Nie wiem, co było gorsze – że znowu miałam spędzać święta sama, czy że wszyscy wokół uważali, że powinnam coś z tym w końcu zrobić. Mój status singielki to temat, który rodzina poruszała z takim zapałem, jakby to było jakieś wielkie nieszczęście. A może i było – tylko, że dla nich. Ja… nauczyłam się z tym żyć. Tylko czasami wieczorami, gdy wracałam do pustego mieszkania, a sąsiad zza ściany grał na pianinie świąteczne piosenki, nachodziły mnie głupie myśli. Że może to jednak ze mną coś nie tak.
– Paulina, zapisz się! – powiedziała Basia z działu HR, niemal wpychając mi w dłoń kartkę. – Randki w ciemno, świąteczna wersja. Zero ryzyka, zero stresu. Tylko zabawa!
– Basia… Ja nawet nie mam czasu na śniadanie, a ty mi tu z jakimiś romansami wyskakujesz.
– Ale to nie romans! To zabawa integracyjna! No i przecież sama mówiłaś, że masz dość świąt w pidżamie i z makowcem z Lidla – przewróciła oczami.
Nie powiedziałam tego tak dosłownie, ale miała rację. Poza tym, co miałam do stracenia? Zasady były proste – każdy anonimowo zgłaszał się do zabawy i losował „tajemniczą osobę”, z którą miał spędzić godzinę na kawie. Świąteczne kubki, grzaniec, może jakiś piernik – ot, okazja, żeby pogadać, pośmiać się. Niby nic zobowiązującego. Nie sądziłam, że jedna godzina z obcym facetem przewróci mi życie do góry nogami.
Czasem wystarczy spojrzenie
Weszłam do kawiarni pięć minut przed czasem, nerwowo poprawiając szalik. Stolik numer 7 – tyle miałam zapisane na karteczce. Miejsce wyglądało jak z katalogu: światełka, mikołaje, zapach cynamonu i imbiru. I on. Siedział już przy stole. Ubrany w ciemny sweter, z kubkiem w dłoni, spoglądał przez okno. Wyglądał… jak ktoś, z kim chciałabym siedzieć dłużej niż godzinę.
– Adam? – zapytałam niepewnie.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się, jakby znał mnie od lat.
– Paulina. Cieszę się, że przyszłaś – powiedział ciepłym głosem i wstał, by podać mi dłoń. Mocny uścisk. Pewność siebie. Zero wymuszenia.
– No cóż… chciałam dać tej całej zabawie szansę – wzruszyłam ramionami.
– I bardzo dobrze – powiedział, śmiejąc się lekko. – Bo ja mam zamiar wygrać konkurs na najbardziej udaną randkę tego wieczoru.
Zamówiliśmy grzańce. Rozmowa toczyła się naturalnie, bez niezręczności. Adam opowiadał, że pracuje w firmie technologicznej, ale szybko zszedł na tematy mniej „służbowe” – filmy, podróże, ulubione świąteczne wspomnienia. Mówił z pasją. Umiał słuchać. I co gorsza… patrzył na mnie tak, że czułam się widziana. Naprawdę.
– Wiesz, rzadko spotyka się kogoś, z kim można rozmawiać jakby się znało od lat – powiedział, nachylając się lekko w moją stronę.
– A ty to już wiesz po... trzydziestu minutach?
– Trzydziestu wystarczy. Serio. Czasem wystarczy spojrzenie. Albo to, jak ktoś się śmieje.
Spojrzałam na niego, speszona. Czułam, jak policzki mi płoną.
– Dzięki za dzisiaj – powiedział, gdy się żegnaliśmy pod drzwiami kawiarni. – Możemy to powtórzyć?
Nie odpowiedziałam od razu. Zamiast tego lekko musnęłam jego policzek w geście, który sam mnie zaskoczył. Był ciepły. I bardzo blisko.
– Może. Napisz.
Pierwszy raz od dawna sprawdzałam telefon co pięć minut, mając nadzieję, że coś od niego przyjdzie. I przychodziło. Wiadomości od Adama były zabawne, lekkie, ale niegłupie. A ja... nie byłam już cyniczną Pauliną z korpo, która przewraca oczami na romantyczne gesty.
– Czasem mam wrażenie, że od lat byłem w letargu – powiedział, gdy spotkaliśmy się dwa dni później na spacerze. – A przy tobie... czuję się inaczej.
Zatrzymałam się wtedy. Patrzył na mnie z takim rodzajem skupienia, który budził we mnie coś dziwnego. Spacer, kawa, kino, wspólne śniadanie w piekarni niedaleko mojej kamienicy. To wszystko działo się jakby samo – nie musieliśmy tego planować. Wystarczyło, że pisał: „Jesteś głodna?”, a ja już stałam w kurtce przy drzwiach. Po jednym z takich spotkań zaprosił mnie do siebie. Mieszkanie nie wyglądało jak wnętrze kawalerskiego lokum. Było tam ciepło. Zdjęcia na półkach, książki na temat psychologii, muzyka instrumentalna grająca cicho w tle.
– Nie musisz się spieszyć – powiedział, gdy stanęłam przy drzwiach, niepewna, czy wejść.
Ale weszłam. Wieczorem rozmawialiśmy na kanapie. I właśnie wtedy, bez żadnego ostrzeżenia, pocałował mnie. Delikatnie. Nieśpiesznie. Jakby nie chciał niczego zepsuć. Zamknęłam oczy. I przez chwilę poczułam się jak bohaterka tych wszystkich historii, w które już dawno przestałam wierzyć.
– Adam... – zaczęłam coś mówić, ale on tylko pokręcił głową.
– Nic nie mów. Po prostu... bądź tu.
Wychodziłam właśnie z biura z jedną z dziewczyn z pracy, która niedawno dołączyła do naszego zespołu.
– O jest już mój mąż, przyjechał mnie odebrać – Nie chce, żebym zamarzła w tym zimnie. Taki z niego romantyk.
W tym momencie, zza przeszklonych drzwi wejściowych, zobaczyłam jego sylwetkę. Stał z tym swoim charakterystycznym uśmiechem, ręce w kieszeniach, nonszalancko oparty o samochód. Adam. Mój Adam, a jednocześnie mąż Moniki. Nie wiem, ile czasu trwało, zanim się zorientowała, że coś ze mną nie tak.
– Hej, wszystko w porządku? – Monika dotknęła mojego ramienia. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
– Chyba... zapomniałam czegoś z biura – rzuciłam. Muszę po coś wrócić. Do jutra – krzyknęłam i szybko zawróciłam.
Przez cały dzień miałam w głowie tylko jedno zdanie: "To nie może być prawda." Ale była. Wieczorem przejrzałam jej profil w mediach społecznościowych. Oczywiście, że tam był. Zdjęcia z wakacji, wspólne wypady, ujęcia przy choince. Ona – z tym samym uśmiechem, który miała rano w kuchni. On – mój Adam, jej Adam. Jej mąż. Nie mogłam w to uwierzyć. Zrobił to z premedytacją. On wiedział. Od początku. A ja? Ja się zakochałam. Siedziałam na podłodze swojego mieszkania, w płaszczu, z telefonem w dłoni. Przyszedł SMS. „Myślisz o mnie tak, jak ja o tobie?”. Nie odpisałam. Zaczęłam planować. Nie zemstę. Coś więcej.
Zaczęłam działać
– Ty żartujesz?! – wrzasnęła Anka, gdy opowiedziałam jej całą historię przy kawie. – Mąż Moniki?! Ten sam Adam?! Boże, Paulina... przecież to klasyk. Znowu trafiłaś na żonatego.
– Wcale nie „znowu” – mruknęłam. – I on nie wyglądał na typowego oszusta.
– Proszę Cię, Paulina.
Milczałam. Przez trzy dni myślałam, że to ja jestem tą złą. Tą naiwną. Ale im dłużej analizowałam wszystko, tym bardziej rosło we mnie coś, co przypominało... wściekłość.
– A Monika? – zapytała Anka, przyglądając mi się uważnie.
– Nie ma pojęcia. Chodzi z nim pod rękę, szczęśliwa. Ostatnio mówiła, że chcą wyjechać na sylwestra w góry.
– Czyli on będzie się całował z żoną, a ty będziesz siedzieć na kanapie z pizzą i płakać nad jego SMS-ami?
– Nie – odpowiedziałam, spokojniejszym tonem, niż sama się spodziewałam. – Chcę, żeby wszyscy zobaczyli, kim naprawdę jest ten romantyczny oszust.
– Paulina... co ty planujesz?
Uśmiechnęłam się. Tyle wystarczyło. Anka zrozumiała. Zaczęłam działać. Spisałam wszystkie nasze rozmowy, screeny wiadomości, zrzuty naszych zdjęć z jego mieszkania – nawet ten głupi kubek z reniferem, który sam mi przyniósł na pierwszy spacer.
– I co z tym zrobisz? – zapytała Anka. – Wyślesz Monice?
– Nie. Zobaczy je na własne oczy. Przy wszystkich.
W firmie zbliżała się coroczna impreza świąteczna. Wszystko już było zaplanowane – catering, DJ, wspólne śpiewanie kolęd. Monika przyjdzie. A Adam? Adam też. Bo przecież „czasem wpada do niej do pracy”. Wiedziałam, że przyjdzie. I wiedziałam, co mu powiem.
Czy naprawdę tego chciałam?
Włożyłam czerwoną sukienkę. Taką, która nie krzyczy, ale nie da się jej nie zauważyć. Usta pomalowałam na ten sam kolor. Nie dla niego. Dla siebie. Chciałam czuć się silna. Pewna. Gotowa. Impreza firmowa odbywała się w restauracji pod miastem – nastrojowe światła, choinka pod sufit, kelnerzy z tacami pełnymi wina. Przyszłam wcześniej, usiadłam z tyłu i czekałam. Oni pojawili się po pół godziny. Monika – uśmiechnięta, w zielonej sukni. Adam – garnitur, lekki zarost, nonszalancki urok. Jak zawsze. Jak wtedy, gdy mówił mi, że z nikim nie czuje się tak swobodnie, jak ze mną.
– Paulina! – zawołała Monika, gdy mnie dostrzegła. – Chodź, poznaj Adama, mojego męża.
O, ironio.
Wstałam i powoli podeszłam.
– A więc to jest twój mąż? – zapytałam, zatrzymując się naprzeciwko nich. – Musisz być z niego dumna. Tak wspaniale całuje.
Monika zmarszczyła brwi. Adam był blady na twarzy. Dosłownie.
– Przepraszam, co? – szepnęła Monika.
– Adam może opowiesz, z kim się całowałeś tydzień temu. Wiesz, na tej ławce przy parku. W tej kurtce – wskazałam na jego ramiona. – I jak mówiłeś, że z żoną „to już tylko rutyna”.
– Paulina, przestań – syknął Adam, łapiąc mnie za ramię. – Porozmawiajmy na osobności.
– Nie – wyrwałam się. – Właśnie tutaj. Przed wszystkimi. Bo ja nie jestem tą, która powinna się wstydzić.
Monika patrzyła to na mnie, to na niego. Na jej twarzy malowały się wszystkie emocje – od niedowierzania, przez szok, aż po ból. A ja? Poczułam ulgę. Ale zamiast satysfakcji... przyszła pustka. Stałam tam, patrząc na nich, i myślałam tylko jedno: Czy naprawdę tego chciałam?
Nie czułam się słaba
Wyszłam z restauracji, zanim zaczęły się szeptane rozmowy i zbiorowa konsternacja. Śnieg padał cicho, miękko, jakby próbował przykryć to, co się właśnie wydarzyło. Szłam powoli w stronę przystanku, czując, że w mojej głowie nie ma ani jednej myśli. I wtedy zadzwonił telefon. Adam. Odrzuciłam. Zaraz potem przyszła wiadomość: „Dlaczego to zrobiłaś? To nie było tak, jak myślisz.” Zaczęłam się śmiać. Zmęczonym, cichym śmiechem kogoś, kto właśnie wyrzucił z siebie cały ból.
W mieszkaniu zdjęłam płaszcz, usiadłam na podłodze i wpatrywałam się w choinkę, która migała światełkami. Nagle te wszystkie kolędy, reklamy z zakochanymi parami i lukrowany obraz świąt... wydawały się jakimś absurdalnym spektaklem. Zrobiłam to, co miałam zrobić. Ale czy naprawdę tego chciałam? Czy to była zemsta... czy desperacja? Zerknęłam na telefon. Cisza. Oprócz jednej wiadomości. Nieznany numer. „Wiem, że to niełatwe. Jeśli chcesz porozmawiać – jestem.” Zignorowałam ją. I pierwszy raz od dawna nie czułam się słaba. Byłam sama. Ale byłam prawdziwa.
Paulina, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Romans w pracy rozgrzał mnie w grudniu niczym zimowa herbata. Szkoda, że zabrakło happy endu jak w świątecznym filmie"
- „Tę randkę zapamiętam na zawsze. Zaczęła się od kompletnej katastrofy, a skończyła jak z dobrej komedii romantycznej”
- „Ukochany na randkach wciskał mi kit, że prowadzi intratny biznes. Szybciutko odkryłam, że to zwykły bumelant”









