Poranki zawsze wyglądały podobnie. Budziłam się wcześnie, choć nie musiałam. Woda w czajniku szumiała, radio grało cicho w tle, a ja patrzyłam przez okno, jak ludzie spieszą się do pracy, jakby należeli do innego świata. W moim panowała cisza, którą trudno było oswoić.
Schodziłam na dół po zakupy. Zatrzymywałam się przy warzywniaku, potem przy aptece po magnez i parę drobiazgów, które miały mi przypominać, że o siebie dbam. Czasami spotykałam sąsiadkę na klatce, zawsze gadatliwą.
– Zosiu, znowu taka zamyślona? – pytała, poprawiając chustkę na głowie.
– Pewnie za mało spałam – odpowiadałam, choć prawda była inna.
– Pani to się powinna gdzieś rozerwać, a nie tylko po sklepach chodzić.
Uśmiechałam się uprzejmie, ale w środku czułam, że świat zsunął mnie na boczny tor. Widziałam to w spojrzeniach ludzi, w tym jak młodsi przemykali obok mnie, jakby byłam jedynie częścią tła. Wiedziałam, że wygląd się zmienił, ciało też, jednak czasem łapałam się na tym, że czułam się młodsza, niż pozwalało lustro. Jakby coś we mnie nadal czekało na obudzenie.
Nieśmiałość walczyła z ciekawością
Tego dnia zatrzymałam się dłużej w warzywniaku. Ekspedientka pakowała mi jabłka, kiedy spojrzałam na różową kartkę przypiętą pinezką nad kasą. Głosiła zaproszenie na sobotnie potańcówki w domu kultury.
– Pani idzie? – spytała dziewczyna, widząc, że patrzę zbyt długo. – Sama?
– A po co miałabym iść? – próbowałam żartować, ale głos trochę mi drżał.
– Przychodzi dużo osób. Nawet takich bardzo nieśmiałych. Podobno świetnie się bawią.
Zapakowałam zakupy i wyszłam, lecz słowa dziewczyny nie chciały zniknąć z głowy. Szłam wolno przez osiedle, trzymając w ręce torbę, a kartka z ogłoszenia wracała do mnie jak natrętna myśl. Taniec kojarzył mi się z dawnymi latami, kiedy wystarczyło, że ktoś podał dłoń, a ja już czułam, że żyję.
Kiedy weszłam do mieszkania, oparłam zakupy na stole i usiadłam na krześle. W pustym pokoju robiło się coraz ciemniej, ale ja wciąż widziałam tę różową kartkę. Zabawne, jak taka drobnostka potrafiła poruszyć coś we mnie, coś, o czym zapomniałam.
– Może powinnam… – powiedziałam półgłosem, jakbym bała się własnego pomysłu.
Serce zabiło szybciej. Nieśmiałość walczyła z ciekawością, wstyd z potrzebą bliskości, o której nie mówiłam nikomu. W końcu podniosłam się, założyłam płaszcz i wyszłam jeszcze raz. Tym razem tylko po to, by zabrać z warzywniaka kartkę z ogłoszeniem. Schowałam ją do torebki. Wiedziałam już, że pójdę. Choćby miało mnie to kosztować całą odwagę, jaką mi zostało.
Czułam, jakby czas zawrócił
Kiedy nadeszła sobota, cały dzień chodziłam po mieszkaniu jak kot nad miską z zimną wodą. Niby wszystko gotowe, niby wystarczyło się ubrać i wyjść, a jednak co chwilę przychodziła mi do głowy myśl, żeby zrezygnować. Przecież mogłam powiedzieć samej sobie, że źle się czuję albo że to głupota. Ale coś mnie pchało naprzód, jakbym już wcześniej złożyła obietnicę, której nie wypadało złamać.
Przed lustrem stałam dłużej, niż powinnam. Przeglądałam swoje sukienki, choć wiedziałam, której i tak użyję. W końcu włożyłam granatową, tę, w której czułam się najbardziej „sobą". Włosy podpięłam wyżej, policzki musnęłam pudrem. Nie po to, żeby odmłodnieć, tylko żeby wyglądać na kogoś, kto jeszcze pamięta, jak to jest dbać o siebie. Dom kultury stał oświetlony ciepłym światłem. Przed wejściem kręciło się kilka osób, głównie w moim wieku. Czułam, że serce podchodzi mi do gardła. Weszłam powoli, jakbym stąpała po kruchym lodzie.
– Dobry wieczór – powiedział prowadzący, gdy podeszłam nieśmiało do stolika przy wejściu. – Pierwszy raz?
– Tak… – odpowiedziałam, prawie szeptem. – I nie wiem, jak to działa. Czy ja mogę… no… zatańczyć z kimś? Nie będzie to głupie?
– A dlaczego miałoby być? – uśmiechnął się ciepło. – Każdy tu jest po to, żeby spędzić miło czas. Proszę się nie przejmować. Zaraz znajdzie się ktoś, kto panią poprosi.
Muzyka grała lekko i spokojnie. Usiadłam przy stoliku, próbując uspokoić dłonie. Rozglądałam się po sali, niepewna, gdzie patrzeć, żeby nie wyjść na zbyt ciekawską. I wtedy zobaczyłam mężczyznę stojącego pod ścianą. Patrzył w moją stronę. Najpierw pomyślałam, że patrzy za kogoś, ale kiedy uniósł rękę w lekkim geście powitania, poczułam delikatne ukłucie znajomości. Podszedł do mnie powoli.
– Zofio? – zapytał, jakby nie wierzył własnym oczom. – Zosiu, to ty?
Zamarłam. Rozpoznałam głos wcześniej niż twarz. Minęło tyle lat, że mój umysł potrzebował kilku sekund, by połączyć kropki.
– Antoni? – wyszeptałam. – Po tylu latach?
Uśmiechnął się szeroko, a jego oczy rozświetliły się tak, jak kiedyś, gdy byliśmy młodzi.
– Mogę? – wyciągnął dłoń.
Wyszliśmy na parkiet. Z początku stąpałam ostrożnie, ale jego dłoń trzymała moją pewnie i spokojnie, jakby nic się nie zmieniło. Czułam, jakby czas zawrócił, choć wiedziałam, że tak nie jest. Po pierwszym tańcu nie chciałam wracać do stolika, ale udałam, że muszę złapać oddech. Antoni jednak został przy mnie.
– Zmieniłaś się – powiedział łagodnie. – Ale wiesz… dobrze ci z tym.
– Zmieniłam się, bo tyle lat minęło – odpowiedziałam, zawstydzona. – Ty też.
– Najważniejsze, że oboje jeszcze stoimy na nogach – roześmiał się. – Choć czasem kolana protestują.
– Moje też – przyznałam.
Po drugim tańcu jego dłoń na mojej talii zaczęła wydawać mi się zaskakująco naturalna. Rozmawialiśmy o drobiazgach, trochę żartowaliśmy, a we mnie budziło się coś, co dawno spało. Nie wiedziałam jeszcze co, ale czułam, że nie wrócę dziś do domu taka sama, jak wyszłam. Byłam zaskoczona, że ktoś patrzył na mnie z ciepłem, którego już nie pamiętałam. A w środku, bardzo cicho, zaczynała rodzić się myśl, której bałam się nazwać: może życie nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa.
Coś niewypowiedzianego
Po kilku tańcach usiedliśmy przy stoliku z dwiema herbatami. Sala była pełna rozmów, jednak ja słyszałam głównie jego głos. Antoni odsunął krzesło bliżej, jakby chciał skrócić dystans, który latami między nami narósł.
– Pamiętasz, jak pracowałaś w bibliotece? – zapytał z uśmiechem. – Zawsze odkładałaś mi te grube tomiska, choć mówiłem, że nie mam czasu czytać.
– Ty nie miałeś czasu, a ja miałam swoje metody – zaśmiałam się. – Lubiłam patrzeć, jak denerwujesz się nad książką, udając, że wszystko rozumiesz.
– Udawałem? – uniósł brwi. – To bolesne odkrycie.
Rozmawialiśmy długo o dawnych latach. O pracy, o ludziach, o drobiazgach, które dla postronnych byłyby bez znaczenia. Tymczasem mnie każdy szczegół przywracał wspomnienia, o których myślałam, że dawno wyblakły.
– Czuję się, jakbyśmy mieli znowu po trzydzieści lat – powiedziałam półżartem, choć tak naprawdę serce biło mi szybciej.
Antoni na chwilę spuścił wzrok, jakby coś ważył w myślach.
– Może… trochę tak – odpowiedział ciepło, lecz wymijająco. – Rzadko można tak po prostu z kimś usiąść i pogadać. Bez pośpiechu, bez udawania, że się nie tęskni za… dawnymi czasami.
Jego ton był miękki, ale w tym jednym przeciągniętym zawieszeniu słyszałam coś więcej. Nic konkretnego, tylko cień. Coś, czego jeszcze nie rozumiałam. Patrzyłam na jego dłonie obejmujące kubek i czułam, jak we mnie rośnie ciepło, które miało w sobie coś niebezpiecznie pięknego. Nie wiedziałam, czy to rozsądne, czy nie jestem śmieszna, czy nie daję się ponieść złudzeniu. A jednak myśl pojawiała się uporczywie: dobrze mi z nim.
Coś zaczynało pulsować pod powierzchnią zwyczajnych słów. Coś niewypowiedzianego, ale już bliskiego.
Tylko to miałam w tamtej chwili
Po kolejnych sobotach czułam się tak, jakby potańcówki stały się małymi wyspami w moim tygodniu. Czekałam na nie, choć starałam się udawać przed samą sobą, że to tylko rozrywka, nic więcej. Antoni przychodził prawie zawsze, siadał przy moim stoliku, czasem pierwszy wyciągał rękę do tańca, czasem udawał, że wcale nie czekał na mnie pod drzwiami. To wszystko robiło we mnie coraz większy zamęt. Pewnego wieczoru usiedliśmy na ławce przed domem kultury, bo było ciepło. Ludzie rozchodzili się powoli, a ja czułam, jak rośnie we mnie coś na kształt śmiałości, której dawno nie miałam. Myślałam o tym przez cały tydzień, przekręcając w dłoniach różne scenariusze. W końcu wiedziałam, że albo powiem to teraz, albo nigdy.
– Antoni… – zaczęłam cicho. – Ja tak pomyślałam… może… może pojechalibyśmy gdzieś razem? Do sanatorium. Tak po prostu. Jak dawni znajomi.
Powiedziałam to najłagodniej, jak umiałam, ale od razu zobaczyłam, jak w jego twarzy coś gaśnie. Odsunął się o kilka centymetrów, jakby przypadkiem, choć wiedziałam, że to nie był przypadek.
– Zosiu… – jego głos zrobił się chropowaty. – Ja… nie wiem, co powiedzieć.
– To tylko wyjazd – próbowałam się uśmiechnąć, ale czułam, jak policzki gorączkują. – Nic wielkiego. Spacer, wody, wieczorki taneczne…
– Nie mogę – wszedł mi w słowo, aż za szybko. – To znaczy… nie tak. Tylko… to nie jest takie proste.
Nogi miałam jak z waty.
– Dlaczego? – zapytałam cicho.
Spojrzał w bok, jakby szukał ucieczki.
– Ja mieszkam z żoną – powiedział urwanym, niepewnym tonem. – To skomplikowane.
Przez chwilę nie mogłam znaleźć słów.
– Z żoną… – powtórzyłam tylko, prawie bezgłośnie. – Rozumiem.
– Zosiu, ja nie chciałem… – próbował wyciągnąć rękę.
Odsunęłam się, nie patrząc mu w oczy. W żołądku poczułam ostre pieczenie. Wstałam powoli, najspokojniej, jak potrafiłam.
– Nic nie mów – szepnęłam. – Proszę.
I zanim zdążył zrobić cokolwiek, ruszyłam w stronę ulicy, mijając drzwi, muzykę, ludzi. Nie oglądałam się za siebie. Nie potrafiłam. Musiałam wyjść. Tylko to miałam w tamtej chwili.
Nie wrócę na potańcówki
Szłam szybko, choć nie miałam dokąd. Miasto było ciemne, a ulice prawie puste. Przystanki świeciły pustymi gablotami, w szybach sklepów odbijała się moja twarz — ściągnięta, obca, jakby należała do kogoś innego. Oddychałam płytko, żeby nie rozpłakać się na środku chodnika. Pod jednym z przystanków stał taksówkarz, oparty o samochód.
– Wszystko w porządku, proszę pani? – zapytał, patrząc na mnie z troską, której kompletnie się nie spodziewałam.
– Tak… tylko wracam z tańców – odpowiedziałam, starając się brzmieć zwyczajnie.
Skinął głową, jakby rozumiał znacznie więcej, niż powiedziałam. Ruszyłam dalej. Każdy krok bolał, nie w nogach, tylko gdzieś głębiej. Czułam, jak moje oczekiwania, te niewinne, nieśmiałe, zbudowane z tańców i rozmów, rozsypują się we mnie jak piasek. Nikt mnie nie oszukał celowo, a jednak czułam się tak, jakbym pozwoliła, by ktoś pociągnął mnie za rękę prosto w mgłę, a potem zostawił.
Wiedziałam jedno: nie wrócę na potańcówki. Nie chciałam widzieć miejsca, w którym poczułam się przez chwilę potrzebna, tylko po to, by zrozumieć, że to nie dla mnie. Myślałam o starości — o jej cichym, nieubłaganym ciężarze, o tym, jak mało zostaje, kiedy nadzieje odchodzą szybciej niż ludzie.
Do domu dotarłam zmęczona, jakby przeszła pół miasta. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami, pozwalając, by łzy w końcu popłynęły.
Zofia, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na stare lata odnalazłam dawną miłość. Myślałam, że jesień życia spędzę samotnie, ale los miał na nas inny plan”
- „Myślałem, że na starość już zawsze będę sam jak palec. Kto by przypuszczał, że miłość kryła się tuż za ścianą”
- „W sanatorium miałam się relaksować. Tak mi się spodobało, że postanowiłam zrobić sobie też odpoczynek od małżeństwa”









