Było coś głęboko nienaturalnego w tym dniu. Za jasno, za cicho, za słodko. Kwiaty pachniały zbyt intensywnie – lilie, róże, chryzantemy – jakby próbowały coś przykryć. Staliśmy w rządku nad trumną Michała. Mąż, człowiek, z którym przeżyłam prawie dwie dekady. Ktoś mi powiedział, że „Bóg go przyjął”, a ja miałam ochotę parsknąć śmiechem. Michał nienawidził chodzić do kościoła. Zawsze mówił, że nie potrzebuje pośredników.

Po pogrzebie zebraliśmy się w kawiarni. Stypa... Nienawidzę tego słowa i tej sztucznej uroczystości. Siedzieliśmy przy ciasnych stolikach, piliśmy gorzką kawę. Ludzie mówili: „był taki dobry”, „taki pomocny”, „zawsze z uśmiechem”. Kiwałam głową, jakby to mnie pocieszało. Jakby w ogóle mogło.

Słuchałam tych wspomnień jak muzyki w supermarkecie – niechcianej, zbyt głośnej, przeszkadzającej w oddychaniu. A potem usłyszałam śmiech, zbyt głośny jak na stypę. Obróciłam się i zobaczyłam kobietę w czarnej sukience. Młodsza ode mnie. Jakaś jego koleżanka z pracy?

Nie wiedziałam jeszcze, że to nie był koniec. Tylko początek. Bo Michał, jak się okazało, zostawił po sobie więcej niż tylko pustkę.

Wspomnienia nie dawały mi spokoju

– Pamiętacie, jak Michał przychodził z tym swoim termosikiem i nikt nie miał pojęcia, co tam pije? – zaśmiała się Magda, koleżanka z jego biura. – Raz go podpuściłam i dał mi posmakować. To było słodkie jak nektar. Kawa z mlekiem, miodem, cynamonem i czymś jeszcze. Jakieś cudo. Kazał to nazywać „napój dla wybranych”.

Ludzie przy stole śmiali się przez łzy. Ja też uniosłam kąciki ust, choć nie miałam ochoty. Siedziałam na końcu sali, jakby miało mi być lżej. Ale wspomnienia były wszędzie – krążyły nad głowami, przemykały po stolikach, wciskały się między dźwięki filiżanek. Zupełnie nie czułam głodu, a mimo to gryzłam suchy kawałek makowca. Tylko po to, żeby czymś się zająć. Żeby nie musieć mówić.

– A pamiętasz, jak zrobił prezentację o tym, dlaczego firma potrzebuje psa? – wtrąciła Basia. – Były nawet wykresy. Pies jako motywator i łącznik międzydziałowy! – zaśmiała się cicho. – A potem, jak go nie puścili z psem do biura, to się obraził na tydzień.

Gdzieś obok mnie usiadła młoda kobieta. Miała ciepły szalik, oczy jakby trochę zapuchnięte. Wpatrywała się w pustą filiżankę.

– On był… więcej niż tylko kolegą. On był… wszystkim – powiedziała nagle i za głośno.

Zamarłam. Nikt chyba tego nie skomentował, ale wszyscy słyszeli. Coś we mnie drgnęło. Jakby zgrzytnęła zębatka, która od dawna stała w miejscu. „Wszystkim”? Co to znaczyło? Nie chciałam tego analizować. Ale ten głos… i to jedno zdanie… coś mi w tym nie pasowało.

Zastygłam w miejscu

Wyszłam na chwilę do toalety, ale nie mogłam się zmusić, by wrócić od razu. Stałam w korytarzu i słuchałam, jak za drzwiami nadal toczy się stypa – półgłosem, już bardziej przytłumiona, jakby ludziom zabrakło siły do wspomnień. Potrzebowałam kawy. Czegoś gorzkiego, mocnego. Weszłam za kontuar, gdzie kelnerzy zostawili termos i filiżanki. Nalałam sobie, z drżącymi dłońmi. I wtedy ją usłyszałam.

– Nie wiem, co teraz zrobię. On obiecywał, że się odezwie. A teraz… A teraz jestem w ciąży.

Zadrżałam tak mocno, że aż rozlałam kawę na spodeczek. Dźwięk porcelany rozniósł się po pomieszczeniu, ale głosy dziewczyn nie zamilkły.

– Karolina… nie możesz mówić tego głośno. Przecież tu jest jego żona – wyszeptała druga, spanikowana.

– Wiem. Ale nie mogę już tego trzymać w sobie. Nikt o mnie nie wie. O nas. On miał mi powiedzieć, co dalej… Obiecywał. Zawsze tylko obiecywał.

Stałam za ścianką działową, z ręką zaciśniętą na filiżance. Zastygłam w miejscu, nie mogłam się ruszyć. Świat przestał mieć kolory, dźwięki stały się zniekształcone. Michał, jakaś obca kobieta, ciąża. Obietnice. Mój mąż?

Odłożyłam filiżankę, nie czując już nawet, że palce mam mokre od rozlanej kawy. Nie mogłam oddychać. Karolina… to imię nic mi nie mówiło. Nie wróciłam do sali. Wyszłam przez tylne drzwi i nikt tego nie zauważył. A ja szłam przez zimny parking z jedną myślą: „Jeśli to prawda… jeśli to wszystko prawda… to zaraz coś powiem. I nie będzie odwrotu.”

Nie chciałam w to wierzyć

Nie spałam tej nocy ani minuty. Leżałam w łóżku, patrząc w sufit, aż świtało. Myśli wirowały, zmieniały kształt, przeplatały się ze wspomnieniami. Czy naprawdę go nie znałam? Czy przez tyle lat był ze mną i z nią równocześnie? A może to tylko emocje, może się przesłyszałam? Rano podjęłam decyzję. Muszę z nią porozmawiać.

Zadzwoniłam do Magdy, tej, która znała Karolinę z pracy Michała. Udawałam, że chcę podziękować wszystkim osobiście za obecność. Magda niczego nie podejrzewała, dała mi numer Karoliny. Umówiłam się z nią w kawiarni na rynku. Przyszła punktualnie. Miała na sobie prosty beżowy płaszcz i torbę przewieszoną przez ramię. Usiadła przede mną ostrożnie, jakby już wiedziała, co ją czeka.

– Powiedz mi to. Prosto w oczy – zaczęłam. Głos miałam mocny, jak nigdy wcześniej. – Powiedz, że Michał mnie zdradził. I że nosisz jego dziecko.

Zbladła. Ręce schowała pod stolik.

– Ja... nie chciałam, żeby tak to wyszło.

– A jak miało „wyjść”? Spotykaliście się w tajemnicy, za moimi plecami? Miał dwa życia?

Karolina spuściła wzrok.

– On obiecywał… że to wszystko jakoś ułoży. Że musi mieć czas.

Wstałam, złapałam filiżankę i rzuciłam nią o podłogę. Zatrzęsło się całe pomieszczenie, a kawa rozlała się jak plama krwi.

Byłaś jego kochanką. A to dziecko… to wszystko, co po nim zostało.

Ludzie zamilkli. Wpatrywali się we mnie jak w wariatkę.

– Ja nic nie wiedziałam. A ty… przyszłaś na pogrzeb.

Chciałam poznać prawdę

Następnego dnia pojechałam do Anki, siostry Michała. Zadzwoniłam wcześniej, powiedziałam tylko, że chcę pogadać. Nie pytała, o czym. Zawsze była bezpośrednia, ale miała w sobie coś ciepłego, co pozwalało się przy niej otworzyć.

– Chcesz herbaty? – zapytała, gdy tylko mnie zobaczyła. – Czy chcesz się najpierw wypłakać?

Nie płakałam. Usiadłam przy stole i spojrzałam jej prosto w oczy.

Michał miał romans. Z koleżanką z pracy, Karoliną. Jest z nim w ciąży.

Anka odłożyła kubek i pochyliła się do przodu.

– Beata… ja coś przeczuwałam. Ale nie wiedziałam. Przysięgam. On ostatnie miesiące był inny. Milczący. Jakby ciągle myślami gdzieś indziej.

– I nikt mi nie powiedział? – głos mi zadrżał. – Nikt nie uznał, że może warto mnie ostrzec, zanim… zanim to wszystko się stało?

– Myślałam, że to przez pracę – powiedziała cicho. – Przecież wiedziałaś, że ostatnio miał dużo na głowie. Nie mówił wszystkiego, ale coś było nie tak. Może dlatego… może dlatego się pogubił?

„Pogubił”? To słowo sprawiło, że miałam ochotę wyrzucić jej kubek przez okno. Wróciłam do domu i usiadłam na kanapie. Tam, gdzie on czasem spał. Myślałam o jego ostatnich wieczorach. O tym, jak patrzył w ekran telefonu i mówił, że to „firma”, że „Magda z HR ma pytania”. Jak mnie całował w czoło, ale nigdy w usta. Czy on mnie jeszcze kochał? Czy może byłam tylko domem – a prawdziwe życie miał gdzie indziej?

Czułam tylko pustkę

Karolina otworzyła mi drzwi bez słowa. Była bosa. W mieszkaniu pachniało czymś słodkim, jakby niedawno piekła ciasto. Albo chciała stworzyć iluzję ciepłego domu. Przeszłam do salonu, usiadłam. Nie zaproponowała herbaty.

– Chcę wiedzieć, kiedy to się zaczęło – powiedziałam spokojnie, choć czułam, jak we mnie wszystko drży. – Jak długo to trwało. I co jeszcze ukrywał.

Usiadła naprzeciwko, zwinęła się jak dziewczynka, z rękami na kolanach.

– Spotkaliśmy się pierwszy raz na szkoleniu… rok temu. Potem zaczęliśmy rozmawiać. On mówił, że z tobą… że między wami jest już tylko przyzwyczajenie. Że nic was nie łączy, ale nie ma odwagi tego zmienić.

– Czyli klasyka.  – Zaśmiałam się, sucho i bez humoru.

– On nie chciał cię zostawić – powiedziała cicho. – Mówił, że jesteś jego domem. Że tylko przy tobie czuje spokój. Ale… ja byłam jego ucieczką. Chwilą bez odpowiedzialności.

Patrzyłam na nią długo. Miała w oczach łzy, ale nie płakała. Może nie miała już siły.

– Czy on planował… odejść? Do ciebie? – zapytałam.

Karolina pokręciła głową.

– Mówił, że nie może. Że to nie w porządku. Ale… że nie potrafi przestać się ze mną widywać.

„Czyli miał nas obie” – pomyślałam. I żadnej nie umiał wybrać. Wstałam po cichu. Spojrzała na mnie ostatni raz.

– Przepraszam. Naprawdę.

Ale nie odpowiedziałam. Bo nie miałam już słów. Tylko pustkę.

Muszę żyć z tą prawdą

Czas nie leczy ran. To kłamstwo. Czas co najwyżej uczy, jak z nimi chodzić – kulejąc, potykając się, ale jednak wciąż idąc przed siebie.

Mijały dni. Ludzie przestali dzwonić, stypowe wspomnienia ucichły. Zostałam ja, cisza i te wszystkie pytania bez odpowiedzi. Michał umarł. Ale zostawił za sobą życie, które ja musiałam teraz dźwigać – z całą jego złożonością, półprawdami, niedopowiedzeniami. Nie odezwałam się już do Karoliny, ona też nie szukała kontaktu. Czy chciała, żebym się zaangażowała w los dziecka? Może. Ale ja nie umiałam. Nie czułam nic poza bólem. A może wstydem. Że nie zauważyłam. Że byłam taka naiwna.

Czasem siadam w salonie, w miejscu, gdzie spał Michał, i próbuję sobie przypomnieć, kiedy przestał być tylko mój. Kiedy odszedł naprawdę. Czy wtedy, gdy pierwszy raz pocałował ją, czy może dużo wcześniej – gdy przestał mówić „dobranoc” z czułością? Najgorsze jest to, że nie zostawił po sobie nic. Nie mieliśmy dzieci. Nie mieliśmy nawet wspólnych planów już od dawna. Tylko rachunki, zasłony, filiżanki. A teraz?

Zostawił dziecko. Ale nie moje.Nie wiem, co będzie. Nie wiem, czy któregoś dnia nie obudzi się we mnie jakaś potrzeba, by je poznać, by zdobyć się na współczucie. Ale dziś… Dziś mam w sobie tylko jedną myśl: Umarł, zanim zdążył powiedzieć mi prawdę. A teraz ja muszę z nią żyć.

Beata, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: