Kiedyś mąż ciągle mówił, że siedzę w domu i nic nie robię. W kółko powtarzał, że powinnam iść do pracy, żeby „zobaczyć, jak wygląda prawdziwe życie”. Słuchałam tego przez lata, aż w końcu, po wielu awanturach, zrobiłam to i zaczęłam szukać do pracy. Bez doświadczenia i wykształcenia nie miałam wielkiego wyboru i przyjęli mnie do lumpeksu na pół etatu. Myślałam, że mąż wreszcie będzie zadowolony, ale zamiast uznania i wdzięczności usłyszałam śmiech i drwiny.
Ciągłe pretensje mnie wykańczały
– Ty to masz dobrze, siedzisz sobie w domu, kawkę pijesz, a ja codziennie z roboty wracam jak trup – mruczał, ściągając buty w przedpokoju.
To nie pierwszy raz. Podobne teksty słyszałam coraz częściej i częściej. Że niby się obijam, a on pracuje za dwoje. Dla niego zakupy, sprzątanie, gotowanie i dbanie o dzieci przecież nie liczy. On wracał zmęczony i miał do wszystkiego pretensje. Do obiadu, do kurzu na półce, do rachunków. A mnie coraz trudniej było to wszystko znosić w ciszy.
– Może byś tak poszła do jakiejś pracy, co? – rzucił któregoś wieczoru, wpatrzony w telewizor. – Wtedy byś zrozumiała, jak to jest.
Nic nie odpowiedziałam. Bałam się odezwać, bo wiedziałam, że i tak obróci to przeciwko mnie. Ale tej nocy długo nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, myśląc: może ma rację? Może czas coś zmienić?
Rano, gdy tylko zaprowadziłam dzieci do przedszkola, usiadłam z kawą do laptopa. Wpisałam „praca bez doświadczenia, pół etatu”. Zalały mnie ogłoszenia o sprzątaniu, opiece nad starszymi osobami, pracy fizycznej. Przeglądałam je z ciężkim sercem, aż zobaczyłam: „Poszukujemy ekspedientki do sklepu z odzieżą używaną. Możliwość przyuczenia.” Zadzwoniłam bez większych nadziei.
– Może pani przyjść na rozmowę jutro o dziesiątej? – zapytała kobieta w słuchawce.
Zgodziłam się. Bałam się okropnie, ale jednocześnie czułam, że to pierwszy krok. Może nie do lepszego życia – ale do własnego. Nie jego. Nie pod jego butem.
Pierwszy dzień był pełen emocji
Sklep był mały, zagracony, pachniało tam płynem do płukania i starymi rzeczami. Krystyna, właścicielka, przywitała mnie z uśmiechem, ale od razu przeszła do konkretów. Pokazała, gdzie są wieszaki, jak sortować ubrania, jak przyjmować klientów.
– Nie trzeba dużo mówić, tu wszystko wychodzi w praniu – powiedziała i zniknęła gdzieś za zapleczem.
Stałam za ladą i patrzyłam na ludzi, którzy wchodzili i wychodzili. Przez pierwsze godziny ręce mi się trzęsły. Bałam się, że czegoś nie doliczę, że ktoś mnie o coś zapyta, a ja nie będę wiedziała, ale potem przyszła jakaś starsza kobieta i po prostu… zagadała.
– Pani to nowa? – zapytała z uśmiechem. – Fajnie, że młoda krew. Krysia zawsze mówiła, że potrzebuje kogoś z energią.
Uśmiechnęłam się. Pierwszy raz od dawna szczerze. Gdy wróciłam do domu, byłam zmęczona, ale zadowolona. Położyłam torbę na krześle i usiadłam w kuchni.
– I jak ta twoja kariera? – rzucił z sarkazmem mój mąż. – Na zapleczu ciuchami śmierdzisz?
Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły się tłumaczyć. Wiedziałam tylko jedno: nie zrezygnuję. Nie dam mu tej satysfakcji.
Mąż mi nie odpuszczał
Zaczęłam łapać rytm, wiedziałam już, kiedy wystawić nowy towar, jak rozłożyć go na wieszakach, żeby przyciągnąć wzrok klientów. Krystyna była konkretna, ale sprawiedliwa. Po tygodniu powiedziała, że dobrze sobie radzę. I że jeśli nadal będę się starać, może uda się dostać więcej godzin.
Wróciłam wtedy do domu z uśmiechem. Chciałam mu powiedzieć, że coś mi się w końcu udaje. Że czuję się potrzebna.
– I co? Awans w lumpeksie? – zaśmiał się, nawet na mnie nie patrząc.
– Dostałam więcej godzin. Właścicielka mówi, że jestem pracowita – odparłam, próbując zachować spokój.
– No tak, w końcu trzeba umieć powiesić gacie na wieszaku, nie? Nie każdy ma takie talenty.
Zatkało mnie. Czułam, jakby ktoś mnie uderzył w twarz. Jeszcze rok temu każda taka uwaga by mnie złamała. A teraz? Bolało. Ale nie chciałam pokazać tego po sobie. Wzięłam się za obieranie ziemniaków, ignorując jego kpiny. Stał przy stole, pił herbatę i śmiał się pod nosem.
– Tylko się nie zapracuj. Bo jeszcze ci się spodoba i pomyślisz, że coś znaczysz.
Prawie puściłam nóż z rąk. Co on chciał osiągnąć tymi słowami? Ośmieszyć mnie? Przypomnieć, że według niego jestem nikim?
Nie powiedziałam już ani słowa, ale tamtego dnia podjęłam decyzję, że przestanę się z nim dzielić moimi sukcesami. Bo on nie chciał, żebym się rozwijała, chciał, żebym po prostu siedziała cicho i była posłuszna.
Postanowiłam coś zmienić
Wydawało mi się, że jak znajdę pracę, to coś się zmieni między nami. Że zyska do mnie szacunek. Ale zyskał tylko kolejny powód, żeby mnie poniżać. Mówił znajomym, że „jego kobieta teraz z gracją przebiera w szmatach”, a kiedy odwiedzili nas jego koledzy z pracy, rzucił do nich:
– Może wam moja żona coś doradzi, zna się teraz na używkach… w sensie – ubraniach!
Śmiali się jak z dobrego żartu, a ja siedziałam przy stole i czułam, jak wszystko we mnie się kurczy. Kiedyś pewnie bym się popłakała. Teraz milczałam. Bo co miałam powiedzieć?
Wieczorami, kiedy wracałam z pracy, on już siedział w salonie, oglądał telewizję, nie odrywając wzroku od ekranu. Z dnia na dzień rozmawialiśmy coraz mniej. Nawet dzieci zaczęły to zauważać.
– Mama, czemu tata się z tobą nie bawi? – zapytała mnie kiedyś młodsza córka.
– Tata jest zmęczony – odpowiedziałam, choć tak naprawdę miałam ochotę powiedzieć: „Bo tata się od nas oddala”.
Ja próbowałam jakoś trzymać to wszystko w ryzach. Robiłam zakupy, gotowałam, chodziłam do pracy, odrabiałam z dziećmi lekcje. On tymczasem coraz częściej wychodził wieczorami „z chłopakami”. Wracał późno, pachniał piwem i ironią. Zostawiał skarpety w przedpokoju i kładł się spać bez słowa. Nie pytałam, gdzie był, bo nie miałam już siły. Zrozumiałam, że między nami już dawno nic nie ma.
Któregoś dnia przyszedł wcześniej
Wszedł do kuchni i powiedział drwiącym głosem – Spotkałem dzisiaj Roberta z liceum. Powiedział, że widział cię przez szybę. Że z wieszakiem latasz i się z babkami o tunikę wykłócasz. I co, opłacało się? Masz karierę życia?
Wbiłam nóż w deskę aż zadźwięczało. Patrzyłam na niego długo, bez słowa. Tyle razy chciałam coś powiedzieć, ale zawsze brakowało mi odwagi. Tym razem jednak coś się we mnie zagotowało.
– Wiesz co? – zaczęłam spokojnie, choć w środku cała się trzęsłam. – Ty kazałeś mi iść do pracy. Mówiłeś, że nic nie robię. No to poszłam. I wiesz co? Jestem z siebie dumna. Może to nie jest salon mody, ale robię coś sama. Sama zarabiam i nie muszę ci się za to tłumaczyć, a jak ci nie pasuje, to siedź cicho zamknij i nie komentuj. Bo ani złotówki się nie dołożyłeś, ani wsparcia nie dałeś.
Odwróciłam się do niego plecami i wzięłam głęboki oddech. Poczułam się silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Nie odpowiedział. Wyszedł. Trzasnął drzwiami. Może dla niego to był mój bunt. Dla mnie – to była granica. I pierwszy raz od dawna nie miałam wyrzutów sumienia, że ją postawiłam.
Po tej rozmowie coś pękło
Może nie z dnia na dzień, ale zmieniało się nieubłaganie. On już nie był taki pewny siebie. Przestał rzucać żartami na mój temat. A ja? Ja zaczęłam myśleć o sobie. Nie o nim, nie o tym, co on powie. Tylko o sobie. Zaczęłam szukać kursów. Chciałam się uczyć – może sprzedaży, może kosmetyki, może księgowości.
W pracy powiedziałam Krystynie, że jestem chętna na wszystko, co da mi rozwój. W zamian usłyszałam: „Dobrze, że to mówisz. Bo ja szukam kogoś na zaufaną osobę do popołudniowej zmiany. Sama już nie wyrabiam.”
Zgodziłam się bez chwili wahania. W domu coraz częściej siedział sam. Dzieci lgnęły do mnie, widziały, że ze mną można się śmiać, że mnie coś obchodzi. A on był coraz bardziej jak cień. Wychodził, wracał, milczał i chyba w końcu zrozumiał, że ten jego plan, żeby mnie „nauczyć życia”, odbił się rykoszetem. Bo nauczył. Ale nie tego, czego chciał.
Nauczył mnie odwagi. Nauczył mnie mówić „dość”. Nauczył mnie, że nawet praca za najniższą krajową, w miejscu, z którego ktoś może się śmiać, potrafi być pierwszym krokiem do niezależności. Bo nie chodzi o to, gdzie pracujesz. Chodzi o to, kim się przy tym stajesz. Dziś już nie boję się tego, że zostanę sama. Bo wiem, że sobie poradzę. Zawsze było we mnie więcej siły, niż on przypuszczał. Tylko teraz – ja też zaczęłam ją dostrzegać.
Renata, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przez 16 lat pracy każdy mój dzień był jak kserokopia. Trochę minęło, nim zrozumiałem, że chcę od życia czegoś więcej”
- „Mój mąż myśli, że w pakiecie z żoną dostał darmowy catering. Nie będę mu wiecznie podstawiać ziemniaczków pod nos”
- „Nie mogłam patrzeć jak syn zostawia rodzinę dla innej kobiety. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce i nim potrząsnąć”









