Wieczory są najgorsze. Wracam z pracy, ściągam buty, podgrzewam coś z pudełka, włączam Instagrama. Tak wygląda mój rytuał. Ucieczka w cudze życie. Takie, które jest ładniejsze, lepiej oświetlone, bardziej... kochane. Mam 28 lat, pracuję w agencji marketingowej, robię kampanie dla firm, które same nie wiedzą, czego chcą. Klienci są roszczeniowi, szefowa surowa, a ja – wiecznie zmęczona. I samotna. Moi byli? Lepiej nie mówić. Każdy z nich nauczył mnie jednej rzeczy – nie ufać nikomu. Ale i tak wciąż wierzyłam, że gdzieś tam czeka ktoś wyjątkowy. Może dlatego tak często przesiadywałam na różnych aplikacjach randkowych. Któregoś dnia napisał do mnie Maks. Jego profil był jak z katalogu: drogie garnitury, luksusowe auta, zdjęcia z konferencji i tropikalnych plaż. Opis: „Adwokat. Ambitny. Żyję na własnych zasadach.” I wiadomość:

– Masz w sobie coś, co przyciąga. Nie da się przejść obojętnie.

Zamarłam. A potem odpisałam.

– Klaudia, błagam cię... Nie daj się wciągnąć w tę iluzję – rzuciła Dorota, moja przyjaciółka, gdy pokazałam jej jego profil.

– To tylko rozmowa – odparłam.

Ale serce już mi biło szybciej. Chciałam wierzyć, że może właśnie zaczyna się coś ważnego.

Pachniał jak luksus

Pierwszy raz zobaczyłam go w kawiarni. Przyszedł w czarnym płaszczu, z nonszalanckim uśmiechem i zegarkiem, który kosztował więcej niż moje roczne wakacje. Wstał, gdy mnie zobaczył. Uścisk dłoni, spojrzenie prosto w oczy. Pachniał jak luksus. Dosłownie.

– Klaudia, cieszę się, że się spotykamy. Jesteś jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach.

Zachichotałam, trochę zawstydzona. Miał pewność siebie, ale nie była nachalna. Była... hipnotyzująca. Rozmawialiśmy trzy godziny. O wszystkim – o mojej pracy, jego kancelarii, książkach, które „czyta między rozprawami”, i miejscach, w których bywał. Bali, Dubaj, Mediolan. Mówił, że praca prawnika jest wymagająca, ale daje mu wolność. Miał spojrzenie człowieka, który zna swoją wartość. I potrafi ją sprzedać. Potem były kolejne randki. Spacerowaliśmy nocą po Powiślu, jeździliśmy jego „służbowym” Mercedesem (czarny, pachnący nowością), piliśmy wino w restauracjach, do których sama nigdy bym nie weszła – za bardzo się bałam cen.

– Dorota, on jest niesamowity. Mam wrażenie, że pierwszy raz ktoś naprawdę mnie widzi – powiedziałam jej po jednym z takich wieczorów.

– A widziałaś kiedyś jego mieszkanie? – zapytała podejrzliwie.

– Nie, jeszcze nie. Mówi, że trwa tam remont.

Dorota milczała przez chwilę.

– Klaudia… po prostu bądź ostrożna. Czasem bajki mają bardzo brzydkie zakończenia.

Pokręciłam głową. Nie umiała się cieszyć moim szczęściem. Nie tym razem. Bo ja – ja byłam zakochana.

Jesteś wobec mnie szczery?

Zaczęło się od drobiazgów. Najpierw zauważyłam, że Maks nigdy nie odbiera telefonu po 22. Mówił, że „po tylu godzinach w kancelarii wyłącza się dla świata”. Brzmiało nawet romantycznie. Ale potem zauważyłam, że czasem w ogóle nie odpisuje przez cały dzień – rzekomo przez spotkania z „ważnymi klientami”, których nie mógł zawieść. Tłumaczył się elegancko, z klasą. Ale coś mnie uwierało.

– Klaudia, mówisz, że spotykacie się od dwóch miesięcy i dalej nie byłaś u niego? – dopytywała Dorota z uniesioną brwią.

– No nie… mówiłam, że ma remont – broniłam go odruchowo.

– I nie poznałaś żadnego jego znajomego?

– Wiesz, mają tyle spraw na głowie...

– A ten Mercedes? Widziałam takie same auta w wypożyczalni obok centrum handlowego.

Zamilkłam.

To był moment, kiedy po raz pierwszy zasiał się we mnie niepokój. Zaczęłam zwracać uwagę na detale. Garnitury – świetnie skrojone, ale bez metek. Prawdziwi prawnicy, z którymi pracuję przy kampaniach, rzucają nazwiskami klientów, zastrzeżeniami, terminami prawnymi. Maks... mówił ogólnikami. „Mój klient nie może się pojawić”, „miałem trudną rozprawę”. Nigdy żadnych konkretów. Zapytałam go wprost, pewnego wieczoru przy kolacji:

– Maks, jesteś wobec mnie szczery?

Zamilkł na chwilę, po czym się uśmiechnął i ujął moją dłoń.

– Klaudia, nie mogę ci mówić wszystkiego. Zaufaj mi. Wkrótce to się zmieni.

Chciałam wierzyć. Naprawdę chciałam.

Ale zaczynałam czuć, że ta bajka zaczyna się sypać.

Kim ty naprawdę jesteś?

To miało być zwykłe popołudnie. Siedziałam na kanapie, przeglądając internet, algorytm podsunął mi reklamę nowego modelu auta – dokładnie tego, którym jeździł Maks. Kliknęłam. Wideo wyglądało znajomo. Mężczyzna wychodzący z samochodu. Garnitur. Pewny krok. Zamarłam.
To był Maks. Ale nie jako prawnik. Jako statysta. W tle. Bez nazwiska. Kilka sekund. W reklamie. Otworzyłam jego profil. Przewijałam zdjęcia z samochodem, z filiżanką espresso, przy biurku, na tle „kancelarii”. I nagle wszystko zaczęło mi się układać. To wszystko były ujęcia reklamowe. Fałszywe. Żadne z nich nie wyglądało jak zrobione przez znajomych czy spontanicznie. Wszystko było perfekcyjnie ustawione. Zbyt perfekcyjnie.
Zadzwoniłam do Doroty. W milczeniu wysłałam jej link.

– Nie wierzę – przerwała w pół zdania. – Klaudia, on cię oszukuje. Od początku.

Postanowiłam działać. Następnego dnia po pracy pojechałam pod adres, gdzie miała mieścić się jego rzekoma kancelaria. Dzwoniłam do drzwi.

– Tak? – otworzyła starsza kobieta w szlafroku.

– Dzień dobry... Czy Maks tu mieszka?

– A ty to kto?

– Klaudia. Znajoma.

– Maks! Do ciebie!

Z końca korytarza wychylił się on – w dresie, z miną zbitego psa.

– Co ty tu robisz? – wyszeptał, blady jak ściana.

Weszłam do środka. Mieszkanie? Małe, zagracone, z suszarką pełną skarpet. Matka Maksa patrzyła na mnie z nieufnością.

– Więc? Kim jesteś? I kim ty naprawdę jesteś, Maks?

Zamilkł. A potem usiadł.

– Klaudia... ja ci wszystko wyjaśnię.

Zgodziłam się wierzyć w bajkę

Wracałam do domu w milczeniu. W głowie miałam słowa Maksa:

– Nie jestem prawnikiem. Studiowałem prawo, ale rzuciłem po roku. Pracuję jako statysta. Czasem dostanę jakieś zlecenie w reklamie, czasem jestem kelnerem w tle. Nie mam kancelarii. Auto było z wypożyczalni. Mieszkam z mamą, bo nie stać mnie na wynajem. Mam długi. Ale nie chciałem cię oszukać... Chciałem ci zaimponować.

Zaśmiałam się wtedy gorzko. – I co? Udało się? Myślałeś, że się zakocham w kłamstwie?

Nie odpowiedział. W domu rzuciłam torebkę na podłogę, zdjęłam buty i osunęłam się na kanapę. Płakałam. Długo. Dorota przyjechała godzinę później, bez pytania. Przyniosła lody i chusteczki.

– A nie mówiłam?

– Proszę cię... teraz naprawdę nie – jęknęłam.

Usiadła obok mnie. Pogłaskała mnie po plecach.

– Przepraszam. Po prostu... strasznie się martwiłam. On cię oszukiwał, Klaudia. Od początku.

– Ale ja naprawdę chciałam, żeby to była prawda – wyszeptałam.

Przez następne dni chodziłam jak cień. Skasowałam profil w apce. Zablokowałam Maksa. Wyrzuciłam nasze zdjęcia. A najbardziej bolało mnie nie to, że mnie okłamał. Bolało to, że pozwoliłam mu. Że tak bardzo chciałam być kochana, że zgodziłam się wierzyć w bajkę. A bajka była fikcją. Tak jak cały on.

Zakochałam się w iluzji

Spotkaliśmy się w parku. Napisał do mnie po tygodniu ciszy. „Tylko jedno spotkanie. Potrzebuję zamknąć to wszystko”. Zgodziłam się, choć sama nie wiem dlaczego. Może chciałam usłyszeć przeprosiny. Może chciałam zobaczyć, że naprawdę był chociaż trochę tym, za kogo się podawał.
Czekał przy ławce, ubrany zwyczajnie – dżinsy, kurtka, bez pozorów luksusu. Patrzył, jak podchodzę, z nieśmiałym uśmiechem.

– Dzięki, że przyszłaś – zaczął.

Nie odpowiedziałam. Usiadłam.

– Klaudia, ja wiem, że cię skrzywdziłem. Że wszystko, co ci pokazałem, było... udawane. Ale jedno było prawdziwe. Ja naprawdę się w tobie zakochałem.

– Tylko nie we mnie – przerwałam. – Zakochałeś się w tym, że ktoś ci uwierzył. Że ktoś cię podziwiał. To nie to samo.

Spojrzał w bok. Milczał chwilę.

– Wiem. Ale nie chciałem cię zranić. Po prostu... nigdy wcześniej nikt taki jak ty nie zwrócił na mnie uwagi. Myślałem, że jak będę udawał kogoś lepszego, to zasłużę.

– I jak się żyje z takim bagażem? – zapytałam cicho. – Kiedy wiesz, że nic z tego, co pokazujesz, nie jest twoje?

Westchnął.

– Fatalnie.

Wstałam. On został, wpatrzony w ziemię.

– Maks, ja też czegoś się nauczyłam. Że nie zakochałam się w tobie. Zakochałam się w iluzji. A ta nigdy nie może się odwzajemnić.

Odeszłam. Tym razem bez płaczu. I pierwszy raz poczułam coś dziwnego. Ulga. Cicha, jak powietrze po burzy.

Nie chcę idealnego mężczyzny

Minęły dwa miesiące. Wciąż mam zainstalowanego Instagrama, ale nie wchodzę tam codziennie. Już nie szukam ideałów. Zresztą... wiem, że ich nie ma. Czasem łapię się na tym, że wracam myślami do Maksa. Nie z tęsknotą. Z refleksją. Próbuję zrozumieć, czemu tak bardzo chciałam w niego wierzyć. I myślę, że odpowiedź jest bolesna, ale prosta – szukałam kogoś, kto da mi poczucie wartości, którego sama nie miałam. W pracy nie udaję już, że wszystko mnie zachwyca. Dorocie mówię więcej. Nawet szefowej powiedziałam, że czasem czuję się wypalona. Nie krzyczała – zaproponowała wolne.

Wciąż jestem singielką. I wciąż się uczę, jak być ze sobą w zgodzie. Nie potrzebuję kogoś, kto mnie ozdobi. Potrzebuję siebie – w wersji prawdziwej.
Czasem zadaję sobie pytanie: co by było, gdybym nie potrzebowała tak bardzo, by ktoś mnie „wybrał”? Gdybym wcześniej potrafiła sama siebie uznać za wystarczającą? Może nie zakochałabym się w kłamstwie. Może bym go przejrzała po tygodniu. Ale może też... nie miałabym okazji dowiedzieć się, jak bardzo potrzebuję pokochać siebie – naprawdę. Nie przez filtr. Bo teraz wiem: nie chcę idealnego mężczyzny. Chcę prawdziwego człowieka. Z zaletami, wadami i szczerym spojrzeniem. A zanim go spotkam – chcę być taką osobą dla siebie.

Klaudia, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: