Zawsze powtarzano mi, że miłość z czasem się zmienia. Że z czasem staje się cichsza, dojrzalsza. Ale nikt nie mówił, że może też zamilknąć.
Mieszkaliśmy z Władysławem w trzypokojowym mieszkaniu na czwartym piętrze, bez windy. Codziennie rano piłam kawę w tym samym kubku, w tym samym kącie kuchni, patrząc przez okno na coraz bardziej łysiejące drzewo za blokiem. On siadał wtedy w fotelu przy stole, z tym swoim telefonem w dłoni, jakby trzymał coś najcenniejszego.
– Znowu pasjans? – pytałam czasem, tylko po to, żeby usłyszeć:
– A co innego mam robić?
Nie narzekałam. Bo i na co? Dzieci dorosłe, wnuki gdzieś tam żyją swoim tempem. Spokojna emerytura – każdy mówił, że to błogosławieństwo. A jednak kiedy patrzyłam, jak Władysław wpatruje się w ekran, zupełnie nieobecny, zaczynałam czuć, że coś nam się wymknęło. Nie zauważyłam nawet kiedy. Czasem odwiedzała mnie Hanka z naprzeciwka. Plotkowałyśmy o sąsiadach, o przepisach. Pewnego razu zagadnęła:
– Władek to już chyba zdziczał do reszty. Zawsze siedzi z tym telefonem, ani dzień dobry nie powie. Kiedyś był taki towarzyski.
– No wiesz… – uśmiechnęłam się wymijająco – teraz to chyba taka starość na ekranie się przeniosła. Może sobie jakieś krzyżówki robi.
Nie przypuszczałam, że za tą rutyną kryje się coś więcej. Z czasem zaczęłam mówić do niego mniej. A może to on pierwszy przestał mówić do mnie? Nie wiem. Zdarzało się, że cały dzień spędzaliśmy w jednym mieszkaniu, wypowiadając do siebie ledwie kilka słów. "Zrobisz herbatę?" "Dzięki." "Gdzie pilot?" "Tam." Czułam, że coś w nim zgasło. Ale nie podejrzewałam zdrady. Bo kto zdradza po czterdziestu latach małżeństwa? Wydawało mi się, że to już poza nami. Że jesteśmy jak stare drzewa, które tylko razem mają sens. Jak bardzo się myliłam.
Już nigdy nie spojrzę na niego tak samo
Władysław był w łazience. Siedziałam przy stole i sortowałam paragony z ostatniego tygodnia, bo od jakiegoś czasu zaczęłam zapisywać wydatki. Telefon leżał obok mnie na blacie, ten jego – czarny, zadbany, z wytartym kątem na obudowie. W pewnym momencie zawibrował. Spojrzałam na ekran. Numer nie był zapisany, tylko ciąg cyfr. Chciałam go zignorować, ale pomyślałam, że może coś ważnego. Odebrałam.
– Pani to żona? – zapytała kobieta. Głos miała nieco nerwowy, jakby nie była pewna, czy dobrze robi, dzwoniąc.
Milczałam przez chwilę, zanim odpowiedziałam.
– Tak... A o co chodzi?
Rozłączyła się. Nie zdążyłam dopytać, kto to, ani w jakiej sprawie. Przez chwilę siedziałam z telefonem przy uchu, jakby jeszcze miała coś powiedzieć. Ekran zgasł, a w środku poczułam zimny cień. Władysław wyszedł z łazienki. Spojrzał na mnie i na telefon, który odłożyłam powoli na stół.
– Dzwoniła jakaś kobieta – powiedziałam. – Zapytała, czy jestem twoją żoną. Gdy odpowiedziałam, rozłączyła się.
Nie odpowiedział od razu. Podszedł do stołu, wziął telefon z blatu i bez słowa spojrzał na ekran. Przesunął coś palcem, po czym schował go do kieszeni.
– I?
– To nic poważnego – rzucił sucho.
Wbiłam w niego wzrok. Nie podniosłam głosu, nie zrobiłam sceny. Zapytałam cicho:
– Czyli jednak coś?
Wzruszył ramionami. Odszedł do drugiego pokoju, zostawiając mnie z niedokończonym pytaniem, z tym jego „to nic poważnego” odbijającym się echem w mojej głowie. Długo siedziałam przy stole, nie mogąc wrócić do liczenia paragonów. W tamtej chwili zaczęłam przypominać sobie inne momenty – te, które wcześniej wydawały się zwyczajne. Jak wtedy, gdy wychodził na balkon z telefonem i zamykał za sobą drzwi. Jak włączał telewizor, ale nie oglądał, tylko zerkał w ekran, uśmiechając się pod nosem. Jak zaczął bardziej dbać o swój wygląd, choć wcześniej tygodniami chodził w tych samych swetrach. Nie wyciągałam od razu wniosków. Nie umiałam jeszcze nazwać tego, co poczułam. Ale wiedziałam jedno – już nigdy nie spojrzę na niego tak samo jak wcześniej.
Zaczęłam myśleć o sobie
Następnego dnia ugotowałam obiad jak zwykle. Rosół, ziemniaki, pulpety. Przyniosłam talerz tylko dla siebie. Usiadłam do stołu, nie patrząc na niego. On wszedł do kuchni, usiadł naprzeciwko, spojrzał na pustą przestrzeń przed sobą.
– Nie ma obiadu? – zapytał po chwili.
– Nie dla każdego – odpowiedziałam spokojnie, bez złości.
– To dziecinne – burknął, ale nie podniósł głosu.
– To nic poważnego – powtórzyłam jego słowa z dnia poprzedniego, patrząc mu prosto w oczy.
Nie odpowiedział. Wstał i wyszedł z kuchni, a ja dokończyłam jedzenie. Od tamtej pory przestałam pytać, co lubi na obiad, czy dodać mu pieprzu do zupy, czy zagotować wodę na herbatę. Zaczęłam myśleć o sobie. O tym, ile razy przez te czterdzieści dwa lata coś odkładałam, milczałam, odsuwałam siebie na później. O tym, jak cicho można krzyczeć.
Dopiero teraz ktoś mnie naprawdę zauważył
Spotkałam Mariana na klatce, kiedy wracałam z warzywniaka. Stał pod drzwiami z siatką konserw i chleba. Uśmiechnął się, jak zawsze ciepło.
– Ale pachnie u pani... Jak za dawnych lat.
– Gotuję rosół – powiedziałam, poprawiając torbę na ramieniu.
– Samotność ma smak konserwy – rzucił, patrząc na swoje zakupy. – Ale nie narzekam. Człowiek się przyzwyczaja.
– To może rosół... na przekór tej samotności? – zapytałam, zanim zdążyłam się zastanowić.
Popatrzył na mnie z lekkim zaskoczeniem.
– Z największą przyjemnością – odparł, a ja odsunęłam się od drzwi i zaprosiłam go gestem.
Usiadł przy stole, wyjął chusteczkę z kieszeni i przetarł okulary. Mówił o tym, że wdowieje już piąty rok, że najtrudniejsze są wieczory. Nie trzeba było dużo słów. Jedliśmy rosół, a ja pierwszy raz od dawna czułam, że ktoś naprawdę tu jest. Nie obok, nie w drugim pokoju – tylko naprzeciwko.
Zaczęłam gotować nie dla Władysława, ale dla Mariana. Najpierw raz w tygodniu, potem częściej. Przy stole rozmawialiśmy o wszystkim, co zwykłe: o cenach w sklepie, o wczorajszej burzy, o śniegu, który nie nadchodził. Władysław nic nie mówił. Zostawiałam na kuchence jeden garnek. Nie pytał. A ja zaczęłam się zastanawiać, czy przez te wszystkie lata nie byłam po prostu niewidzialna. Czy dopiero teraz ktoś mnie naprawdę zauważył.
– Dla kogo to wszystko? – zapytał pewnego wieczoru, stojąc w progu kuchni, gdy wyjmowałam z piekarnika zapiekankę.
– Dla Mariana – odpowiedziałam, nie odwracając się.
– Zgrywasz się.
– Nie. To nic poważnego.
Stał chwilę, po czym odszedł bez słowa. Usłyszałam, jak zamyka się w sypialni. Nie próbował rozmawiać. Nie zapytał, kto to ten Marian, nie zadał żadnego pytania, które mógłby zadać mężczyzna ciekawy, kto siada z jego żoną do stołu. Może bał się odpowiedzi. A może już mu nie zależało.
Wieczorem zjadłam kolację sama. Bez Mariana, bez Władysława. Myślałam, czy to, co robię, to zemsta. Ale nie czułam w sobie złości. Raczej spokój. Jakby w końcu ktoś dał mi prawo do własnego kąta przy stole.
Zdradę można potraktować jak prezent
Władysław był teraz tylko obecny fizycznie – jak mebel, jak zegar na ścianie. Małżeństwo, w którym nie ma nic do powiedzenia. Wspólny adres, osobne życie. Nie wróciliśmy do tamtej rozmowy. On już nigdy nie zapytał, kto dzwonił. Ja nigdy więcej nie wspomniałam o kobiecie z telefonu. Władysław czasem rzucał krótkie uwagi, jakby od niechcenia. Czy mleko jest. Czy zapłaciłam rachunki. Ale to już nie były pytania między ludźmi, którzy są sobie bliscy. Raczej jakbyśmy wynajmowali wspólne mieszkanie.
Z czasem przestałam dla niego prasować koszule. Sam zaczął sobie je składać, a raczej rzucać do szafy, jak popadnie. Przestałam się tym przejmować. Zaczęłam się uczyć ciszy po swojemu – nie tej, którą narzuca drugi człowiek, tylko tej, którą można wybrać. Takiej, w której jest miejsce na myśli, na zapach obiadu, na czyjś śmiech przy stole.
Marian wpadał częściej. Zawsze przynosił coś drobnego – jabłka, gazetę, czasem tylko dobry humor. Nigdy nie pytał, co z moim mężem. Jakby wiedział, że pewne rzeczy się nie mówi, bo i tak wszystko widać. Nie czułam, że zdrada boli. Ból był wcześniej, przez lata. W tym, że niczego ode mnie nie chciał. Że przestałam istnieć dla niego jako kobieta, a nawet jako człowiek. „To nic poważnego” – powiedział wtedy. I miał rację. Dla niego może i nie. Dla mnie wystarczyło, żeby zrozumieć, że już mnie nie ma w jego świecie. Może życie nie kończy się po sześćdziesiątce. Może nawet zdradę można potraktować jak prezent. Cichy, nieproszony, ale otwierający oczy. To nic poważnego – ale ja już nie jestem tą samą kobietą.
Helena, 60 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przeczuwałam, że mąż ma kochankę, ale nie wiedziałam, kogo. Zamarłam, gdy odkryłam, z kim dzielę pościel”
- „Żona mówiła, że idzie na spacer, a ja nic nie podejrzewałem. Jej nocne wędrówki prowadziły ją wprost do ramion kochanka”
- „Zdradzałam męża, ale on też nie należał do świętych. Gdy poznałam jego kochankę, rozegrała się koreańska drama”








