Mam na imię Monika, mam dwadzieścia dziewięć lat i pracuję w jednej z tych agencji reklamowych, które same o sobie mówią, że „kreują potrzeby klienta”. Ja raczej po prostu robię swoje i nie uważam, że ratuję świat tym, że wymyślam hasła do kampanii jogurtu czy koncepcje. Mam chłodne podejście do ludzi, a już szczególnie do mężczyzn. Kiedyś wierzyłam, że da się kogoś poznać i zbudować coś trwałego, ale odkąd przekonałam się, jak bardzo ludzie potrafią zawodzić, wolę nie ryzykować.
Miałam spędzić Sylwestra sama
Z Bartkiem pracowaliśmy w jednej firmie, ale nigdy nie byliśmy blisko. Ot, mijaliśmy się w kuchni, czasem rzuciliśmy jakiś żart, wymieniliśmy spojrzenie. Miał jednak w sobie coś rozbrajającego – ten jego luz, żartobliwość, niby niezobowiązujące teksty, ale zawsze z błyskiem w oku. Traktowałam go jak kolegę od porannej kawy, ale zawsze mnie do niego ciągnęło.
Nie miałam żadnych planów na Sylwestra, a w zasadzie to miałam – zamówić sushi, włączyć film i przespać północ. Tylko że tydzień przed końcem roku zadzwoniła do mnie Iga, znajoma z pracy, z którą czasem wychodzimy po biurze na wino.
– Monia, słuchaj, zbieramy się paczką na wyjazd w góry. Sylwester w pensjonacie, trochę kulig, trochę śniegu. Jedziesz? – zagadała z entuzjazmem.
– Zostały dwa miejsca, zapisuj się, bo znikają.
Bartek też jechał. Wiedziałam to, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia. Jeszcze wtedy. Pamiętam, jak dzień przed wyjazdem pakowałam plecak i mówiłam sobie pod nosem: „To tylko wyjazd. Trochę śniegu, zabawy i zero dramatów.” Nie mogłam się jednak bardziej mylić.
Wszystko zaczęło się niewinnie
Gdy dojechaliśmy na miejsce, weszliśmy do dużej sali z kominkiem i drewnianymi belkami, w której już grała muzyka. Ludzie tańczyli, śmiali się, ktoś zaczął robić zdjęcia telefonem. Czułam się jak gość na obcym weselu, ale ten stan minął szybciej, niż się spodziewałam. Bartek podszedł do mnie z uśmiechem, którego nie znałam z pracy. Miał na sobie sweter w granatowe paski i wyglądał... inaczej. Może to kwestia braku biurowego światła, a może po prostu wyjazdu.
– Zatańczysz? – zapytał, wskazując głową stronę parkietu.
– Nie umiem – odpowiedziałam, opierając się o ścianę.
– Ja też. Świetnie się zgramy – dodał i wyciągnął rękę.
Poszłam z Bartkiem na parkiet. Tańczyliśmy nieporadnie, trochę za blisko, ale nikt się nie przyglądał. Kiedy muzyka zwolniła, jego dłoń przesunęła się na moje plecy. Nie protestowałam. Po kilku przetańczonych piosenkach wyszliśmy się przewietrzyć. Na zewnątrz śnieg sypał leniwie. Oparłam się o barierkę tarasu i spojrzałam w ciemność.
– Fajnie, że tu jesteś – powiedział nagle Bartek. – Nie spodziewałem się, że się zapiszesz.
– Ja też się nie spodziewałam – przyznałam. – Robię ostatnio rzeczy, których się po sobie nie spodziewam.
– Coś mi się wydaje, że jesteś inna tutaj, niż w pracy – powiedział nagle. – Mniej z dystansem.
Uśmiechnął się i oparł ramieniem o barierkę, bliżej mnie niż wcześniej. Pomiędzy jednym żartem a drugim nagle poczułam, że lubię to jego patrzenie. Nic się jeszcze nie wydarzyło, ale już wtedy wiedziałam, że coś się wydarzy.
Następnego dnia ruszyliśmy na kulig
Zaprzęgi czekały już przy pensjonacie – drewniane sanie, grube koce, zapach koni i śniegu. Było zimno, ale śmialiśmy się od początku. Siedziałam z przodu, Iga obok mnie, a Bartek po drugiej stronie. Przez większość drogi rozmawiał z kimś z innym, ale co jakiś czas nasze spojrzenia się spotykały. Przez rękawiczki podał mi termos z herbatą.
– Nie zamarzłaś jeszcze? – zapytał, gdy zatrzymaliśmy się na skraju lasu.
– Nie takie mrozy się przeżywało – odpowiedziałam, choć zęby mi dzwoniły od chłodu.
Śnieg zaczął sypać gęściej. Konie miały trudności z drogą powrotną, a jeden z organizatorów powiedział, że musimy się rozdzielić – część grupy pojedzie dalej, a część schowa się do starego schroniska przy trasie. Trafiłam z Bartkiem i kilkoma innymi osobami właśnie tam. Drewniany budynek z dużą izbą, ławkami i kominkiem wydawał się jak z innego świata. Nie mieliśmy zasięgu, nie działał internet. Zrobiliśmy ognisko w piecu, ktoś znalazł herbatę w kuchni. I tak siedzieliśmy – w ciepłych kurtkach, popijając coś gorącego, opowiadając sobie głupoty.
Bartek usiadł obok mnie. Początkowo w ciszy. Patrzyliśmy na płomienie, które mrugały leniwie.
– Nie spodziewałem się, że ten wyjazd… tak się potoczy – odezwał się cicho – Ale bardzo cieszę się, że tu jesteś.
Czułam jego dłoń na moim karku. Najpierw tylko dotyk, delikatny, ciepły. Potem przesunął ją w górę, aż do włosów. Spojrzałam na niego. Nie szukałam pretekstu. Nie próbowałam zracjonalizować sytuacji. Po prostu się zbliżyłam. Pocałował mnie i świat na chwilę się zatrzymał.
– To chyba nie było najmądrzejsze – powiedział, gdy się odsunęliśmy.
– Ale wcale nie żałuję – odpowiedziałam.
A potem już nic nie mówiliśmy. Po prostu siedzieliśmy blisko. Za oknem śnieg zasypał drogę, ktoś próbował skontaktować się z pensjonatem, ale ja tylko myślałam o tym, że pierwszy raz od dawna było mi naprawdę dobrze. Nie rozważałam, co będzie jutro.
Nagle coś się zmieniło
Rano śnieg wciąż leżał wysoko, ale droga została odgarnięta na tyle, by mogli po nas przyjechać. Wróciliśmy do pensjonatu w ciszy. Ktoś z naszej grupy opowiadał innym, jak śmiesznie było spać w schronisku, jak jeden z chłopaków chrapał i jak herbata smakowała jak węgiel, ale mnie to nie bawiło. Siedziałam w kącie jadalni, nie szukając wzroku Bartka. On też nie szukał mojego. Nagle zrobiło się między nami tak... zwyczajnie. Jakby to, co się wydarzyło wczoraj, należało do innego świata, a teraz wróciliśmy do starego porządku, w którym byliśmy po prostu ludźmi z tej samej firmy.
W drodze powrotnej usiadłam z tyłu autobusu. Patrzyłam przez szybę, chociaż nie widziałam nic poza śniegiem i drogą wijącą się między drzewami. Bartek wsiadł ostatni. Przeszedł przez środek autobusu, ale nie zatrzymał się przy mnie. Usiadł z przodu i nawet nie spojrzał. Przez całą drogę nie zamieniliśmy słowa. W głowie tłukły mi się pytania: czy to naprawdę się wydarzyło? Czy to miało znaczenie tylko dla mnie? Może to był po prostu moment, emocje, odcięcie od świata. Może nic więcej.
Kiedy mijaliśmy Kraków, telefon zawibrował w kieszeni. Spojrzałam. SMS od Bartka: „Dzięki. Nie żałuję.” Czytałam go kilka razy, a potem odpisałam tylko: „Ja też nie.” I to wszystko. Żadnych serduszek, żadnych znaków zapytania, żadnych planów. Zamknęłam telefon i oparłam głowę o szybę. Nagle zrobiło mi się pusto. Nie dramatycznie. Po prostu cicho.
Wróciliśmy do pracy we wtorek
Kuchnia wyglądała tak samo, ekspres nadal się zacinał, a automatyczne światło w łazience gasło po dziesięciu sekundach. Tylko ja nie byłam już tą samą osobą, która tydzień wcześniej wychodziła z biura z plecakiem na ramieniu i lekkim dystansem do wszystkiego. Bartek wszedł do firmy dziesięć minut po mnie. Minął mnie w korytarzu. Uśmiechnął się krótko, tak jak zawsze, i poszedł dalej. Jakby między nami nie wydarzyło się nic. Jakby to był tylko śnieg, herbata i przypadek.
Przez pierwsze dni udawałam, że mnie to nie rusza. Pracowałam jak zwykle, odbierałam maile, chodziłam na spotkania. Ale w środku coś we mnie wierciło. Nie mogłam przestać myśleć, jak teraz przechodzi obok mnie, nie zatrzymując się nawet na jedno zdanie. Zaczęłam analizować każdy szczegół. Czy zrobiłam coś nie tak? Może byłam zbyt otwarta? Może on po prostu nie chce komplikacji, może był z kimś już wcześniej? Może to było dla niego tylko coś na chwilę?
Wieczorem napisałam do Bartka. Nie wielką wiadomość. Po prostu: „Może kawa po pracy?” Czekałam pół godziny, a potem godzinę. W końcu poszłam spać, udając, że to nie ma znaczenia. Nie odpowiedział. I chyba właśnie wtedy zrozumiałam, że ta cisza nie jest przypadkowa. On naprawdę nie chciał do tego wracać. Ale ja wciąż wracałam. W głowie.
Musiałam wyjaśnić sytuację
Zobaczyłam go w poniedziałek po siedemnastej, tuż pod biurem. Szłam w stronę przystanku, kiedy wyszedł zza rogu z kubkiem kawy i telefonem przy uchu. Chciałam przejść obok niezauważona, ale spojrzał na mnie i zatrzymał się.
Nerwowo zaczęłam rozmowę: – Hej. Masz chwilę?
– Jasne – skinął głową i ruszyliśmy w stronę małego parku naprzeciwko.
Usiedliśmy na ławce: – Wiesz...nie chcę robić z tego nic wielkiego. Tylko... muszę zapytać. Bo inaczej zwariuję. Co to było?
Spojrzał przed siebie, jakby układał w głowie odpowiedź, która nie zabrzmi źle: – To była piękna chwila, ale chyba tyle miało wystarczyć – powiedział spokojnie.
Zamilkłam na moment: – Naprawdę? Nawet nie próbujesz?
– Może właśnie dlatego to było wyjątkowe. Bo miało tylko jeden wieczór. Takie rzeczy nie przeżywają codzienności, Monika. Wiesz o tym.
– Nie wiem – odpowiedziałam ostrożnie. – Może i nie przeżywają, bo nie dostają nawet szansy... Dla mnie to nie był tylko przypadek – dodałam cicho.
– Dla mnie też nie – przyznał. – Ale nie chcę tego psuć próbą, która pewnie by się nie udała. Czasem lepiej coś zostawić tak, jak było.
Po tych słowach pożegnał się i odszedł. Zostawił mnie na tej ławce z wrażeniem, że dostałam odpowiedź, która brzmi jak coś rozsądnego, ale nie daje żadnej ulgi.
Monika, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Postanowiliśmy nie kupować dzieciom prezentów na święta. Każdy miał zrobić coś od siebie i to była najlepsza decyzja”
- „Cały czas liczyłam na to, że mój były jeszcze do mnie wróci. Jedno spotkanie sprawiło, że straciłam wszelką nadzieję”
- „Mój facet co niedzielę chodzi do kościoła, a ja jestem niewierząca. Teściowa od razu postawiła na mnie krzyżyk”








