Czasem się zastanawiam, co by się stało, gdybym po prostu zniknęła. Tak zwyczajnie, bez słowa i bez dramatu. Tak po cichu, jak przez ostatnie lata żyłam u boku Tomka. Czasem miałam wrażenie, że już dawno mnie nie ma – tylko on jeszcze tego nie zauważył. Poranki zawsze wyglądały tak samo. Kawa, której smak przestał mnie cieszyć, on milczący z nosem w telefonie i ja – z nadzieją, że może zapyta, jak spałam. Albo po prostu powie: „Fajnie, że jesteś”. Nigdy jednak nie pytał.

Z roku na rok coraz mniej mnie obchodziły nasze rocznice. Najpierw próbowałam i kupowałam kartki, robiłam kolacje. Zawsze się starałam, żeby było romantycznie i miło, a on? Od niego zawsze dostawałam coś przypadkowego. Dezodorant, puzzle czy książka o roślinach, chociaż mam sztuczne w domu. Zbliżają się święta i znowu czuję w żołądku znajomy skurcz. Nie z radości, a ze stresu, co zaskoczy mnie tym razem. 

Nadeszły święta i prezenty

Choinka stała w rogu pokoju, lekko przekrzywiona, jakby też była zmęczona tą całą szopką. W tle leciały kolędy z radia, pachniało piernikiem, ale nic z tego nie miało dla mnie znaczenia. Siedziałam obok stołu i czekałam, aż Tomek wręczy mi prezent. Niby się uśmiechałam, ale czułam, że to tylko zasłona. Wiedziałam, że znów nie trafi. Nie dlatego, że nie potrafi. Po prostu nigdy nie próbował.

– No, teraz twoja kolej – powiedział z entuzjazmem i sięgnął pod choinkę po paczkę zapakowaną w czerwony papier. Podał mi ją z uśmiechem, jakby już wiedział, że zrobił coś wyjątkowego.

Rozwinęłam papier wolno, wbrew sobie, mimo że miałam ochotę to po prostu rozedrzeć i zakończyć jak najszybciej. I wtedy zobaczyłam znajomą okładkę. Kolejna książka kucharska. Inna niż rok temu, ale to nie miało znaczenia. Serce mi zamarło. Poczułam, jak odpływa ze mnie cała reszta nadziei. To była książka kucharska.

– Bo lubisz gotować, prawda? – powiedział z takim przekonaniem, jakby to była oczywista prawda. Nie było w tym cienia żartu. Ani śladu ironii.

Podniosłam wzrok i spojrzałam na niego. Przez chwilę nie mówiłam nic. Słowa utknęły mi w gardle. W głowie pojawiła się scena z zeszłego roku. Tamten wieczór, ta sama sytuacja i ten sam prezent. I moja rozmowa z nim, w której wyraźnie powiedziałam, że gotowanie to obowiązek, nie przyjemność. Że marzę, by chociaż raz ktoś mnie odciążył, zamiast podrzucać kolejne inspiracje do dań, których nigdy nie zrobię.

– Nie lubię gotować, Tomek. Naprawdę nie pamiętasz? Mówiłam ci to już w zeszłym roku.

Zaczął się śmiać, nieswojo. Tak jak zawsze, gdy nie wie, co powiedzieć: – Ale kiedyś mówiłaś, że może chciałabyś się nauczyć... – próbował się bronić, ale to brzmiało, jakby rzucał słowa na oślep.

– Nigdy tak nie powiedziałam.

Zapadła cisza. On przestał się uśmiechać, a ja zamknęłam książkę i odłożyłam ją na bok. Patrzyłam na nią chwilę, jakby była jakimś dowodem. Może właśnie była. Dowodem na to, że nasza relacja żyje tylko w jego głowie, w wersji, która nie ma ze mną nic wspólnego. Nie próbowałam już udawać, że wszystko w porządku. Przestałam się uśmiechać. Przestałam go chronić przed moimi uczuciami.

Musiałam wyjść, żeby nie pęknąć

Wstałam od stołu tak gwałtownie, że krzesło lekko się cofnęło. Tomek uniósł brwi, zaskoczony, jakby naprawdę nie potrafił połączyć faktów. Nie odezwałam się ani słowem. Przeszłam przez korytarz i weszłam do sypialni. Otworzyłam szafę, wyciągnęłam walizkę spod łóżka i postawiłam ją na materacu. Metalowy zamek zabrzmiał w pustym pokoju jak coś ostatecznego.

– Co ty robisz? – usłyszałam za sobą. Stał w drzwiach z szeroko otwartymi oczami – Przecież nic się nie stało. Chodzi o tę książkę? – zapytał, jakby naprawdę wierzył, że chodzi tylko o papier i przepisy.

Nie chodzi o książkę. Chodzi o wszystko inne. Mam po prostu dość. Rozmawialiśmy o tym rok temu – zaczęłam. – Pamiętasz? Płakałam wtedy, siedząc przy stole. Mówiłam ci, że nie lubię gotować. Że wszystko zrzucasz na mnie. Że potrzebuję partnera, a nie kogoś, kto zakłada, że będą mu się spełniać wyobrażenia. A ty... zapomniałeś.

– Nie wiedziałem, że to dla ciebie takie ważne – powiedział tonem, który miał być łagodny, ale zabrzmiał jak tłumaczenie kogoś, kto nigdy nie słuchał – Justyna... przestań. Porozmawiajmy spokojnie.

Poczułam, jak łzy zaczynają napływać mi do oczu. Nie chciałam tego, nie w tej chwili, ale nie umiałam już ich zatrzymać. Otarłam twarz rękawem, ale to nic nie dało. Łzy spływały po policzkach, ciepłe, gorzkie, uparte.

– Ja już nie potrafię spokojnie – odpowiedziałam, zamykając kieszeń walizki. – Za długo próbowałam.

Usiadłam na chwilę na łóżku, oddychając nierówno. Całe ciało miałam napięte, jakbym trzymała w sobie coś, co w końcu musiało znaleźć ujście.

Pakowanie było jak symbol

Nie zabierałam dużo, tylko to, co naprawdę moje. Reszta i tak nigdy nie należała do mnie.

– Dokąd pójdziesz? – zapytał cicho.

– Nie wiem, ale wiem, że muszę wyjść stąd jeszcze dziś.

Widok jego twarzy, zaskoczonej i wystraszonej, nie dawał mi najmniejszej ulgi. Nic we mnie nie drgnęło. To było najgorsze. Nie złość, nie gniew, tylko pustka.

Gdy zamknęłam walizkę, poczułam dziwną lekkość, jakby coś, co od dawna we mnie zalegało, wreszcie puściło. Wyszłam z sypialni, ominęłam Tomka bez słowa i sięgnęłam po płaszcz. Nie pytał już, dokąd idę. Stał tylko oparty o framugę i wyglądał, jakby zgubił wszystkie właściwe słowa.

– Mieliśmy zjeść kolację… – powiedział cicho, jakby to miało cokolwiek zmienić.

– Nie będzie kolacji – odpowiedziałam, zakładając buty. – Nie dzisiaj. Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze.

Wyszłam. Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz, a w środku zrobiło się jeszcze chłodniej. Wsiadłam do samochodu i odpaliłam go od razu, choć ręce mi drżały. Przez kilka minut siedziałam na parkingu, nie wiedząc, dokąd pojechać. Nie chciałam wracać do rodziców, nie chciałam wjeżdżać pod żaden hotel. W końcu wybrałam numer Anki, mojej przyjaciółki.

– Przyjedź – powiedziała bez żadnych pytań. – Po prostu przyjedź.

Musiałam się wyżalić

U niej było jasno, ciepło, pachniało herbatą i spokojem. Zrzuciłam płaszcz, usiadłam na kanapie i dopiero wtedy poczułam, jak bardzo jestem zmęczona.

– Co się stało? – zapytała, siadając obok.

– To nie o książkę chodzi – zaczęłam. – To o wszystko. O to, że czekałam tyle lat, aż zauważy, kim naprawdę jestem. A on widzi tylko to, co chce.

Anka pokiwała głową, nie przerywając.

– Myślałam, że jeśli będę cierpliwa, to coś się zmieni. Że dojrzeje, zacznie mnie słuchać. A potem zrozumiałam, że nie da się zmienić kogoś, kto nie widzi potrzeby zmiany.

Może nie chciał widzieć ciebie, bo wtedy musiałby zobaczyć też siebie – powiedziała łagodnie. – To bywa trudniejsze niż wszystko inne.

Siedziałyśmy długo, w ciszy przerywanej krótkimi zdaniami. W pewnym momencie uświadomiłam sobie coś, co zabolało najmocniej: nie tęskniłam. Było mi smutno, było mi żal, ale nie ciągnęło mnie z powrotem.

Wróciłam późnym wieczorem

Zrobiłam to bardziej z obowiązku niż z potrzeby. Wiedziałam, że muszę zabrać resztę rzeczy, zanim zapadną decyzje, których nie da się cofnąć. Tomek siedział przy stole, zgaszone światło, tylko lampka nad blatem świeciła słabym kręgiem. Wyglądał, jakby czekał tam godzinami.

– Myślałem… że wrócisz szybciej – powiedział, patrząc na swoje dłonie.

– Potrzebowałam czasu – odpowiedziałam spokojnie.

Milczał chwilę, a potem uniósł wzrok: – Może powinniśmy spróbować jeszcze raz.

Miałam wrażenie, że mówi to raczej ze strachu przed zmianą niż z pragnienia naprawy.

– Zbyt wiele razy mówiłeś „może” – odpowiedziałam. – Ja już nie mogę. Nie mam siły zaczynać znowu od początku.

– Nie wiedziałem, że aż tak cię zawiodłem – wyszeptał.

– Bo nigdy nie zapytałeś.

Jego ramiona opadły, jakby właśnie pogodził się z czymś, co wisiało nad nami od dawna. Otworzyłam szafę i wsunęłam do walizki kilka ostatnich rzeczy. Zapięłam ją, podniosłam i skierowałam się w stronę drzwi. Tomek nie podszedł, nie zatrzymał mnie. Tylko obserwował, cicho, jak ktoś, kto dopiero teraz zauważył, że coś naprawdę się skończyło. Wyszłam na klatkę, zamknęłam drzwi i poczułam, że po raz pierwszy od dawna oddycham bez wysiłku.

Minęło kilka dni 

Mieszkałam u przyjaciółki i próbowałam pozbierać myśli. Któregoś dnia poszłam na spacer i usiadłam przy stoliku w kawiarni, której wcześniej nawet nie zauważałam. Było cicho, z głośnika sączyła się muzyka, ekspres prychał co kilka minut. Nikt mnie tu nie znał, nikt nie pytał, czy wszystko w porządku. I to było dobre.

Spojrzałam przez okno na ludzi przechodzących obok. Pary trzymające się za ręce, kobieta z dzieckiem, dwóch mężczyzn dyskutujących o czymś żywo. Patrzyłam na nich bez zazdrości. Już nie musiałam się porównywać. Nie czułam ulgi, ale nie czułam też lęku. Był żal – do siebie, że tak długo czekałam, że godziłam się na coraz mniej, ale nie było tęsknoty. W głowie krążyła jedna myśl: nie chcę już żyć według cudzych wyobrażeń o tym, kim powinnam być.

Może kiedyś to się ułoży. Może się pomylę. Może wrócę do pustego mieszkania i zapłaczę. Ale teraz, w tej jednej chwili, wiem, że zrobiłam to, co było konieczne. Nie wszystko trzeba kończyć z hukiem. Czasem wystarczy cicho zamknąć drzwi i odejść. Nie po to, by kogoś ukarać. Tylko po to, by wreszcie zacząć żyć.

Justyna, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: