Nazywam się Joanna. Mam trzydzieści osiem lat. Od pięciu lat mieszkam z Markiem. Trzecie piętro, dwa pokoje z balkonem i kuchnia z meblościanką po babci. Zwykłe życie – bez fajerwerków, ale stabilne. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Od kiedy zaczęłam pracować zdalnie, rzadko wychodzę z domu. Rytm moich dni wyznaczają pory posiłków i stukanie w klawiaturę. Marek wychodzi rano, wraca po południu. Czasem zły, czasem cichy. Nasze rozmowy to krótkie zdania: „Zrobiłam obiad”, „Przyszedł rachunek za prąd”, „Znowu pada”. Ot, życie.
Jakiś czas temu Marek zaczął regularnie pomagać naszej sąsiadce – pani Danucie. Wdowa po sześćdziesiątce. Mieszka sama, zawsze uśmiechnięta, zadbana. Z początku było to urocze. Zanieść zakupy, naprawić kran, przynieść coś z piwnicy. Potem jednak te wizyty zaczęły się wydłużać. Wracał później niż zwykle. Czasem rozkojarzony. Czasem... dziwnie spokojny.
Pewnego wieczoru usiadł obok mnie na kanapie, włączył telewizor i powiedział:
– Danuta to bardzo mądra kobieta. Taka... poukładana.
Nie odpowiedziałam nic. Ale od tamtej chwili nie mogłam przestać o tym myśleć. Zaczęłam układać w głowie pytania. I po raz pierwszy poczułam, że coś jest nie tak. Że może ta sąsiedzka przysługa, to wcale nie jest tylko przysługa.
Miałam coraz więcej wątpliwości
– Wyszedł tylko zanieść zakupy – powtarzałam sobie, patrząc na zegar w kuchni.
Minęły ponad dwie godziny, odkąd Marek poszedł do Danuty. „Zaraz wracam” – rzucił przez ramię, nawet nie patrząc mi w oczy. Zawsze tak mówił. Jakby to było coś naturalnego. Zanieść siatki, pogadać chwilę. Tylko że chwilę temu minęła dziewiętnasta, a jego nadal nie było. Zadzwoniłam, raz, drugi. Nic. Zniecierpliwiona, chwyciłam telefon i zadzwoniłam do Basi, mojej przyjaciółki.
– Halo?
– Basia... Marek znowu poszedł do Danuty. Dwie godziny go nie ma. Powiedział, że tylko zakupy...
– Dwie godziny?
– No... W poniedziałek też był. Ale mówił, że coś w piwnicy jej pomagał.
– A nie wydaje ci się to dziwne?
– Że pomaga starszej kobiecie?
– Joanna, Danuta to nie babcia o lasce. Widziałam ją ostatnio – mini, szminka, szpilki. I te spojrzenia...
– Jakie spojrzenia?
– Znam ten typ. Dobrze wie, jak się ustawić. A twój Marek... No wiesz, faceci nie są z kamienia.
Po rozmowie rozłączyłam się i przez chwilę wpatrywałam się w ekran telefonu. I wtedy przypomniało mi się coś. Tydzień temu wyprałam jego kurtkę. Na kołnierzyku była czerwona plama. Tłumaczył się, że malował coś w piwnicy, choć przypominało to bardziej ślad szminki. Ale wtedy byłam jeszcze naiwna.
Wszystko stało się jasne
Z każdą minutą narastała we mnie złość. Już nawet nie niepokój – złość. Zabrałam z kanapy sweter, włożyłam trampki i wyszłam. Trzeci raz tego tygodnia. Trzeci raz „tylko pomagam Danucie”. I trzeci raz, kiedy wracał coraz później. Wystarczy.
Drzwi do mieszkania sąsiadki były zamknięte. Dzwoniłam raz. Cisza. Drugi raz. Wciąż nic. W końcu zaczęłam walić pięścią w drzwi.
– Marek! Otwieraj!
Cisza przeciągała się jak guma do żucia. W końcu zamek zaskrzypiał i drzwi się uchyliły. W progu stanął Marek. Rozczochrany. Bez butów. Twarz pobladła mu na mój widok.
– Joasia... co ty tutaj robisz?
Za jego ramieniem zobaczyłam panią Danutę. Miała na sobie długi, jasnołososiowy szlafrok. Włosy spięte niedbale, usta czerwone jak maki. Stała w głębi korytarza, nonszalancko oparta o framugę.
– Pomagasz? Z zakupami?
– To nie tak...
– A jak?
Stałam chwilę jak wmurowana. Marek sięgnął ręką w moją stronę, ale odskoczyłam jak poparzona.
– Nie dotykaj mnie.
Odwróciłam się i pobiegłam schodami na górę, dwa piętra niżej. Całe ciało mi drżało. Zamknęłam się w mieszkaniu, usiadłam na podłodze w kuchni i dopiero wtedy się rozpłakałam. Wszystko nagle stało się jasne.
Prawda była bolesna
Wrócił po godzinie. Usłyszałam klucz w zamku, ale nie podniosłam się z kuchennej podłogi. Po prostu siedziałam, plecami oparta o szafkę, z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Kiedy wszedł, spojrzał na mnie niepewnie, jakby nie wiedział, od czego zacząć.
– Joasia...
– Nie. Żadnego „Joasia”. Siadaj.
Usiadł naprzeciwko mnie. Cisza.
– Ile? Jak długo to trwa?
Milczał.
– Pięć lat.
Zacisnęłam powieki. Pięć lat. Całe nasze mieszkanie. Nasze życie.
– Miałem ci powiedzieć. Naprawdę. Tylko... nigdy nie było dobrego momentu. Zawsze coś.
– A więc łatwiej było kłamać. Codziennie?
– Tak. Kłamałem każdego dnia. I każdego dnia bałem się, że się domyślisz. Ale potem... przestałem się bać.
– Bo już ci nie zależało. Bo ja przestałam się liczyć.
Patrzył na mnie jak chłopiec przyłapany na kradzieży. I może właśnie to było najgorsze. Nie było w nim złości. Obrony. On się już poddał.
– Danuta... to miało być raz. Jeden raz. A potem... nie umiałem tego zakończyć.
Wstałam. Nie mogłam już dłużej siedzieć naprzeciwko niego.
– Nie mów mi, że to było „po prostu”. Pięć lat nie dzieje się przypadkiem.
Odwróciłam się i zostawiłam go tam samego. Nagle zrozumiałam, że on już od dawna był sam. Tylko ja o tym nie wiedziałam.
Chciałam to zrozumieć
Poszłam tam następnego dnia. Nie wiedziałam, po co. Może, żeby zrozumieć. Może, żeby zobaczyć w jej oczach wyrzuty sumienia, choć odrobinę wstydu. Ale nie było tam ani jednego, ani drugiego.
Danuta otworzyła drzwi od razu, jakby się mnie spodziewała. Była ubrana jak zawsze – starannie, kobieco, wyzywająco. Miała na sobie beżowy golf i złote kolczyki, takie drobne, lśniące. Jej zapach uderzył mnie w twarz – słodki, duszący, znajomy.
– Wejdziesz w końcu? Czy będziesz tak stała w progu?
Weszłam. Nie zaproponowała mi herbaty. Usiadła na fotelu, skrzyżowała nogi i patrzyła prosto na mnie.
– Chciałam z tobą porozmawiać.
– No to mów. Ale jeśli liczysz na przeprosiny, to szkoda twojego czasu.
– Dlaczego akurat mój mąż?
– Bo od razu zwrócił moją uwagę. Jakby błagał, żeby ktoś w końcu go zauważył.
Zamilkłam.
– On przychodził po więcej niż herbatę. I zawsze wracał.
– Był twoim sąsiadem. Znałaś mnie. Wiedziałaś, że jesteśmy małżeństwem.
– I co z tego? Małżeństwo to nie świętość, kochana. To tylko dekoracja, jak firanka w oknie. Ładnie wygląda, ale jak się podrze, to nikt jej nie ceruje.
Nie odpowiedziałam. Poczułam, że nie wygram z jej cynizmem. Wyszłam bez awantury, bez płaczu. Nawet nie trzasnęłam drzwiami. I to było najgorsze. Bo wracałam do mieszkania z uczuciem, że nie tylko Marek mnie zdradził. Ona też. Świadomie. Z uśmiechem.
Nie mogłam zostać
Pakowałam walizkę powoli. Składanie ubrań zawsze mnie uspokajało. Rękaw do rękawa, wszystko równo, mechanicznie. Jakby to nie były moje rzeczy. Jakbym pakowała czyjeś życie, nie swoje. Marek wszedł do sypialni bez pukania. Zatrzymał się w drzwiach, niepewnie.
– Joasiu, proszę... Porozmawiajmy jeszcze.
– Już wszystko zostało powiedziane.
– To nie musi się tak kończyć. Wiem, że zawaliłem. Wiem, że cię skrzywdziłem. Ale błagam, nie odchodź.
– A wiesz, co jest najgorsze, Marek? Że to nawet nie chodzi o nią.
Zamilkł.
– Chodzi o te wszystkie dni, kiedy mnie nie zauważałeś. O to, że wracałeś z pracy, mijałeś mnie w przedpokoju, jakbyśmy byli tylko współlokatorami. Przestałam dla ciebie istnieć, zanim jeszcze poszedłeś do niej.
– Ale przecież...
– Nie przerywaj. Przez pięć lat siedziałam obok ciebie na tej kanapie i czekałam, aż znowu mnie zauważysz. Aż powiesz coś więcej niż „zupa dobra”. Ale ty już byłeś gdzie indziej.
– Daj mi jeszcze jedną szansę. Zrobię wszystko. Naprawię to.
– Tego się nie da naprawić. Ja też przestałam cokolwiek czuć. Długo się oszukiwałam. Teraz już nie chcę.
– Nie odchodź.
– Nie wiem, czy wrócę. Ale na pewno nie mogę tu zostać.
Wyszłam. Nie zatrzymał mnie.
Nie chciałam żyć w kłamstwie
Wynajęłam pokój u koleżanki z liceum. Justyna przyjęła mnie bez pytań, tylko przytuliła mocno, jak kiedyś, gdy rzucił mnie chłopak w trzeciej klasie. Powiedziała, że mogę zostać, ile chcę.
Pierwsze dni były dziwne. Rano budziłam się i przez sekundę nie wiedziałam, gdzie jestem. Potem wszystko wracało – Marek, Danuta, te pięć lat, które rozpadły się jak domek z kart. Nie płakałam, nie krzyczałam. Po prostu byłam. Marek pisał. „Tęsknię”. „Nie wiem, jak żyć bez ciebie”. „Wróć”. Nie odpisałam. Może kiedyś, może nigdy.
Czasami siadam na ławce w parku i patrzę na ludzi. Na młode matki z dziećmi, staruszków z siatkami, zakochanych trzymających się za ręce. I myślę o tym, jak łatwo jest uwierzyć, że coś trwa. Że jak już się z kimś jest, to tak będzie zawsze. A potem budzisz się któregoś dnia i nie poznajesz mężczyzny, z którym spałaś przez pięć lat w jednym łóżku.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy jeszcze komuś zaufam. Ale wiem jedno – wolę samotność w prawdzie niż życie w kłamstwie. I chyba po raz pierwszy od dawna oddycham naprawdę.
Joanna, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż znikał w lesie na długie godziny. Bałam się, że mnie zdradza, ale prawda była o wiele bardziej tragiczna”
- „Od lat zajmuję się domem i wszystko jest na mojej głowie. Mąż myśli, że skoro nie pracuję, to tylko siedzę i pachnę”
- „Nie chciałam być samotną i smutną emerytką. Postanowiłam zadbać o siebie i rozpoczęłam polowanie na męża”









