Nie planowałem, że tak to się skończy. Kiedyś patrzyłem na nią z podziwem, pożądaniem, czasem nawet z zazdrością. Dziś patrzę i czuję… pustkę. Po trzydziestu latach małżeństwa nie chodzi o zdrady, awantury, czy jakieś dramaty. Po prostu wszystko wygasło. Nie potrafię już udawać, że mnie kręci, że chcę, że mi zależy na zbliżeniach. Wolę zmyślić ból głowy, wciągnąć się w serial, niż udawać namiętność. Ona niby tego nie mówi wprost, ale czuję, że to widzi. I że cierpi. Ja chyba też.

Dwa samotne punkty

Kiedyś wystarczył jej zapach. Pamiętam, jak pachniała rano, kiedy jeszcze spała – mieszanką ciepła, jej skóry i resztek perfum z poprzedniego dnia. Mógłbym wtedy godzinami leżeć obok i patrzeć, jak spokojnie oddycha. Dziś budzę się pierwszy. Siedzę na brzegu łóżka, dłonią poprawiam koc, który zsunął się jej z ramion. Patrzę na nią i nie czuję nic. Nie wzruszenie, nie czułość. Nic.

– Nie przytulisz się? – zapytała pewnego ranka, zaspana, odwracając się do mnie. – Zawsze tak siedzisz jak z kamienia.

Zaraz muszę wyjść – odpowiedziałem i wstałem, unikając jej wzroku.

Nie chciałem jej ranić. Może gdybym potrafił wymusić w sobie jakiekolwiek uczucie… Ale nie potrafiłem. Dotyk jej ciała mnie nie drażnił, nie brzydził, ale też nie budził żadnych emocji. Leżałem czasem obok niej w łóżku, słysząc, jak oddycha, czując ciepło jej uda, ale mój umysł błądził gdzieś daleko. Czasem myślałem o pracy, czasem o przepisie na zupę, którą chciałem ugotować w weekend. Czasem po prostu chciałem zasnąć jak najszybciej, żeby nic nie musieć.

– Ty już mnie w ogóle nie chcesz, prawda? – powiedziała któregoś wieczoru, gdy zgasiła lampkę po swojej stronie łóżka.

– Nie mów tak – odpowiedziałem, ale nawet w moim głosie nie było przekonania.

Nie zapytała więcej. Zasłoniła się kołdrą i odwróciła plecami. I tak leżeliśmy, jak dwa samotne punkty w jednym łóżku.

Wiesz, ile mam teraz na głowie?

Zawsze jadaliśmy śniadania razem. To był nasz rytuał – kawa z mlekiem, dwie kromki chleba, czasem jajko. Cisza między nami zwykle nie była niezręczna. Po tylu latach człowiek przyzwyczaja się do milczenia. Ale ostatnio to milczenie było inne. Cięższe. Jakby zawieszone pytanie, które nikt nie miał odwagi zadać.

– Wczoraj znowu nic – powiedziała któregoś ranka, odkładając filiżankę na spodek.

Podniosłem wzrok znad talerza.

– O co ci chodzi?

– O ciebie. O nas – odparła spokojnie, choć w jej oczach widziałem napięcie. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio się do mnie przytuliłeś bez okazji.

– Jestem zmęczony – rzuciłem. – Wiesz, ile mam teraz na głowie?

– Mhm. Mówisz to codziennie. Ale zmęczenie nie trwa przecież pół roku. – Spojrzała na mnie bez litości.

– Chcesz się kłócić? Bo ja nie mam siły na kolejne wyrzuty.

– Nie chcę się kłócić. Chcę zrozumieć. Bo albo mnie nie kochasz, albo mnie nie pragniesz. Albo jedno i drugie.

Nie odpowiedziałem. Bo nie wiedziałem, co powiedzieć. Czy ją kochałem? Tak, chyba tak. Ale czy pragnąłem? Nie. Od dawna nie. I nie miałem pojęcia, dlaczego tak się stało. Czy to jej wina? Moja? A może to po prostu życie? Zgarnąłem talerz i poszedłem do zlewu. Zaczęło się zgrzytanie sztućców. Jakby dźwięk miał zagłuszyć wszystko inne.

To nie takie proste

W pracy byłem kimś. Szefem, doradcą, tym, którego pytają o zdanie. W domu… czułem się jak statysta. Jakbym brał udział w przedstawieniu, którego scenariusz dawno przestał mnie interesować. Wracałem późno, czasem z premedytacją. Wolałem korek na trasie niż milczącą kolację z pytaniem zawieszonym w powietrzu.

– Nie rozumiem cię już – powiedziała któregoś wieczoru, kiedy usiadłem na fotelu z gazetą, chociaż wiedziałem, że patrzy. – Kiedyś mi opowiadałeś wszystko. A teraz?

– A teraz co? – rzuciłem bez większego zainteresowania.

– Nawet nie wiem, co lubisz. Co cię cieszy. Czuję się, jakbyś był tu tylko ciałem.

Oparłem głowę o zagłówek. Próbowałem coś poczuć – żal, współczucie, skruchę. Ale czułem tylko zmęczenie.

– Przepraszam, że nie jestem taki, jak kiedyś – powiedziałem w końcu. – Może się zmieniłem. Może my się zmieniliśmy.

– A może po prostu mnie już nie kochasz? – Jej głos zadrżał.

– To nie takie proste – wymamrotałem.

Bo nie było. Nie da się przecież wskazać palcem momentu, w którym coś się kończy. Nie było zdrady, nie było awantur, nie było wielkich rozczarowań. Było tylko codzienne życie, które powoli i bez ostrzeżenia wymazało między nami iskrę. Wieczorem położyła się przede mną do łóżka. Niby wszystko po staremu, ale czułem, jak każdy nasz ruch niesie ze sobą napięcie. Nie dotknęliśmy się nawet przez przypadek.

Nie miałem odpowiedzi

Zacząłem wcześniej wychodzić z domu. Najpierw mówiłem, że muszę coś załatwić. Potem już nawet nie tłumaczyłem. Krążyłem bez celu, przesiadywałem w kawiarniach, patrzyłem na ludzi. Miałem wrażenie, że wszyscy dookoła żyją, śmieją się, całują, a ja tylko trwam – jakby w zawieszeniu. Rutyna była moim azylem. Rano prysznic, potem śniadanie, praca, powrót, kolacja, telewizor. Żadnych niespodzianek. Żadnych tematów.

– Co robisz, jak nie wracasz na czas? – zapytała któregoś wieczoru, kiedy zamknąłem za sobą drzwi.

Zdjąłem buty, nie patrząc w jej stronę.

– Przechadzam się. Myślę.

– O nas?

Wzruszyłem ramionami.

– O wszystkim i o niczym.

Wiem, że miała dość. Czułem to w jej ruchach, w tym, jak stawiała talerz na stole, jak wieszała pranie. A mimo to nie podnosiła głosu. Nie robiła scen. Nie błagała. Może nie wierzyła, że warto. Czasem przyglądałem się jej ukradkiem. Wiedziałem, że się stara. Nowa fryzura, inny lakier na paznokciach, perfumy, których nie znałem. Ale nie działało to na mnie. Czułem się, jakbyśmy oboje byli aktorami w sztuce, której premiera była trzy dekady temu i nikt nie miał odwagi zejść ze sceny.

– Będziesz dziś spał w sypialni? – zapytała cicho, jakby to nie miało znaczenia.

– Nie wiem – odpowiedziałem. – Może na kanapie.

Uśmiechnęła się smutno i zgasła światło w kuchni.

Nie miałem odpowiedzi

Znalazłem kiedyś stary album ze zdjęciami. Byliśmy młodzi, opaleni, uśmiechnięci bez powodu. Ja obejmowałem ją w talii, ona śmiała się do obiektywu. Zdjęcie z Chorwacji, dwudziesty któryś sierpień. Patrzyłem na to ujęcie długo. I próbowałem przypomnieć sobie, co wtedy czułem. Czy to było zakochanie? Pożądanie? A może po prostu radość z tego, że jesteśmy razem? Wróciła wtedy ze sklepu. Zobaczyła, że przeglądam album.

– Ładne zdjęcie – rzuciła, stając obok.

Tak, nawet bardzo – odpowiedziałem.

– Wiesz, jak bardzo cię wtedy kochałam ? – powiedziała cicho, nie patrząc mi w oczy.

– Wiem – szepnąłem, choć nie byłem pewien, czy rzeczywiście to czułem wtedy tak mocno jak ona.

Usiedliśmy na kanapie. Przeglądaliśmy dalej. Pierwsze święta, pierwszy remont, jej ciąża, chrzciny naszej córki. Byliśmy rodziną. Ale kiedy w albumie skończyły się zdjęcia, zapadła cisza.

– Dlaczego nie robimy już zdjęć? – zapytała.

Nie miałem odpowiedzi. Bo w ostatnich latach nic nie było warte uchwycenia. Żadnych wspólnych wyjazdów, spontanicznych wieczorów, pocałunków w kuchni. Wszystko było jak dobrze naoliwiony mechanizm. Funkcjonalne, przewidywalne, chłodne. Tej nocy nie poszedłem na kanapę. Położyłem się obok niej, jak dawniej. Ale nie przytuliłem się. I nie dotknąłem. Leżałem tylko, wsłuchując się w jej oddech.

Żyjemy obok siebie

Nie rozeszliśmy się. Nie było rozwodu, nie było dramatów. Nadal dzielimy łóżko, łazienkę, rachunki. W niedziele jeździmy do córki na obiad, przynosimy ciasto, rozmawiamy o pogodzie. Dla świata jesteśmy parą z długim stażem. Przykładem trwałości. Ale my wiemy, że coś się wypaliło.
Ona już nie pyta. Ja nie tłumaczę. Żyjemy obok siebie – grzecznie, z szacunkiem, z przyzwyczajenia. Czasem mam wrażenie, że właśnie to nas trzyma razem: ta niechęć do zaczynania od zera. Bo przecież łatwiej zostać, niż iść w nieznane.

Kiedyś myślałem, że seks to najważniejszy element bliskości. Teraz wiem, że to tylko fragment układanki. Ale nawet ten fragment zniknął. I nikt go nie szuka. Nie ma prób, nie ma rozmów, nie ma napięcia. Jest spokój. Taki bezpieczny, ale martwy. Czasem mijam ją w korytarzu. Pachnie tak samo jak kiedyś. I choć wiem, że to te same perfumy, nie czuję nic. Nie ma buntu, nie ma żalu. Tylko cicha akceptacja. Bo tak wybrałem. Wolę udawać, że jestem oziębły, niż próbować na siłę ożywiać coś, co umarło dawno temu. W nocy czasem słyszę, jak się porusza. Nigdy nie wiem, czy nie śpi, czy tylko przewraca się z boku na bok. Ale nie pytam. Bo może i ona też wybrała milczenie. Jako swój sposób na pogodzenie się z tym, co zostało z nas dwojga.

Edward, 61 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: