Czasem zastanawiam się, kiedy to wszystko zaczęło tak naprawdę się sypać. Może wtedy, gdy zaczęłam mówić „wszystko okej”, nawet kiedy nic nie było okej. A może wtedy, kiedy przestałam odbierać telefony od znajomych i coraz częściej znajdowałam spokój w tym, że nikt nic ode mnie nie chce.
Mam na imię Oliwia. Mam trzydzieści cztery lata i pracuję w dziale marketingu w jednej z tych większych firm, które mają open space’y, owocowe środy i tonę projektów, których nikt tak naprawdę nie chce. Znam deadline’y lepiej niż swoje marzenia. Moje dni wyglądają mniej więcej tak samo: kawa, mail, spotkanie, prezentacja, jeszcze jedna kawa i powrót do mieszkania, w którym nie pachnie ani obiadem, ani obecnością drugiego człowieka.
Zbudowałam sobie wokół serca mur
Z pracy wracam zwykle tą samą trasą. Przechodzę obok sklepu spożywczego, kiosku z gazetami i dziurawej ławki pod trzecią bramą. Tam czasem siedzi sąsiad z papierosem. Zawsze mi kiwa głową. Ludzi trzymam na dystans. Od dwóch lat nie byłam z nikim na randce. Po tym, co zrobił mi Tomek – nie, nie chcę o nim mówić. Wystarczy, że zostawił mnie bez słowa, z walizką pod drzwiami i wiadomością, że „musi coś przemyśleć”. Nie wrócił. I może dobrze. Tylko że od tego czasu zbudowałam sobie wokół serca mur z betonu. I, o dziwo, całkiem dobrze się w nim mieszka.
Filipa znałam z widzenia. Grafik z drugiego piętra. Niewysoki, zawsze trochę zamyślony, z wiecznie rozczochranymi włosami i czarną bluzą, która wyglądała, jakby miała więcej lat niż nasze biuro. Czasem mijaliśmy się w windzie – on z kubkiem kawy, ja z pendrivem w dłoni. Raz uśmiechnął się do mnie, ale to tyle. Nigdy nie rozmawialiśmy. Wiedziałam tylko, że lubi słuchać muzyki na słuchawkach i że zawsze wychodził pięć minut po mnie. Taki rytuał. Nie wiedziałam jeszcze, że ten rytuał pewnego dnia się zmieni. Że stanie przede mną z parasolem i powie coś, co przesunie coś we mnie. Że odprowadzi mnie nie tylko przez deszcz, ale i przez coś znacznie głębszego.
Nie miałam parasola. Znowu
Tamten dzień dłużył się wyjątkowo. W powietrzu wisiała wilgoć, okna biura pokryły się cienką warstwą pary, a ja nie mogłam się skupić na niczym konkretnym. Przekładałam wykresy, przestawiałam przecinki w prezentacji, parzyłam kolejną herbatę. Czułam się jak dziecko, które odlicza ostatnie minuty lekcji. Nawet Anka była dziwnie cicho, a to rzadko się zdarzało. Może pogoda nam się udzieliła. Zegar pokazał siedemnaście trzydzieści. Zebrałam swoje rzeczy bez przekonania i ruszyłam do wyjścia. Już w korytarzu usłyszałam jednostajne bębnienie deszczu o szyby. Przed drzwiami przystanęłam i westchnęłam. Nie miałam parasola. Znowu.
To był jeden z tych dni, kiedy człowiekowi wszystko wylatuje z głowy. Przez chwilę stałam w miejscu, jakbym miała nadzieję, że deszcz sam zniknie. Nagle usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam Filipa. Stał tak samo niezdecydowany jak ja, z ręką na pasku torby i tym swoim nieco nieobecnym wyrazem twarzy. Spojrzał na mnie, potem na niebo. Nagle odezwał się cicho:
– Mogę cię odprowadzić?
Zaskoczył mnie. Przez ułamek sekundy zastanawiałam się, czy dobrze usłyszałam. Potem kiwnęłam głową i ruszyliśmy razem, chowając się pod jego parasolem. Milczeliśmy przez pierwsze kilkadziesiąt metrów. Deszcz lał się z nieba równym strumieniem, a ja próbowałam nie wpaść w kałużę i nie nadepnąć mu na but.
– Ciężki dzień? – zapytał po chwili.
– Raczej nijaki. Trochę jak to niebo.
– Lubię taką pogodę. Mniej ludzi, mniej hałasu.
– A ja zwykle wtedy myślę, że coś mnie omija.
Uśmiechnął się kątem ust. Przeszliśmy przez ulicę. Z jego bluzy kapała woda, mimo parasola. Miał w sobie coś spokojnego. Żadnego napięcia, które zwykle czuję, kiedy ktoś próbuje mnie zagadać.
– Kawa cię ratuje, jak jest szaro?
– Kiedyś tak. Teraz raczej sen. A ty?
– Filmy. Wieczorem puszczam sobie coś starego i świat trochę mniej boli.
Zaskoczyło mnie to zdanie. Spodobało mi się, ale nie dałam tego po sobie poznać. Kiedy doszliśmy do skrzyżowania, spojrzał na mnie i dodał:
– Jutro też ma padać. Może znowu się spotkamy?
– To ja może też zapomnę parasola – odpowiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić.
Roześmiał się. Potem skinął głową i ruszył w swoją stronę. Stałam jeszcze chwilę, patrząc, jak znika za rogiem, i po raz pierwszy od dawna nie chciałam wracać do domu od razu. Coś mnie zaskoczyło w tym spotkaniu. Nie był natrętny ani nadmiernie uprzejmy. Po prostu był. Obok. A ja przez te kilka minut poczułam się tak, jakby ktoś naprawdę mnie widział.
Chyba chcę się dowiedzieć
Następnego dnia naprawdę znowu padało. Wyszłam kilka minut później niż zwykle, trochę celowo. Filip czekał przed wejściem. Uśmiechnął się, podniósł parasol i powiedział tylko:
– Myślałem, że się nie pojawisz.
Od tego dnia mijaliśmy się coraz częściej. Czasem przy ekspresie do kawy, czasem w kuchni. W poniedziałek zaproponował spacer po lunchu, w środę wypiliśmy kawę w kawiarni obok biura. Siedzieliśmy tam dobre pół godziny, rozmawiając o muzyce, o tym, jak kiedyś chciał być architektem i o tym, że nienawidzi poniedziałków. Zaskakiwał mnie. Był inny niż wszyscy faceci, jakich znałam. Niczego nie udawał, a przynajmniej tak mi się wydawało.
– Widzę, że promieniejesz – powiedziała któregoś dnia Anka, kiedy zauważyła, jak zerkam na telefon. – Co to za grafik z drugiego piętra?
– Jeszcze nie wiem. Ale chyba chcę się dowiedzieć.
Wtedy go zobaczyłam
Bałam się, że znowu się zaangażuję i skończy się jak zawsze. Ale ta obawa coraz częściej przegrywała z ciekawością. Filip był cichy, ale obecny. I choć nigdy nie powiedział nic jednoznacznego, zaczęłam czekać na nasze przypadkowe spotkania. Tego dnia wyszłam z pracy później niż zwykle. Zrobiło się ciemno, listopadowo. Powietrze pachniało mokrym asfaltem i liśćmi. Przystanęłam przed drzwiami, spojrzałam w niebo. Padało. Cichy, drobny deszcz, który nie boli, ale przesącza się przez ubranie i myśli.
Zatrzymałam się pod zadaszeniem, jak wiele razy wcześniej. Tym razem jednak wzięłam ze sobą parasol, w głębi serca mając nadzieję, że Filip się pojawi. Minuty mijały, ludzie wychodzili, zamykali kurtki, biegli do autobusów. Ja stałam. Nie patrzyłam na telefon. Deszcz był coraz gęstszy. Przyszło mi do głowy, że może już nie przyjdzie. I że to też będzie odpowiedź. Ale wtedy go zobaczyłam. Szedł w moją stronę uśmiechnięty od ucha do ucha. Wtedy pierwszy raz poczułam, że oto być może znalazłam kogoś, kto naprawdę chce iść ze mną. W te dobre i te deszczowe dni.
Oliwia, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zapach prawdziwego mężczyzny podziałał na mnie lepiej niż drogie perfumy. A to miał być zwykły spacer po lesie”
- „W lesie zamiast borowików, znalazłam ideał mężczyzny. Liczyłam na miłość jak z bajki, ale los zaśmiał mi się w twarz”
- „3 dni delegacji w Bydgoszczy zmieniły moje życie. Do dziś nie mogę zapomnieć o tajemniczym mężczyźnie z hotelu”








