Codziennie rano wyglądam przez okno. Patrzę na to samo drzewo, które zmienia się razem z porami roku. Jesienią sypie liśćmi jakby chciało się pozbyć ciężaru, zimą trwa nagie i ciche, a wiosną znów zakwita nadzieją. Latem daje cień, choć ja nie mam już komu go zaoferować. Potem zakładam sweter i idę do skrzynki pocztowej. Nie wiem po co. Już dawno nic tam nie było. Ale serce wciąż liczy, że znajdzie się tam choćby kartka, rysunek, krzywo wycięte serduszko z napisem: „Babciu, kocham cię”. Albo krzywe literki: „Danutka, jesteś najlepsza”.
Wiem, to śmieszne. Wiem, że dzieci szybko zapominają. Ale ja nie potrafię. Mówią, że przez cztery lata byłam jej wszystkim. Ale to nie tak. To ona była wszystkim dla mnie. Jej śmiech wypełniał mieszkanie. Uczyłam ją czytać, układałyśmy razem puzzle, piekłyśmy ciasto. Zawsze miała palce umazane mąką, a ja udawałam, że jestem zła, chociaż serce mi rosło.
– Babciu, opowiedz jeszcze raz o tym, jak byłaś mała!
– Babciu, upieczemy dziś sernik?
A teraz? Teraz wstawiam czajnik, ale tylko dla jednej osoby. Siadam przy kuchennym stole i piję herbatę w ciszy. Kiedyś ta cisza była odpoczynkiem. Dziś jest wszystkim, co mam. Kasia... dziś nawet nie pamięta mojego imienia.
Będziesz mnie odwiedzać, prawda?
Pamiętam tamten dzień aż za dobrze. Kasia miała na sobie swoją ulubioną bluzę z króliczkiem, a ja zdążyłam jeszcze upiec jej drożdżówki z jabłkami, zanim przyjechali. Joanna stanęła w progu, uśmiechnięta, wypoczęta, jakby wracała z wakacji, a nie po czterech latach do własnego dziecka. Marek wniósł walizki i spojrzał na mnie jak na kogoś, kto zrobił swoje. Joanna objęła mnie krótko, zbyt krótko, i od razu zaczęła mówić:
– Mamo, bardzo ci dziękujemy, naprawdę... Ale teraz chcemy być rodziną. Już na swoim. Kasia powinna być z nami.
Wtedy się tylko uśmiechnęłam. Pokiwałam głową, że rozumiem. Nie chciałam robić scen, nie przy dziecku. Choć Kasia stała obok i trzymała mnie za rękę. Zbliżyłam się do niej, kucnęłam i powiedziałam cicho:
– Będziesz mnie odwiedzać, prawda?
Pokiwała głową, a Joanna od razu dodała:
– Mamo, oczywiście. Będziemy dzwonić, przyjedziemy w przyszły weekend. Przecież to nie pożegnanie.
Marek spojrzał na mnie i uśmiechnął się wymuszenie:
– Kasia na pewno będzie tęsknić.
Tyle że nie tęskniła. Nie zadzwonili. Nie przysłali nawet zdjęcia. Tydzień minął, potem miesiąc, a potem zorientowałam się, że mija rok, a ja wciąż czekam. Za długo miałam nadzieję, że to tylko przejściowe. Że się opamiętają. Ale czas płynął, a oni zniknęli z mojego życia. A ja wciąż widziałam Kasię w kącie pokoju, jak układa misie w rządku i mówi do nich swoim cichym głosem. Wciąż słyszałam jej śmiech. I wciąż liczyłam, że może jutro... Może jednak się odezwą. Ale nie odezwali się.
Wolę ciszę niż udawane więzi
Z przyzwyczajenia wstawiłam czajnik. Herbata, jak co dzień, tylko dla jednej osoby. Usiadłam przy stole, tym samym, przy którym kiedyś siedziałyśmy razem, Kasia z nogami podciągniętymi pod brodę, a ja z rękoma w mące, bo zawsze chciała piec coś nowego. Teraz tylko para z kubka, milczenie i okno. Może to ja zrobiłam coś źle. Może powinnam była dzwonić częściej. Wysłać paczkę. Przypominać o sobie, zabiegać. Tylko że przez lata to ja byłam tą, która nosiła, tuliła, karmiła, uczyła, usypiała. Cztery lata, dzień po dniu.
Wiedziałam, co lubi, czego się boi, jakie bajki ją nudzą, a które zna na pamięć. Wiedziałam, jak trzymać ją za rękę, żeby czuła się bezpieczna.
Ale dzieci zapominają szybciej niż dorośli. Mówili mi to wszyscy. „Nie bierz do siebie, one tak mają. Wyrastają, zapominają, żyją dalej”. Tylko nikt nie powiedział, jak mam z tym żyć ja.
Przez moment miałam nawet ochotę zadzwonić. Powiedzieć: „Upiekłam twój ulubiony sernik. Przyjedź”. Ale wiedziałam, że to już nie będzie to samo. Teraz to byłby tylko obowiązek. Ja też nie chciałam już być tymczasową opiekunką. Już nie.
Wolę ciszę niż udawane więzi. Wolę tę pustkę, którą znam, niż złudzenia, że wszystko może wrócić.
Ja jestem wspomnieniem
Wyszłam na dwór, jak co rano. Tylko po to, żeby przejść kilka kroków, pooddychać powietrzem i spojrzeć w głąb skrzynki pocztowej, która od miesięcy pozostaje tak samo pusta. Na jej dnie leży cienka warstwa kurzu i jeden wyschnięty liść, który musiał wpaść tam podczas wiatru.
Skrzynka była moim rytuałem. Ostatnim, który jeszcze trzymał mnie przy nadziei. Nie spodziewałam się już listów, ale wciąż zerkałam. Czasem tylko po to, żeby sobie przypomnieć, że wciąż tu jestem. Po drodze spotkałam sąsiadkę z drugiego piętra. 
– Dzień dobry, pani Danusiu. Dzieci przyjechały na weekend? – zapytała tak, jakby nie wiedziała.
Zatrzymałam się i uśmiechnęłam lekko.
– Nie, mają swoje plany.
Sąsiadka pokiwała głową ze zrozumieniem.
– No tak… teraz każdy ma swój świat.
Przytaknęłam.
– A ja już nie mam żadnego.
Nie odpowiedziała. Tylko spuściła wzrok i szybko przeszła dalej. Może było jej głupio. A może po prostu nie chciała słuchać. Wróciłam do mieszkania i zamknęłam za sobą drzwi. Pomyślałam, że to chyba najdziwniejsze w samotności — to, że człowiek przestaje być potrzebny nawet we własnej historii. Że zaczyna istnieć tylko po cichu. Dzieci mają swoje życie. Praca, domy, szkoły, kredyty. Ja jestem wspomnieniem z innego czasu. Kimś, kto miał swój moment, a teraz zszedł ze sceny. Tylko że ja jeszcze oddycham. Jeszcze pamiętam.
Drzwi zawsze będą otwarte
Tego dnia otworzyłam szufladę w starej komodzie. Przekładałam rzeczy powoli, jakbym miała nadzieję znaleźć tam coś, co pozwoli mi wrócić do dawnych dni. W końcu natrafiłam na pudełko po butach, które obkleiłyśmy kiedyś razem kolorowym papierem. Kasia mówiła wtedy, że to nasze „pudełko wspomnień”. W środku leżały rysunki. Serduszka, domki, krzywe litery podpisane „babcia”, czasem z błędem, czasem odbite palcem umazanym w farbie. Było też zdjęcie. Kasia trzymała mnie za dłoń i uśmiechała się do obiektywu, jakby nie istniał na świecie nikt ważniejszy ode mnie.
Usiadłam z tym zdjęciem na kolanach. Łzy pojawiły się powoli. Przeciekały przez zmarszczki jak przez cienkie rynienki. Byłam jej wszystkim. A teraz jestem nikim. Zawsze wydawało mi się, że miłość wystarczy. Że jeśli się kogoś kocha do końca, to ta więź nigdy nie zniknie. Ale Kasia rosła, a moje miejsce w jej świecie malało. Aż zniknęło całkiem. Napisałam list. Nie wiem dlaczego. Może chciałam, żeby zostało coś więcej niż pudełko. Napisałam, że ją kocham. Że pamiętam każdy jej uśmiech. Że nie mam żalu, tylko tęsknotę. I że jeśli kiedyś zapragnie, może zapukać. Drzwi zawsze będą otwarte.
Złożyłam kartkę starannie i włożyłam ją do koperty. Nie zaadresowałam. Nie miałam odwagi. Wróciłam do kuchni. Czajnik już się zagotował. Zalałam herbatę i usiadłam przy stole. Za oknem ktoś się zaśmiał. Dzieci. Głosy radosne, zupełnie jak dawniej śmiech Kasi. Wstałam i zamknęłam okno. Zostawiłam list w szufladzie. Bez znaczka, bez adresu. Cicho wsunęłam go między stare zdjęcia, jakby miał się tam przechować na lepszy czas. Może kiedyś go wyślę. Może nigdy. Nie jestem już tą samą babcią. I ona nie jest już tą samą wnuczką. Czasem miłość to za mało. Czasem to tylko wspomnienie.
Danuta, 69 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wnuk mieszka u mnie i żeruje na mej dobroci. Nie sprząta, imprezuje do rana i robi mi tylko wstyd przed sąsiadami”
 - „Wnuki mają mi za złe, że śpię na kasie, a im żałuję złotówki. Ktoś ich musi nauczyć, że pieniądze nie spadają z nieba”
 - „Moje dzieci przyjeżdżają do mnie tylko na schabowe. We własnym domu czuję się jak niepotrzebny mebel”
 
 





