeczkę, uśmiechnęłam się do Marka, chociaż on od początku wyglądał, jakby wolał być gdziekolwiek indziej.

– Może weźmiesz to risotto z grzybami? – zapytałam. – Mówiłeś kiedyś, że lubisz borowiki.

– Hm? – oderwał wzrok od telefonu. – A, nie wiem, chyba wezmę coś innego.

Zamówiliśmy. Milczeliśmy. Próbowałam jakoś to rozruszać. Zaczęłam mówić o dzieciach – że Asia może wreszcie dostanie stypendium, że Kacper wspominał o zagranicznej wymianie. Marek przytakiwał, ale był daleko. Zupełnie nieobecny. Gdy podałam mu kieliszek, nawet nie spojrzał na mnie.  Po powrocie do pokoju powiedział:

– Muszę się przejść. Przewietrzę się chwilę.

Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, już był przy drzwiach. Zostałam sama gęstym, trudnym do opisania niepokojem. Kiedy wracałam sama do pokoju hotelowego, z daleka ujrzałam Ewelinę - koleżankę Marka z pracy. Jak zwykle elegancka, wymieniła kilka słów z recepcjonistą. Potem ruszyła.. w stronę wind. W mojej głowie pojawiła się jedna myśl: co ona tu robi. A potem pomyślałam, że ot zwykły przypadek. Mimo to myśli nie dawały mi spokoju. 

Miałam nadzieję, że to był tylko sen

Przebudziłam się w środku nocy, ale Marka obok mnie nie było. Próbowałam wmówić sobie, że to głupie, że przesadzam, że Marek pewnie nie mógł spać, pewnie poszedł się przejść. Mimo to intuicja, kazała mi go poszukać. Przebrałam się i wyszłam z pokoju. Na korytarzu było cicho. Tylko delikatne światło lampek nad drzwiami i miękkie wykładziny tłumiące każdy krok. Zajrzałam do hotelowego baru, ale nie zastałam tam męża. Pomyślałam, że może już wrócił do pokoju. Chciałam jechać windą, ale była pełna ludzi, którzy wracali z jakiejś imprezy w dobrych humorach. Stwierdziłam, że szybciej będzie wrócić schodami. Gdy weszłam na pierwsze piętro nagle zobaczyłam w oddali Marka z Eweliną. Ona w czerwonej sukience z idealnie ułożonymi włosami. Weszli do jej pokoju. Zamknęli z sobą drzwi.

Potem jakoś dotarłam z powrotem do naszego pokoju. Drzwi zatrzasnęły się za mną z głuchym stuknięciem. Usiadłam na brzegu łóżka. Ręce mi się trzęsły. Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Moje oczy były szeroko otwarte, jakby same nie dowierzały. Weszłam do łazienki. Przekręciłam zamek. Oparłam się o zimne kafelki i osunęłam na podłogę. Płakałam długo. W ciszy. Zasnęłam w ubraniu. Kiedy się obudziłam, światło już przebijało się przez zasłony. Pokój był pusty. Marka nie było. Przez chwilę miałam nadzieję, że to był tylko sen. Że zaraz wejdzie, jak zwykle, z kubkiem kawy i powie „śpisz jeszcze?” z tym swoim porannym zmęczonym tonem. Jednak dopiero ok. 7:00 usłyszałam przekręcający się klucz. Szybki ruch – i był w pokoju. Jakby nigdy nic.

Dlaczego to zrobiłeś?

– Gdzie byłeś? – zapytałam bez powitania.

Zamarł. Popatrzył na mnie, zaskoczony. Może nawet speszony, ale szybko to zniknęło.

– Kręciłem się na dole. Nie chciałem cię budzić.

Popatrzyłam mu prosto w oczy.

– Widziałam cię. Widziałam, jak wchodziłeś do innego pokoju z Eweliną.

Marek spuścił wzrok. Zamilkł. Moje serce waliło jak oszalałe.

– To nie tak, Magda – powiedział w końcu. – Ty nic nie rozumiesz.

– To zawsze „nie tak”? – głos mi zadrżał. – Powiedz to jeszcze raz. Że „to nie tak, jak myślę”. Spróbuj.

– Posłuchaj… Ja… Ewelina miała problemy. Spotkałem się z nią, żeby…

– Żeby co?! Pocieszyć ją? Może jeszcze w dodatku w pokoju z płatkami róż?

Zrobił krok do przodu, ale cofnęłam się.

– Dlaczego, Marek? Dlaczego to zrobiłeś? Tuż pod moim nosem?! – szeptałam, czując, że łzy znów napływają mi do oczu.

Nie odpowiedział. Tylko wzruszył ramionami. Jakby nie było już nic do powiedzenia. A może naprawdę nie było.

Coś się skończyło. Na dobre

Nie zjedliśmy śniadania. Nie poszliśmy na masaż. Nie zamieniliśmy ani jednego słowa w drodze powrotnej. Spakowałam się w kwadrans, Marek tylko skinął głową, jakby to był zwykły wyjazd służbowy, z którego oboje wracamy znudzeni i zmęczeni. Ale ja czułam się fatalnie. Między nami była tylko cisza. I chłód. Straszliwy chłód. W samochodzie milczałam, patrząc przez okno na drzewa. Marek włączył radio. Muzyka sączyła się jak tło do katastrofy. Pomyślałam wtedy, że gdyby ktoś spojrzał z zewnątrz, powiedziałby: zwykłe małżeństwo po weekendzie. A przecież właśnie zawalił się mój świat.

Pod domem nie czekało na nas nic lepszego. Cisza mieszkania przywitała mnie jak pustka w środku klatki piersiowej. Rozpakowałam torbę w milczeniu. Marek wyszedł do kuchni. Potem usłyszałam stukanie klawiszy – pisał coś. Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię dalej. Czy odejdę. Czy zostanę. Ale jedno było pewne: coś się skończyło. Na dobre.

Nie wiem, co dalej

Minęły trzy tygodnie od powrotu. Nie rozmawialiśmy o tym, co wydarzyło się w hotelu. Żadne z nas nie podjęło tematu. Żyliśmy obok siebie, dzieląc kuchnię, łazienkę, pranie. Jak sąsiedzi. Jak cienie dawnych siebie. Dzieci nie wiedzą. Jeszcze nie. Udajemy normalność, bo tak jest łatwiej. Bo nie chcę słyszeć w ich głosie zawodu, złości, pytania: „Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej, mamo?” Może dlatego milczę. Może dlatego ciągle czekam, że to był koszmar, z którego się obudzę.

Ale nie budzę się. Wciąż mam przed oczami jej twarz. Jej czerwoną sukienkę. Jej dłonie oplatające mojego męża. Widzę ich drzwi. Słyszę śmiech. 
Czasem zastanawiam się, czy to była moja wina. Czy przegapiłam moment, w którym przestałam być „tą jedyną”. Czy byłam zbyt cicha, zbyt przewidywalna. Zbyt wierna. Nie wiem, co dalej. Może kiedyś odejdę. Może po prostu któregoś dnia przestanę udawać. Na razie uczę się oddychać na nowo. Sama. Bez niego. Bo chyba muszę się tego nauczyć. Dla siebie.

Magda, 46 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: