Kawa. Tabelki. Cisza. Tak zaczyna się większość moich poranków. Mam 36 lat, jestem szefową działu analiz w jednej z największych firm consultingowych w kraju. Przeszłam wiele, by znaleźć się tu, gdzie jestem. Poświęciłam weekendy, święta, czas z rodziną – wszystko, co nie było pilne, spadło na dalszy plan. Byłam tak zajęta pracą, że nie miałam zbyt wiele czasu na romanse, a miłość zawsze spychałam na dalszy plan. Do czasu, aż poznałam Kamila. 

Początkowo nie był dla mnie kimś wyjątkowym. Ot, specjalista od danych, z działu obok. Cichy, błyskotliwy, nie rzucał się w oczy. Ale... kiedyś został po godzinach, bo serwer padł. Ja też musiałam być dłużej w pracy, by skończyć projekt na czas. Zaczęliśmy dłużej rozmawiać, a z tej jednej rozmowy, zrodziło się coś więcej. Codziennie zamienialiśmy parę słów. A potem…spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu, nie tylko w biurze. Miałam jednak jedną, świętą zasadę:

– W biurze udajemy, że między nami nic nie ma.

 Na początku tego właśnie chciałam. Żadnych komplikacji. Tylko że... nie wszystko da się kontrolować. Nie wszystko da się zapisać w tabelkach.

Nie mam siły dziś na żadną grę

Któregoś dnia patrzyłam na niego z daleka. Rozmawiał z ludźmi, uśmiechał się, żartował. Był dokładnie taki, jakim nigdy nie miał prawa być w mojej obecności – swobodny. Nie mogłam zbliżyć się do niego w inny sposób. Każdy gest wydawał się niewłaściwy. Każde spojrzenie – ryzykowne. A jednak kiedy podszedł do nowej dziewczyny z marketingu i pomógł jej przenieść krzesło, poczułam coś, co mnie zaskoczyło. Zazdrość. Taką zwykłą, obnażającą. Nie chciałam, żeby był taki dla innych. I wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że coraz bardziej mi na nim zależy i jestem zmęczona tym całym udawaniem przed wszystkimi. Któregoś dnia wszedł do mojego gabinetu pod pretekstem służbowym:

– Słuchaj, nie mam siły dziś na żadną grę – rzuciłam od razu, kiedy zamknął drzwi. – Zrozumiałam, że ten układ się już nie sprawdza.

– Ola, poczekaj – powiedział spokojnie. – Skąd ta nagła zmiana tonu?

– Bo mam dość bycia dla ciebie niewidzialną, gdy przekraczam próg firmy. Nie chcę się już dłużej bawić w tę tajną misję. 

Chciałam powiedzieć coś więcej, ale za chwilę miało się odbyć spotkanie służbowe. Zaczęło się jak każde inne. Mówiłam dużo, tak jak zawsze, ale czułam, że głos mi się zacina. Każda prezentacja, każdy wykres, każde „wrócimy do tego w podsumowaniu” – wydawały się puste, jakby nie miały już żadnego znaczenia. Kamil coś notował. Nie podniósł wzroku ani razu. Po wszystkim poprosiłam go, żeby został jeszcze chwilę. Próbowałam być rzeczowa, ale nie wyszło.

– Zaczynam się czuć jak jakaś sekretna kochanka – powiedziałam cicho, odwracając głowę. 

– To tobie najbardziej zależało na tym, żeby nikt o nas nie wiedział  – odpowiedział spokojnie. 

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Wyszłam pierwsza. W windzie wpatrywałam się w cyfry pięter, jakby to miało mnie uratować.

Albo jesteśmy razem naprawdę, albo wcale

Zwołałam zebranie zespołu w środę. Wszystko wyglądało jak zawsze. Usiadłam przy ekranie, kliknęłam slajd z planem, mówiłam spokojnym tonem o optymalizacji i przedstawiałam raporty. Kamil siedział po lewej stronie sali. Widziałam kątem oka, jak notuje, jak czasem unosi brew. Nie patrzył na mnie. A ja, choć mówiłam do wszystkich, mówiłam tylko do niego. W trakcie spotkania czułam, że moje gardło robi się coraz bardziej suche, a dłoń zaciska się mocniej na pilocie. Po raz pierwszy nie potrafiłam się skupić. Zakończyłam prezentację wcześniej niż zwykle, odczekałam chwilę, aż wszyscy zaczęli się rozchodzić, i wtedy spojrzałam na niego.

– Zostań.

Został. Kiedy sala się opróżniła, usiadłam i spojrzałam na niego bez tej całej fasady.

– Już nie chcę chować się po kątach, nie dam rady tak dłużej, Kamil – powiedziałam. – Jeśli mam za ciebie zapłacić zawodowo, trudno. – powiedziałam. – Albo jesteśmy razem naprawdę, albo wcale.

W tym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie. Wszedł jeden z młodszych analityków z jakimś pytaniem technicznym, ale zatrzymał się od razu, gdy nas zobaczył. Nie powiedział ani słowa. Tylko spojrzał raz na mnie, raz na Kamila. A Kamil... Kamil po prostu wstał, podszedł do mnie i chwycił mnie za rękę. Na oczach tamtego chłopaka. I na oczach wszystkich, którzy byli tuż za drzwiami. Czułam, jak wali mi serce. Widziałam spojrzenia. Ktoś szybko odwrócił wzrok, ktoś uniósł brew, ktoś się lekko uśmiechnął, jakby właśnie dostał potwierdzenie swoich domysłów. Ale ja nie puściłam jego dłoni.

Przestałam udawać

Nie trzeba było długo czekać. Już następnego dnia usłyszałam szmery na korytarzach, które milkły, gdy wchodziłam do kuchni albo windy. Nie zadawali pytań wprost. Patrzyli, oceniali, szeptali. Dwa dni po naszym „ujawnieniu” zostałam wezwana na rozmowę do członka zarządu. Nie był ostry. Nie podnosił głosu. 

– Ola, jesteś ważna dla tej firmy. Naprawdę doceniamy twój profesjonalizm. Ale są zasady. Niepisane, ale istotne. Ludzie patrzą. I będą mówić. A tego nie da się cofnąć.

Nie miałam nic na swoją obronę. Wróciłam z biura później niż zwykle. Kamil już czekał na mnie pod moim domem. Spojrzał  i od razu wiedział, że coś się stało.

– Nie wyrzucili mnie – powiedziałam. – Ale dali jasno do zrozumienia, że przekroczyłam granicę.

– I co teraz?

– Nie wiem.

Nie pozwolę ci zostać z tym sama – odpowiedział.

Powiedział to z taką pewnością, że poczułam ulgę. Choć wiedziałam, że wiele mnie to będzie kosztować. Chociaż mój dział patrzył na mnie inaczej i wszyscy o nas plotkowali za plecami, ja wreszcie cieszyłam się, że przestałam udawać.

– Wiesz, że jutro znowu będą gadać? – powiedziałam cicho.

– Niech gadają – odpowiedział. 

Uśmiechnęłam się. Jeszcze nie wiedziałam, co dalej. Ale wiedziałam jedno – nie będę się już tłumaczyć nikomu, że mam prawo do miłości i do życia poza tabelkami. 

Aleksandra, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: