Nigdy nie należałam do tych kobiet, które potrafią celebrować samotność. Niby się do niej przyzwyczaiłam, bo trwała już dobre kilka lat, ale grudzień miał w sobie coś, co każdej samotnej duszy wbijało szpilki – te dzwoneczki w galeriach handlowych, te reklamy, gdzie każdy trzyma się za ręce i obdarowuje uśmiechami. A ja? W pracy korytarz rozbrzmiewał świątecznymi piosenkami, a po powrocie do domu cisza tłukła się po ścianach razem ze mną.
Miałam trzydzieści dwa lata, pracowałam w dziale marketingu jednej z tych firm, które zawsze organizują „magiczne” wigilie firmowe z cateringiem i okolicznościowym kubkiem z logo. Przyjaźniłam się z Anitą, choć była raczej realistką niż wsparciem emocjonalnym. To właśnie jej, podczas kolejnej rozmowy nad gorącą herbatą, powiedziałam, że mam dosyć.
– Klaudia, ty nie jesteś samotna, ty po prostu jesteś wybredna – zaśmiała się, podsuwając mi telefon z zainstalowaną aplikacją randkową. – Tylko spróbuj. Święta się zbliżają, chociaż raz może ktoś inny powiesi ci lampki na balkonie.
Założyłam konto tego samego wieczoru, z mieszaniną sceptycyzmu i desperacji. Przewijałam kolejne twarze – zbyt idealne zdjęcia, zbyt głupie opisy, zbyt wiele "hej, co tam". Już miałam odpuścić, kiedy pojawił się on – „Marek”. Jego opis był prosty: „Lubię jarmarki, jazz i kobiety z poczuciem humoru.” Zaczęliśmy pisać. Najpierw krótko. Potem długo. Potem codziennie. Śmialiśmy się, kończyliśmy sobie nawzajem zdania.
– To może spotkanie? – zaproponował po tygodniu. – Jarmark na rynku, grzańce, światełka... Co ty na to?
Zgodziłam się szybciej, niż byłam gotowa się przyznać.
Chyba się zakochałaś
Śnieg nie padał od rana, ale pod nogami chrzęścił lód, a zapach gorącej czekolady rozlewał się między stoiskami jak wspomnienie dzieciństwa. Przyszłam wcześniej. Miałam na sobie moją ulubioną bordową czapkę, tę z pomponem, i szalik, który sama sobie kupiłam po zeszłorocznych świętach – ot, prezent od samej siebie. Zobaczyłam go, jak przeciskał się przez tłum. Miał na sobie granatowy płaszcz, szalik nonszalancko przewieszony przez szyję. Uśmiechnął się od razu, tak jakbyśmy się już znali od lat.
– Klaudia? – zapytał, chociaż dobrze wiedział, że to ja.
– Marek? – odpowiedziałam z uśmiechem.
– W rzeczywistości wyglądasz jeszcze lepiej – powiedział i podał mi rękę. Mocny uścisk. Ciepła dłoń.
Spacerowaliśmy między straganami, śmiejąc się z dziwnych ozdób i jedząc świąteczne przysmaki. Opowiadał mi o tym, jak jego rodzina co roku zbierała się przy jednym stole, a babcia robiła swój popisowy barszcz. Ja mówiłam o mojej mamie, która kupuje co roku nowy obrus.
– Samotne święta? – zapytał nagle, nie patrząc na mnie, tylko w niebo.
– Nie chciałam, żeby takie były. A ty?
– Chciałem, żeby były inne niż zawsze.
Wtedy przystanęliśmy. Zanim zdążyłam się zorientować, pochylił się i mnie pocałował. Delikatnie, z czułością. Gdy wracałam do domu, miałam nogi jak z waty. Serce biło mi jak oszalałe. Pierwszy raz od dawna miałam ochotę wierzyć, że coś się może wydarzyć. Wieczorem zadzwoniłam do Anity.
– No i jak? – zapytała z nutką ekscytacji.
– Anita, on mnie pocałował... – wyszeptałam.
– Klaudia, chyba się zakochałaś.
Jak bohaterka komedii romantycznej
Zobaczyliśmy się jeszcze dwa razy w ciągu tygodnia. Spacer po parku, herbata w kawiarni z oknami parującymi od ludzi i oddechów. Marek przynosił ze sobą spokój. Umiał słuchać. Patrzył mi w oczy, kiedy mówiłam o sobie. Śmiał się z moich żartów i wplatał moje imię w zdania, jakby chciał je oswoić. Wysyłał mi wiadomości z rana: „Dzień dobry, piękna. Dziś widziałem gwiazdę poranną i pomyślałem o tobie”. I wieczorem: „Dobranoc, moja gwiazdeczko”. Czułam się jak w filmie. Jak bohaterka komedii romantycznej, tylko że wszystko działo się naprawdę. Albo tak myślałam.
Któregoś dnia w pracy przewijałam social media w czasie przerwy. Justyna wrzuciła nowe zdjęcie – ona i jej mąż w restauracji. Justyna... moja koleżanka z biurka obok. Zawsze uśmiechnięta, zawsze zakochana. Zatrzymałam się. Zamarłam. Mężczyzna na zdjęciu. Uśmiech. Szalik. Te same zmarszczki przy oczach, ta sama broda, lekko posiwiała. To był on. Tylko podpis brzmiał: „Z moim Tomciem”. Tomkiem? Nie Markiem? Zrobiło mi się gorąco. Poczułam, jak pot spływa mi po plecach, mimo że było mi zimno jak lodzie. Wbiłam wzrok w zdjęcie. Patrzyłam jak głupia. Wyszłam do toalety, bo poczułam, że nie mogę oddychać. Po kilku minutach zadzwoniłam do Anity.
– Anita... słuchaj... Ten Marek z Jarmarku to mąż Justyny ode mnie z pracy.
– Co takiego?
– Wstawiła z nim zdjęcie na swój profil. W dodatku okłamał mnie, bo w rzeczywistości ma na imię Tomek, a nie Marek.
– Klaudia?! Co ty mówisz?
– Muszę się z nim zobaczyć i to jak najszybciej.
Wieczorem napisałam do niego: „Musimy porozmawiać. Natychmiast”.
Na moją wiadomość nie odpowiedział od razu. Napisał dopiero następnego wieczora: „Gdzie i o której?” Spotkaliśmy się dwa dni później. Wybrałam miejsce, które znałam – mała kawiarnia za rogiem, z czerwonymi zasłonami. Przyszedł punktualnie. Spojrzał na mnie jak zawsze – ciepło, miękko. Jakby nic się nie stało.
– Klaudia – uśmiechnął się słabo i usiadł. – Cieszę się, że chciałaś się spotkać.
– Masz żonę? – przerwałam mu, zanim zdążył coś jeszcze dodać.
Zamilkł. A po chwili powiedział cicho:
– Klaudia, to nie jest takie proste...
– Tak czy nie?
Zacisnął usta, spojrzał w bok. A potem skinął głową.
– Tak. Mam żonę. Ale to... to nie jest takie, jak myślisz. Justyna... My... to się wszystko rozpadło już dawno temu.
– Rozpadło?! Jeszcze chwilę temu widziałam wasze wspólne zdjęcie w mediach społecznościowych.
– Klaudia, posłuchaj... Z tobą wszystko było prawdziwe. Ja... ja po prostu poczułem coś, czego nie czułem od lat.
– A ja poczułam się jak idiotka. Jak... kochanka.
– Miałem inne intencje – powiedział cicho. – Naprawdę jesteś dla mnie ważna.
– A Justyna? Kiedy zamierzasz jej powiedzieć, że umawiasz się z inną, pod fałszywym imieniem?
Nie odpowiedział. Złapałam torebkę i wstałam.
– Nie musisz nic więcej mówić. Nie chcę nic więcej słyszeć z twoich ust.
Wyszłam, zanim zdążył mnie zatrzymać. A jeśli wołał moje imię – nie chciałam go usłyszeć.
W sercu miałam zamęt
Była noc. Wróciłam do pustego mieszkania. Usunęłam jego numer z telefonu. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Na drugi dzień zadzwoniłam do Anity. Nie musiałam nic tłumaczyć – wiedziała już wszystko po moim pierwszym zdaniu:
– Musisz mi pomóc.
Przyszła z moją ulubioną czekoladą.
– Klaudia... ty nie zrobiłaś nic złego. To on kłamał. To on zdradzał.
– Ale ja... całowałam się z mężem Justyny. Chodziłam z nim za rękę po jarmarku, kiedy ona w tym czasie może wybierała mu prezent pod choinkę.
– Bo nie wiedziałaś. On cię oszukał. Z zimną krwią. Nawet nie miał odwagi się przyznać, dopóki go nie złapałaś.
Milczałam. Słowa Anity były prawdą, ale i tak coś mnie gryzło.
– I co teraz? Mam siedzieć cicho? Udawać, że to się nie wydarzyło?
– A czego chcesz, Klaudia? Naprawdę chcesz iść do Justyny i powiedzieć jej, że jej mąż biegał po jarmarkach z inną?
Zamilkłam. Bo właśnie tego nie wiedziałam. Wieczorem wyszłam na spacer. Śnieg znowu padał, cicho, spokojnie, jakby przykrywał cały ten brud. Szłam powoli, mijałam domy, w których świeciły się lampki, gdzie ludzie szykowali się na święta. Gdzieś w oknie dziewczynka wieszała papierową gwiazdkę. W sercu miałam zamęt. „Czy jestem wspólniczką w zdradzie, skoro o niczym nie wiedziałam?” – pytałam siebie raz po raz. Wróciłam do domu z mokrymi od śniegu włosami i coraz cięższym sercem. A odpowiedź dalej była tylko jedna: nie wiem.
Wcale nie było mi lżej
Zadzwoniłam do Justyny po pracy. Serce waliło mi jak młotem. Przez chwilę miałam nadzieję, że nie odbierze. Ale odebrała – jak zwykle pogodnym głosem:
– Klaudia, hej! Co słychać?
– Musimy się spotkać – powiedziałam od razu. – Osobiście. To ważne.
– Jasne... coś się stało?
– Spotkajmy się, proszę.
Usiadłyśmy w tej samej kawiarni, w której kilka dni wcześniej siedziałam z Tomkiem. Jakbym wracała na miejsce zbrodni. Justyna miała na sobie czerwony sweter w renifery i pachniała piernikami. Uśmiechała się, dopóki nie zobaczyła mojej twarzy.
– Klaudia, co się dzieje?
– Justyna... Nie wiem, jak mam to powiedzieć. Przepraszam, jeśli zrobię ci krzywdę, ale nie mogę tego dłużej nie wiedzieć.
Wzięła łyk kawy i odstawiła filiżankę. Milczała.
– Chodzi o Tomka – zaczęłam i opowiedziałam jej całą historię naszego poznania.
– Co ty mówisz...? – szepnęła.
– Przysięgam ci, Justyna... Ja nie wiedziałam. Nigdy bym nie...
Zamarła. Patrzyła w przestrzeń, jakby próbowała zrozumieć inną wersję swojego życia.
– On mnie zdradzał?
– Tak. Ale mnie też. Nie powiedział mi o waszym małżeństwie. O niczym.
Łzy popłynęły jej po policzkach. Nie płakała głośno. Płakała cicho. W ciszy, która bolała bardziej niż krzyk.
– Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Jak mam dalej patrzeć na ciebie?
– Rozumiem – wyszeptałam. – Ale musiałam ci powiedzieć.
Wyszła bez słowa. A ja zostałam i chociaż powiedziałam jej prawdę, wcale nie było mi lżej.
Wiem jedno – więcej nie dam się nabrać
W pracy panowała cisza. Taka, która nie potrzebowała słów – Justyna przestała się do mnie odzywać. Mijała mnie na korytarzu bez spojrzenia. Nie robiła awantur, nie rozrzucała dokumentów ze złości, nie wykrzykiwała wyrzutów. Po prostu... przestałam dla niej istnieć. Tomek zniknął. Nie napisał. Nie zadzwonił. Jakby ten jego nowy świat z jarmarku– ten z tajemnicą i pocałunkiem – był tylko snem. Święta były tuż-tuż. A ja patrzyłam na choinkę, która jeszcze w zeszłym tygodniu tak mnie cieszyła. Teraz stała w kącie, jak wyrzut sumienia. Światła nadal migały, ale nic już nie błyszczało. Żadna piosenka świąteczna nie brzmiała jak wcześniej.
Zostałam sama. Z pustką. Z winą, której nie mogłam z siebie zrzucić, choć wszyscy mówili, że „to nie moja wina”. Ale serce nie zna definicji z podręcznika etyki. Serce zna tylko ciosy. A jednak… z każdym kolejnym dniem coś we mnie łagodniało. Coś cichło. Może to było zrozumienie, że nie można wygrać z kłamstwem, ale można przestać w nim tkwić. Może to była ulga, że choć przez chwilę uwierzyłam w coś pięknego – teraz wiem, że potrafię jeszcze czuć. Kochać. Ufać. Choćby nie temu, komu trzeba. Patrzyłam na światła miasta za oknem i pomyślałam: „Może lepiej być samotną niż zakochaną w kłamstwie.” Nie wiem, co będzie dalej. Ale wiem jedno – więcej nie dam się nabrać.
Klaudia, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ukochany na randkach wciskał mi kit, że prowadzi intratny biznes. Szybciutko odkryłam, że to zwykły bumelant”
- „Przystojniak poznany w sieci przysłonił mi cały świat. Wszyscy mnie ostrzegali, a ja i tak miałam klapki na oczach”
- „Facet z aplikacji randkowej wystawił mnie do wiatru. Przez niego na dobre odechciało mi się amorów przez internet”









