Zacznę od tego, że nie jestem kobietą, która wierzy w cuda. Mam 68 lat, dwa razy byłam mężatką, przeżyłam wystarczająco, żeby wiedzieć, że życie nie pisze scenariuszy jak w serialach. Ale czasem… czasem los robi wyjątek.

Kiedy jechałam do sanatorium, miałam tylko jeden cel – rozruszać kości, trochę się wygrzać w borowinie i przestać sapać przy wchodzeniu na drugie piętro. Żadnych romansów, żadnych uniesień, żadnych dramatów. Chciałam spokoju. Plan był prosty – relaks, książka i krzyżówki. Może jakaś kawa z sąsiadką z pokoju, jeśli nie będzie z tych, co chrapią i smarują się maścią kamforową od stóp do głów. Ale już pierwszego dnia wszystko poszło nie tak, jak miało.

Moje plany legły w gruzach

Zaczęło się od tego, że od razu się spóźniłam. Oczywiście nie z własnej winy – w recepcji pomylili godziny i kazali mi iść na borowinę o 10:30, choć w karcie jak wół stało 9:00. Zdyszana wbiegłam do gabinetu, a tam już ktoś leżał na stole. Plecy szerokie, głowa siwa. Powoli odwrócił się w moją stronę...

– Przepraszam, to chyba pomyłka – wymamrotałam, chcąc się wycofać.

– Nie szkodzi, pani Halino? – zapytał z uśmiechem młody chłopak, który właśnie nakładał borowinę. – Pan Wiktor może się przesunie, a pani dostanie drugi stół. Tylko dzisiaj krócej, bo pani przyszła za późno.

– Nie z własnej winy – mruknęłam, siadając ostrożnie na brzeżku łóżka.

Pan Wiktor spojrzał na mnie z rozbawieniem.

– Nie szkodzi. Lubię towarzystwo. Zawsze lepiej się relaksować we dwoje.

– To zależy z kim – odparłam kąśliwie, zerkając na niego spod oka.

Był w moim wieku, może trochę starszy. Ale miał ten rodzaj twarzy, która zdradzała, że nie da się z nim nudzić. Albo że kłopoty idą za nim jak cień.

– Halina – przedstawiłam się po chwili, mimo że planowałam niczego nie mówić.

– Wiktor. Miło cię poznać. Wiesz, Halino, coś czuję, że z tobą ta godzina będzie miała zupełnie inny wymiar.

– Mam tylko nadzieję, że nie chodzi ci o temperaturę, jaka tu panuje.

– Chodzi mi o temperaturę, ale raczej atmosfery.

I już wiedziałam, że plan „tylko relaks” właśnie legł w gruzach.

Nie dawał za wygraną

Nie minęła doba, a Wiktor już wiedział, gdzie mam pokój, o której jem śniadanie i jaką kawę piję. Zaczęłam się zastanawiać, czy pracuje w wywiadzie, czy po prostu jest starym cwaniakiem z dobrą pamięcią. Zastałam go pod stołówką o ósmej rano.

– Dzień dobry, pani Halino. Może kawa po jedzeniu? Znam tu jedną taką kawiarenkę z widokiem na fontannę.

– A może pan mnie pomylił z inną kuracjuszką? Bo ja do kawy w towarzystwie podchodzę z rezerwą.

– Nie pomyliłem. Rezerwę rozumiem. Ale myślę, że zasłużyłem na piętnaście minut rozmowy. Choćby za wczoraj, jak dzielnie znosiłem twoje wzdychanie.

– To nie były westchnienia, tylko duszność od tej mazi, co mi dali.

– Czyli kawa?

– Kawa. Ale krótka.

W kawiarni okazało się, że „widok na fontannę” to tani obraz na ścianie, a kelnerka miała minę, jakby nas chciała oblać tym, co właśnie parzyła. Usiedliśmy przy oknie.

– To twój pierwszy raz tutaj?

– W tym ośrodku tak. Ale już byłam w podobnym trzy lata temu. Mąż nie żyje, dzieci mają swoje życie, więc mam wreszcie czas na siebie.

Wiktor pokiwał głową.

– U mnie podobnie. Żona nie żyje. Zostałem sam. Trochę za spokojnie się zrobiło, wiesz?

– Wiem. Ale spokój ma też swoje zalety.

– Ma. Ale czasem człowiek potrzebuje trochę... dobrego towarzystwa.

Popatrzyłam na niego dłużej. I poczułam, że ta kawa to dopiero początek kłopotów.

Coś mnie w nim pociągało

Wieczorem tego samego dnia zastałam Wiktora siedzącego na ławce przy wejściu do parku zdrojowego. Miał na sobie czapkę z daszkiem i kurtkę, która wyglądała, jakby już dawno powinna iść na emeryturę razem z nim. Uśmiechnął się na mój widok, jakbyśmy byli umówieni.

– Halinko, mam propozycję.

Zaczyna się niebezpiecznie. Propozycję? Mów.

– Nic strasznego. Mam na myśli spacer.

Spojrzałam na zegarek. Była 18:10. Oficjalnie – cisza wieczorna od dziewiętnastej. Nieoficjalnie – wszyscy kuracjusze już dawno w pokojach, z kocami na nogach i termoforem pod plecami.

– Wiesz, że po osiemnastej technicznie nie wolno wychodzić poza teren?

– Technicznie to mi nie przeszkadza. A tobie?

Zawahałam się. Nogi miałam zmęczone, ale... coś mnie w nim pociągało. Może to, że był bezczelny w tym swoim starczym uroku?

– No dobra. Ale jak nas złapią, mówisz, że mnie namówiłeś.

– Oczywiście. Przyjmuję pełną odpowiedzialność za Halinę z pokoju 117.

Spacerowaliśmy bez celu. On opowiadał o swoich wnukach, o starym aucie, które remontuje, a ja... ja słuchałam. Dziwne, ale po raz pierwszy od miesięcy czułam się jakoś... lekka.

– A ty, Halinko, nie boisz się tak chodzić po zmroku?

– Boję się tylko jednego.

– Czego?

Że się do tego przyzwyczaję.

Spojrzał na mnie uważnie. A potem ujął moją dłoń, jakby to było zupełnie naturalne. I wtedy zrozumiałam, że ta dłoń grzeje mocniej niż cokolwiek innego.

Spodziewałam się najgorszego

Nazajutrz Wiktora nigdzie nie było widać. Od rana coś mnie nosiło. W recepcji nie chcieli mi nic powiedzieć – regulamin, proszę się nie interesować cudzymi sprawami. Tyle że ja się interesowałam. I bardzo nie lubiłam być ignorowana. Zajrzałam do kawiarni – pusto. Ławka przed wejściem – tylko dwie panie z sudoku. W końcu wpadłam na pomysł. Spytałam sąsiadkę.

– Zosia, nie wiesz, co z tym Wiktorem z 112? Nie było go dziś.

– Oj Halinko, był, był. Ale go wezwali. Dzwoniła córka. Podobno jakaś nagła sprawa, coś z wnuczką. Wybiegł z walizką jak torpeda.

Zamurowało mnie.

– Ale... nie powiedział nic?

Zosia przekrzywiła głowę.

– A co miał powiedzieć? Że miał tu romansik z Halinką i że jej złamie serce? No nie wygłupiaj się...

– To nie był romansik – mruknęłam.

Wróciłam do pokoju, usiadłam na łóżku i... trochę się rozkleiłam. Wiem, że to głupie. Znałam go przecież ledwie kilka dni. Ale tak jakby obudził we mnie coś, co dawno spało. Może nawet coś, co myślałam, że umarło razem z moim drugim mężem. Po południu usłyszałam pukanie do drzwi.

– Halina?

Głos był znajomy, zbyt znajomy. Otworzyłam, a na progu stał Wiktor z walizką i z miną, jakby nic się nie stało.

– Wyjechałem na trzy godziny. Zdążyłem wrócić przed kolacją. A ty już myślałaś, że cię rzuciłem?

– Jeszcze nie. Ale było blisko.

Wszedł. A ja, nie wiedzieć czemu, poczułam spokój.

Cieszyłam się, że wrócił

Siedzieliśmy u mnie w pokoju, na dwóch identycznych sanatoryjnych krzesłach obitych materiałem w kwiatki. Na stoliku herbata z termosu i ciastka maślane, bo tylko one mi tu smakowały.

– Co się stało, Wiktor?

– Nagły telefon. Wnuczka miała wypadek – stłuczka na rowerze, nic poważnego, ale córka w panice. Pojechałem, żeby je uspokoić. A wróciłem, bo... bo nie chciałem cię zostawiać.

Milczałam chwilę. Pociągnęłam łyk herbaty. I powiedziałam to, co tłukło mi się w głowie od wczoraj.

– Wiesz, Wiktor, ja się boję.

– Boisz? Przecież jeszcze nawet nie zdążyłem zrobić nic głupiego.

– Właśnie. Boję się, że się przywiążę. Że wrócę do domu i znowu będzie pusto. I że to wszystko... że to była tylko przygoda.

– A jeśli nie?

– A jeśli tak?

– Halina, ja nie chcę cię oszukiwać. Nie wiem, co z tego wyjdzie. Ale wiem jedno – od bardzo dawna z nikim nie było mi tak dobrze, jak z tobą. I jeśli mam wybór między samotnością a tym niepewnym „coś” z tobą, to wolę ryzykować.

Spojrzałam na niego. Nie był idealny. Ale miał w sobie ciepło. Takie, co grzeje bardziej niż cokolwiek innego.

Zostań.

Uśmiechnął się. I został.

Zaryzykowałam po 60-tce

Ostatni dzień turnusu. Walizka już spakowana, szlafrok złożony, kartka z grafikiem zajęć wylądowała w koszu. Wiktor pomagał mi nieść torbę, chociaż twierdziłam, że dam radę sama. Oczywiście nie dał mi dojść do połowy korytarza bez interwencji.

– Halina, przestań udawać samodzielną kobietę. Masz prawo być zmęczona.

– Tylko że ja nie jestem zmęczona. Ja jestem... rozbita.

– Z powodu wyjazdu?

Zatrzymałam się i spojrzałam na niego.

– Nie. Z powodu tego, że pierwszy raz od lat ktoś mnie dotknął tak, że aż zachciało mi się żyć. I nie wiem, co teraz z tym zrobić.

Pokręcił głową, podszedł i delikatnie objął mnie ramieniem.

– To zróbmy z tym coś razem. Mam domek niedaleko. Możesz wpaść. Albo ja wpadnę do ciebie. Nie musimy od razu wszystkiego wiedzieć. Wystarczy, że wiemy, czego chcemy.

– Chcesz mnie, Wiktorze?

– Halina, ja się ciebie trochę boję. Ale to miłe uczucie. Takie... ożywcze.

Parsknęłam śmiechem.

– A więc dwoje starych ludzi spotkało się w sanatorium i postanowiło się nie rozstawać?

– Brzmi jak dobra piosenka.

Podał mi rękę, uścisnęłam ją mocno. Nie wiem, czy to była miłość. Ale na pewno było to coś, co przypomniało mi, że jeszcze mogę czuć. I że czasem warto zaryzykować nawet po sześćdziesiątce.

Halina, 68 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: