Filip lubił mieć wszystko pod kontrolą, szczególnie mnie. Najpierw to były drobiazgi, takie jak pytania o to, po co mi nowa pomadka, skoro mam jeszcze tamtą sprzed dwóch miesięcy. Potem zaczęły się komentarze o „szaleństwach” zakupowych, kiedy wracałam z zakupów z awokado albo hummusem. W końcu przyszedł moment na przeglądanie paragonów, jakbyśmy prowadzili firmę z budżetem na granicy bankructwa. Najgorsze było to, że długo uważałam to za troskę. Mówił przecież, że dba o naszą przyszłość. Że nie chce, bym „przepuszczała wszystko na głupoty”. I ja w to wierzyłam, przez dziewięć lat, aż w końcu przyszło mi do głowy pytanie: czemu ja muszę się tłumaczyć z każdej złotówki, skoro on nie musi nikomu niczego wyjaśniać?

Kłótnia o obiad była jedną z wielu

– Co to jest? – Filip zatrzymał się w progu kuchni, patrząc na kartonowe pudełka rozłożone na blacie. Nawet się nie przywitał – Joasiu, my przecież mamy rosół w lodówce – powiedział tym tonem, którego nienawidziłam. Udawana łagodność, podszyta ironią i kontrolą.

– Zamówiłam. Nie miałam siły gotować, miałam bardzo ciężki dzień. Korekty od klienta poszły wczoraj wieczorem, cały dzień siedziałam przy komputerze – odpowiedziałam cicho, odklejając wilgotny paragon od opakowania z azjatyckim daniem.

– I dlatego trzeba zamawiać za cztery dychy obiad? – uniósł brwi. – Wiesz, ile to jest w skali miesiąca, jeśli tak sobie będziesz „po ciężkim dniu” folgować?

– Filip, to jedno danie. Nie robię tego codziennie – próbowałam się bronić, ale brzmiałam jak dziecko przyłapane na podjadaniu czekolady.

– Ale zaczynasz. A jak się zaczyna, to potem się kończy na jedzeniu na mieście trzy razy w tygodniu i pustym koncie. Może nie czujesz tego, bo to ja robię przelewy na kredyt, ale nie jestem twoim sponsorem – odpowiedział spokojnie i sięgnął po łyżkę. – Zjem rosół. Przynajmniej nie zmarnuje się.

W milczeniu odłożyłam widelec. Straciłam apetyt. Siedziałam potem przy stole i patrzyłam, jak Filip siorbie rosół, jakby właśnie wygrał jakiś moralny pojedynek. A ja? Zaczęłam się zastanawiać, ile jeszcze razy pozwolę sobie wmówić, że moje zmęczenie nie ma znaczenia. Że nie mam prawa do ciepłego obiadu, jeśli nie jest zatwierdzony jego kalkulatorem.

Potem było już tylko gorzej

– Co to za szampon za trzy dychy? – Filip trzymał w ręku paragon i czytał go na głos jak list gończy. – Za szampon?!

Przy stole siedzieli Kacper i Mariusz, którzy przyszli jak co piątek „na męskie piwko”. Niby nie moja sprawa, ale Filip lubił, jak robię deskę serów i nachosy.

– Trzydzieści złotych za szampon. Dobra, niech każdy sobie policzy. Szampon, krem, tusz, maseczka, olejek, odżywka, lakier. I nagle z pensji robi się drogeria. Kacper, powiedz – zwrócił się do kolegi z ironicznym uśmiechem – twoja Anka też wydaje tyle na kosmetyki?

– Ja się w to nie mieszam – odpowiedział szybko Kacper, zerkając na Mariusza.

– Lepszy szampon to nie potrzeba, tylko fanaberia! – powiedział Filip głośniej, stukając paragonem w blat. – Kiedyś był jeden szampon i każdy żył!

Zamarłam. Zobaczyłam, jak Mariusz chrząka nerwowo, a Kacper udaje, że coś sprawdza w telefonie. Wyszłam do kuchni i patrzyłam na kapsel od piwa w zlewie. Przez chwilę pomyślałam, że może naprawdę szampon za trzy dychy to luksus. Ale potem przypomniałam sobie jego nowy smartwatch. Jego piwo rzemieślnicze. I nagle dotarło do mnie coś dziwnego – pierwszy raz nie tylko ja byłam świadkiem tej sceny. Kacper i Mariusz też to widzieli. I zamilkli. Może to znaczyło więcej, niż myślałam.

Goście wyszli chwilę po 22

Kacper powiedział tylko „to trzymajcie się” i zsunął kurtkę z wieszaka tak szybko, jakby się bał, że jeszcze zdąży go ktoś o coś zapytać. Mariusz rzucił „dzięki za ser”, chociaż ledwo go tknął. Filip zamknął drzwi i ruszył prosto do kuchni. Ja siedziałam już na kanapie, z założonymi rękami, czując, jak pulsuje mi skroń.

– Co to miało być, Filip? – zapytałam, zanim zdążył sięgnąć po wodę – Musiałeś to robić przy nich? 

– A może to ty musiałaś wydać trzydzieści złotych na płyn do włosów? Może to nie ja zrobiłem z siebie idiotę? Ofiara losu w natarciu. Joanna, błagam cię, przestań dramatyzować. To ja zarabiam, a ty tylko robisz obrazek w Illustratorze raz na dwa dni i nazywasz to pracą!

Tego było za wiele. Wstałam – Nie muszę robić nic, żeby zasługiwać na szacunek. A ty… – zamilkłam, bo poczułam, że się trzęsę – ty naprawdę myślisz, że to ja przeginam?

Poszłam do sypialni. Zamknęłam drzwi, rozpłakałam się, a w głowie przelatywały mi wszystkie te sytuacje: zakupy „do przeliczenia”, pytania o moje „wydatki”, jego komentarze, gdy zamawiałam coś online. I nagle układało się to w jedną, spójną opowieść. Tyle że nie była to historia o oszczędności. To była historia o kontroli.

Spakowałam się w milczeniu

Do walizki wrzuciłam kilka ubrań, kosmetyczkę i laptopa. I książkę, którą Filip zawsze wyśmiewał – „Odzyskać siebie”. Mówił, że to „literatura dla znudzonych pań domu”. Może miał rację, ale teraz trzymałam ją jak amulet.

Filip wszedł do sypialni, kiedy zapinałam suwak – Co ty wyprawiasz? Foch po szamponie. Serio?

– Nie. Po dziewięciu latach życia z kimś, kto pyta, czy mogę sobie pozwolić na płyn do mycia głowy. Jadę do Jagny na kilka dni – odpowiedziałam cicho, ale zdecydowanie. Odsunęłam walizkę, jakby miała być moją tarczą.

– I to twoje „dziękuję” za dach nad głową? – rzucił. W jego głosie była ta mieszanina ironii i rozżalenia, która zawsze mnie zmiękczała. Ale nie tym razem.

– Dach nad głową, Filip? Naprawdę? Tak chcesz to rozliczać? Wolę spać na podłodze niż w złotej klatce. I nie potrzebuję, żeby ktoś mnie utrzymywał. Potrzebuję tylko spokoju.

– I myślisz, że ludzie tego nie zauważą? Że Kacper i Mariusz nie zaczną gadać?

– Niech gadają. Wolę, żeby gadali o mnie, niż żebym ja musiała codziennie przełykać upokorzenie.

Poczułam, że pierwszy raz od bardzo dawna oddycham

Jagna nie pytała, nie dopytywała, nie oceniałam mnie wzrokiem. Po prostu była. Powiedziała tylko: – Rozgość się. Wanna pełna, ręczniki na kaloryferze. Leżałam w tej wannie dłużej niż powinnam. Na półce obok znalazłam szampon – ten sam, który tak rozwścieczył Filipa. Umyłam nim włosy. Tak, jakby chciała zmyć z siebie całe to „czy naprawdę ci to potrzebne?”.

Wieczorem przeglądałam stare zdjęcia na telefonie. Z czasów, kiedy nie pytałam nikogo o pozwolenie. Kolorowe paznokcie, sukienka w kwiaty, drink z Jagna na deptaku w Sopocie. Śmiałam się wtedy. Miałam wtedy oczy, które wierzyły w siebie – Wróciłaś do siebie – powiedziała Jagna, kiedy usiadła obok mnie.

Zaczęłam płakać. Nie ze smutku. Z bólu po tym, ile czasu straciłam, próbując zasłużyć na coś, co powinno być oczywiste. Telefon zawibrował. Wiadomość od nieznanego numeru: „Nie miałem odwagi wtedy nic powiedzieć, ale dobrze, że to zrobiłaś.” Podpis: Mariusz.

Nie sądziłam, że ktokolwiek widział. A jednak. Może wcale nie chodziło o to, że ludzie milczeli, bo nie chcieli mi pomóc. Może po prostu czekali, aż ja przestanę udawać, że wszystko jest dobrze. Jeszcze nie wiedziałam, co dalej. Jeszcze drżałam na myśl, że może nie dam sobie rady. Ale pierwszy raz od dawna czułam, że cokolwiek się wydarzy, to będzie moje życie. A nie koszt, który ktoś musi „zaakceptować”.

Zaczęłam od nowa, sama i w małym mieszkaniu

Jednopokojowe, z kuchnią w aneksie i zgrzytającym kaloryferem. Miałam tam trzy talerze, jeden kubek z napisem „dobrze, że jesteś” i kaktusa, który Jagna przyniosła na parapetówkę. Ale przede wszystkim miałam ciszę bez napięcia, bez grzebania w siatkach z zakupami, bez sprawdzania, czy paragon nie był „przesadzony”. Ciszę, w której nikt nie przeliczał mojej wartości na złotówki.

Rano piłam kawę w milczeniu. Bez obowiązku, żeby gotować, zanim ktoś się obudzi. Bez analizowania, czy mleko było na promocji. Po prostu… piłam kawę. Ciepłą.

W łazience stał ten sam szampon. Już nie jako symbol rebelii, ale zwykły produkt. Taki, który wybrałam, bo go lubię. Bo mogę. Stanęłam przed lustrem i przeciągnęłam palcami po włosach. Nadal były trochę suche na końcach, ale to już nie miało znaczenia. Uśmiechnęłam się do siebie – Szampon nie zmienia życia – powiedziałam półgłosem. – Ale dał mi siłę, by zacząć je zmieniać. Nie każda kobieta marzy o szamponie. Ale każda zasługuje na szacunek. 

Joanna, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: