Nie jestem romantyczką. Nie wierzę w księcia na białym koniu, nie noszę różowych okularów i nie wzdycham na widok bukietu goździków z marketu. Jeśli jednak coś mnie rozczula, to ludzie, którzy się starają, choć nie zawsze im wychodzi. Zwłaszcza ci nieporadni i spóźnieni jak Rafał. Poznaliśmy się przez aplikację randkową i pisaliśmy przez tydzień, zanim się odważył zaproponować spotkanie. A kiedy wreszcie przyszło co do czego, on... cóż. To była najdziwniejsza randka mojego życia, ale i jedna z najważniejszych.

To nie była klasyczna randka

– Przepraszam za spóźnienie… Tramwaj się zepsuł, a potem... nie uwierzysz – zaczął się tłumaczyć, wachlując się dłonią. – Pies uciekł sąsiadce i wbiegł na torowisko i próbowałem go złapać…

– No jasne. Klasyczny scenariusz z psem i tramwajem – mruknęłam. – Brakowało tylko staruszki z koszykiem jajek.

Miał czoło mokre jak po saunie i plamę potu na klacie, tuż pod kołnierzykiem. Niby obrzydliwe, a jednak było w tym coś… ludzkiego. Bez filtra. Bez udawania.

– Zamówiłem wodę, dla ciebie też. Stwierdziłem, że jak wezmę kawę, to wyląduję z tą kawą na spodniach.

– Trafna intuicja – mruknęłam, siadając.

Usiadł naprzeciwko mnie, wyciągnął chusteczkę i wytarł czoło:

– Ale wiesz… mimo wszystko się cieszę, że tu jesteś.

– A ja jeszcze nie zdecydowałam, czy się cieszę – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.

I wtedy zobaczyłam, jak lekko drży mu dłoń, kiedy podnosi szklankę. Nie był typem pewnego siebie lowelasa. I może właśnie to sprawiło, że nie wyszłam.

Szybko wybaczyłam mu spóźnienie

– Wiesz, jeszcze nigdy nie byłem tak spocony na randce – rzucił z lekkim zażenowaniem, sięgając po szklankę.

– Masz rację. To wyjątkowe osiągnięcie. Może powinnam ci dać medal? Chociaż ludzie bez filtrów mnie nie onieśmielają, a ty wyglądasz, jakbyś właśnie stoczył pojedynek życia.

– Punkt dla ciebie. Jesteś... dość ostra w języku.

Uśmiechnęłam się mimo woli. Był inny niż wszyscy faceci z aplikacji. Nie silił się na bycie kimś, kim nie był. Nie zagadywał o pasje czy pracę, nie próbował się popisać wiedzą o winach albo biegać palcem po karcie menu jak po mapie świata.

– A tak serio, to czemu się nie wycofałeś? Nie napisałeś, że nie dasz rady?

– Bo chciałem cię poznać. I wiesz... głupio byłoby przez psa przegapić okazję – spojrzał mi w oczy.

Zamilkłam. Nie z powodu wzruszenia, tylko dlatego, że nie byłam pewna, co odpowiedzieć. Po raz pierwszy od dawna ktoś mówił coś prostego, nie używając przy tym frazesów ani dziwnych słów. A to, paradoksalnie, zrobiło największe wrażenie.

Później było już tylko lepiej

– A ty? – zapytał nagle Rafał. – Dlaczego zgodziłaś się na to spotkanie?

– Bo miałeś zdjęcie z książką – rzuciłam wymijająco – No i nie miałeś w opisie tekstu typu „kocham życie i ludzi” ani zdjęcia z siłowni. To było już coś.

– Moja mama też mówi, że jestem „już coś” – uśmiechnął się. – Ale z książką to prawda. Nie była rekwizytem.

– Co czytałeś?

– „Zły” Tyrmanda. Ale przyznam, że bardziej po to, żeby zapomnieć o byłej niż dla fabuły.

Uniosłam brew:

– Czyli jednak klasyka po zawodzie miłosnym. Może powinieneś sięgnąć po Paulo Coelho?

– Nie jestem aż tak zrozpaczony – parsknął.

Było w nim coś... znajomego. Nie w sensie dosłownym. Po prostu czułam, jakbyśmy już kiedyś przegapili się na przejściu dla pieszych albo czekali obok siebie w kolejce po bilet.

– A ty? – przerwał moje myśli. – Też uciekałaś przed kimś?

– Raczej przed sobą. I przed nudą.

– I trafiłaś na mnie. Gratulacje.

– No, jak już mam uciekać, to z przytupem. Spocony facet z książką o przestępcach – to całkiem dobra metafora moich ostatnich decyzji życiowych.

Oboje się zaśmialiśmy i po raz pierwszy poczułam, że rozmawiam z kimś, kto mnie nie ocenia, nie analizuje. Po prostu... słucha. A to nie zdarza się często.

Czas się zatrzymał

– Długo już siedzisz na tej aplikacji? – zapytałam, spoglądając na jego telefon, który co chwila rozświetlał się powiadomieniami.

– Za długo – westchnął. – Ale nie jestem seryjnym randkowiczem, jeśli o to pytasz. Spotkałem się może z czterema dziewczynami. Dwie były po rozstaniu i chciały tylko się wygadać, jedna nie przyszła w ogóle, a czwarta... no cóż, powiedziała, że nie pasujemy do siebie po pierwszym łyku kawy.

Zaśmiałam się, ale znałam ten scenariusz: – Wiesz, ja miałam podobnie. Jeden facet mówił tylko o swoim ex-psie. Drugi przyszedł z matką. Trzeci był... trenerem rozwoju osobistego. A ty? Masz jakąś ulubioną anegdotkę z randki?

– Mam i ta historia dzieje się właśnie teraz – odpowiedział bez zająknięcia.

Zamilkłam i to nie dlatego, że zabrakło mi riposty. Tylko dlatego, że zrobiło mi się ciepło. Nie po żartach, nie po herbacie.

– Wiesz, że już minęły prawie dwie godziny? – zauważył Rafał, zerkając na zegarek – Ale widocznie czas nie istnieje, kiedy człowiek siedzi naprzeciwko... człowieka.

– Masz ochotę przejść się kawałek? – zapytał, wyciągając z torby cienką bluzę. – Obiecuję nie opowiadać o psach ani o rozwoju osobistym.

Ruszyliśmy w stronę parku

– Wiesz, dobrze się z tobą czuję – powiedział po chwili ciszy. – Tak zwyczajnie. Bez spiny.

– Ja też. Trochę jakbyśmy się już znali. Albo powinniśmy.

Zatrzymał się. Spojrzał mi w oczy:

– Wiem, że zawaliłem na starcie. Ale... czy mogę cię jeszcze kiedyś gdzieś zaprosić?

– Tylko pod warunkiem, że przyjdziesz spocony i spóźniony.

– To jedyne, co wychodzi mi bezbłędnie – zaśmiał się.

Spacerowaliśmy jeszcze godzinę, a może dłużej? Nie wiem, bo czas kompletnie mi się rozmył. Rafał opowiadał o swojej pracy w księgarni, o tym, jak lubi segregować książki tematycznie, ale po swojemu. Ja mówiłam o tym, jak zbyt często udaję, że wszystko mam pod kontrolą. I jak rzadko ktoś to dostrzega.

– Adrianna – odezwał się nagle, gdy staliśmy na rogu, gdzie nasze drogi miały się rozejść. – Nie chcę cię stracić do jutra. Mogę napisać dziś wieczorem? 

– Możesz – skinęłam głową. – Ale nie pisz „miłego wieczoru”. To brzmi jak rozstanie. I błagam, bez emotek.

Uśmiechnęliśmy się oboje, trochę nieporadnie. Nie było pocałunku, nie było wielkich gestów. Tylko spojrzenie, jakbyśmy się umawiali na coś więcej niż kolejne spotkanie. Wróciłam do domu z wrażeniem, że wydarzyło się coś ważnego. Nie spektakularnego. Nie filmowego. Po prostu... coś, co zostaje. A kiedy godzinę później telefon zawibrował, zobaczyłam wiadomość: – „Dzięki, że byłaś. Do zobaczenia. Bez emotek, jak chciałaś”, pierwszy raz od bardzo dawna zasnęłam z uśmiechem.

Adrianna, 32 lata


Czytaj także: