Nigdy nie przypuszczałam, że pewnego dnia stanę w kuchni, obierając ziemniaki, i poczuję się, jakby mnie tam wcale nie było. Że mój mąż przejdzie obok mnie bez słowa, włączy telewizor i wpatrzony w ekran, nie zauważy, że minęło siedem lat, odkąd ostatni raz zapytał mnie, jak się czuję. Albo chociaż jak minął mi dzień. Nie twierdzę, że jestem bez winy – może za dużo marzyłam, może oczekiwałam, że związek będzie wiecznym romansem. Ale kiedy z romantyzmu zostają tylko rachunki i wymiany spojrzeń znad zlewu, człowiek zaczyna się zastanawiać: czy to już wszystko?
Właśnie wtedy, kiedy czułam się taka przezroczysta, kiedy nikt mnie nie słuchał – dostrzegł mnie sąsiad. Ten od trójki dzieci i głośnej kosiarki. Przyszedł raz pożyczyć cukier, potem drugi – z pytaniem, czy widziałam jego kota. A potem... po prostu zapytał:
– Jak ci minął dzień?
I przysięgam, miał w oczach więcej zainteresowania niż mój mąż przez ostatnie trzy lata. Nie szukałam przygody. Ona przyszła sama. A ja... po prostu nie zamknęłam drzwi.
Tego spojrzenia nie zapomnę
– Cześć, przepraszam, masz może cukier? – zapytał, stojąc w progu, z lekko zmierzwionymi włosami i t-shirtem, który chyba zakładał w pośpiechu.
Zdziwiło mnie, że przyszedł. Zawsze wydawał się bardziej mrukiem typu „zamknij furtkę i nie przeszkadzaj”. Ale uśmiechnęłam się.
– Jasne, wejdź na chwilę. Mam świeżo wsypany do pojemnika, odsypię ci – powiedziałam, odwracając się w stronę kuchni.
Miał na imię Adam. Mieszkał dwa domy dalej z żoną, która wiecznie krzyczała na dzieci, i psem, który wyglądał, jakby też miał wszystkiego dość.
– Dzięki, ratujesz mi kawę – powiedział, siadając przy stole. – Padam dzisiaj. Kosiarka odmówiła posłuszeństwa, a trawa mokra jak po deszczu.
– A moja to chyba już sięga połowy łydki. Kiedyś się o nią potknę – mruknęłam, podając mu słoik.
– Twój mąż nie kosi? – zapytał bez cienia złośliwości, raczej jak ktoś naprawdę zdziwiony.
Wzruszyłam ramionami.
– Ostatnio nie ma do tego głowy. Trawnik już nie leży w jego obszarze zainteresowań.
Zaśmiał się cicho, a potem spojrzał na mnie uważniej. Tego spojrzenia nie zapomnę. Jakby pierwszy raz ktoś mnie naprawdę dostrzegł, a nie tylko mijał wzrokiem.
– A jak ci minął dzień? – zapytał nagle.
Zamarłam. Tyle lat... a ja zapomniałam, jak się odpowiada na takie pytanie.
– Nie wiem... chyba dobrze. Nikt nie krzyczał, nikt nie stłukł kubka... może trochę smutno. Ale spokojnie – odpowiedziałam po chwili.
Skinął głową.
– Spokój też czasem dokucza, co?
I wtedy poczułam, że właśnie coś się zaczyna.
Nie chodziło tylko o kawę
Zaczęło się niewinnie. Ot, sąsiad, który wpadł po cukier. Potem przyszedł spytać, czy nie widziałam jego kota. Raz pożyczyć młotek. Ale najczęściej – tak po prostu. Przysiąść na chwilę. Mój mąż nawet tego nie zauważył. A może miał to gdzieś? Pewnego popołudnia Adam znów stanął w drzwiach, tym razem bez żadnego pretekstu.
– Cześć. Nie mam żadnej wymówki, ale… zrobiłabyś kawy? – zapytał, z tym swoim łobuzerskim uśmiechem.
Zerknęłam na zegarek, była 15:40. Mój mąż powinien wrócić dopiero po siedemnastej. Nie wiedziałam, dlaczego w ogóle o tym myślę. Przecież nie robiłam nic złego.
– Wejdź. Zaparzę świeżej. I mam jeszcze trochę sernika – rzuciłam, udając lekko obojętny ton.
Usiadł w kuchni, rozglądając się po pomieszczeniu jak ktoś, kto czuje się już trochę jak u siebie.
– U ciebie ciszej niż u mnie – mruknął.
– Tak cicho, że aż cudze myśli słychać – odpowiedziałam i zauważyłam, że uniósł brew z rozbawieniem.
Kiedy podałam mu kawę, spojrzał na mnie tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
– Wiesz, Klaudia… czasem mam wrażenie, że jesteśmy jedynymi ludźmi na tej ulicy, którzy jeszcze potrafią słuchać, a nie tylko mówić – powiedział w końcu.
– Albo jedynymi, których nikt nie słucha – parsknęłam, biorąc łyk kawy.
– Dobre. Smutne, ale dobre – odpowiedział cicho.
Siedzieliśmy tak przez chwilę w tej naszej cichej bańce. Gdyby ktoś nas zobaczył z boku, pomyślałby pewnie, że to zwykła sąsiedzka pogawędka. Ale to już nie była tylko kawa. I oboje o tym wiedzieliśmy.
Czułam się przy nim jak nastolatka
Zaczęłam wyglądać przez okno. Nie dla pogody, nie z powodu srok buszujących w ogrodzie. Patrzyłam, czy nie idzie. Czasem szedł szybkim krokiem, czasem wolniej, jakby sam nie był pewien, czy powinien. Ale zawsze zatrzymywał się przed furtką, patrzył na mój dom, a potem wchodził bez dzwonienia.
– Widziałem cię w oknie – powiedział kiedyś. – Udawałaś, że podlewasz kwiatki.
– A ty udawałeś, że zgubiłeś kota – odbiłam piłeczkę.
Uśmiechnęliśmy się do siebie i przez chwilę czułam się jak nastolatka, która dopiero co odkryła, że flirt to nie tylko wymiana zdań, ale też spojrzeń. Któregoś dnia wróciłam z zakupów i zobaczyłam, jak Adam stoi przed swoim domem. Palił papierosa i rozmawiał przez telefon. Kiedy mnie zobaczył, odwrócił się plecami. Pomyślałam: „A więc to jednak tylko zabawa”. Ale wieczorem, kiedy mojego męża nie było, zapukał. Cicho, jakby sam nie był pewien, czy chce wejść.
– Wybacz. Nie chciałem, żebyś to źle zrozumiała. To był teść. Ciągle mnie wypytuje, kiedy w końcu się ogarnę – powiedział, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
– A ogarniesz się? – zapytałam spokojnie.
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Ale jak jestem tutaj, czuję, że wreszcie coś ma sens.
– Adam, nie powinieneś – powiedziałam cicho.
– Wiem. Ale i tak tu przyszedłem – spojrzał mi prosto w oczy. – Bo tu mam z kim porozmawiać.
Nie odpowiedziałam. Ale też nie zamknęłam drzwi.
Nie było już odwrotu
Następnego dnia padało. Taki cichy, jesienny deszcz, który sprawia, że wszystko wydaje się jeszcze bardziej szare. Mąż wrócił później niż zwykle. Wszedł, rzucił kurtkę na krzesło i bez słowa włączył telewizor.
– Cześć – powiedziałam ostrożnie.
– Mhm – mruknął, nawet na mnie nie patrząc.
Przyniosłam mu herbatę. Odsunął ją, nie dziękując.
– Coś się stało? – zapytałam, choć wiedziałam, że i tak nie odpowie.
– Jestem zmęczony – rzucił tylko. – Nie zaczynaj, Klaudia.
Nie zaczynałam. Od dawna to on był tym, który kończył każdą rozmowę, zanim się zaczęła. Wyszłam z kuchni i usiadłam w sypialni. Po pół godzinie usłyszałam ciche pukanie. Ale nie do drzwi frontowych. Do oranżerii z tyłu domu. To był Adam, ubrany w czarną kurtkę, z kapturem zsuniętym na oczy.
– Cześć – szepnął. – Chodź. Chcę ci coś pokazać.
Nie zapytałam, o co chodzi, tylko od razu wzięłam sweter i wyszłam za nim. Zatrzymaliśmy się pod wielkim orzechem, rosnącym między naszymi ogrodami.
– Widzisz to? – wskazał na jedną z gałęzi. Zawiązał na niej kawałek czerwonej wstążki.
– Moja babcia tak robiła z jemiołą. Nie mam jemioły, ale mamy przecież ten orzech. Niech tak zostanie, na pamiątkę.
– Dziwnie romantyczne. I trochę dziecinne – uśmiechnęłam się.
– A jednak tu jesteś – powiedział cicho.
Patrzyliśmy na siebie chwilę zbyt długo. A potem… jego dłoń dotknęła mojej. Tylko na sekundę. Ale tej sekundy nie dało się już cofnąć.
Wtedy to się stało
Zaczęliśmy się spotykać tak, jak się spotykają ludzie, którzy nie chcą, żeby świat ich widział. Po cichu, intymnie. Najczęściej chowaliśmy się w jego garażu. Przynosiłam herbatę w termosie i udawaliśmy, że słuchamy radia.
– Mówiłaś mu coś? – zapytał któregoś dnia.
– Komu?
– Mężowi. O mnie.
Parsknęłam śmiechem, ale zaraz spoważniałam.
– Nawet nie zauważyłby, gdybym zniknęła. Myśli, że kawa sama się parzy, pranie samo schnie, a ja to taki cień, który czasem przypomni mu, gdzie są jego skarpety.
Adam skinął głową. Siedzieliśmy na składanych krzesłach wśród pudeł, rowerów i zapachu starego oleju. A jednak... czułam się tam lepiej niż w naszym salonie.
– Wiesz, kiedy ostatni raz mnie dotknął? – zapytałam nagle. – Tak, żeby to coś znaczyło?
Nie odpowiedział. Tylko lekko ścisnął moją dłoń. Po chwili zapytałam:
– A twoja żona?
– Też chyba nawet nie zauważyłaby, że mnie nie ma. Rozmawiamy tylko o dzieciach i rachunkach. Nawet kłócić się przestaliśmy.
– Czyli tak wygląda starość w młodym wieku.
– Może. Ale my jeszcze nie jesteśmy starzy, Klaudia.
Wtedy mnie pocałował. Nie nachalnie, nie jak w romansach. Po prostu – jak ktoś, kto ma bardzo mało czasu i jeszcze mniej odwagi. Gdy wróciłam do domu, mąż już spał na kanapie. Telewizor buczał cicho w tle. Zdjęłam buty, zgasiłam światło. Nie zostawiłam żadnych śladów, jak zawsze.
Ja się zmieniłam
Minęły dwa tygodnie, odkąd Adam się wyprowadził. Nie do mnie, tylko do wynajętego mieszkania na obrzeżach. Powiedział, że musi pomyśleć. O dzieciach, o sobie. O mnie nie wspomniał. A mój mąż? Zauważył, że jestem inna. Pewnego dnia, przy śniadaniu, spojrzał na mnie uważnie.
– Klaudia, ty... zmieniłaś fryzurę?
– Dwa miesiące temu – odparłam chłodno, smarując masłem tost.
– Aha. No, wygląda dobrze.
To był jego jedyny komentarz. Z Adamem kontakt nie urwał się nagle, raczej było to jak dogasający powoli ogień. Przestał przychodzić, potem nie odpisywał. Raz tylko wysłał wiadomość: „Nie wiem, czy potrafię to udźwignąć. Ale dziękuję, że przypomniałaś mi, że jeszcze żyję”. Nie odpisałam. Bo nie byłam pewna, czy to jeszcze miało sens.
Teraz znów siedzę w tej samej kuchni, w tym samym domu, z tym samym człowiekiem, który nie wie, czy wypił herbatę, czy ją tylko postawił na stole. Ale coś się zmieniło. Ja się zmieniłam.
– Klaudia? – zapytał mój mąż, wieczorem, jakby z wahaniem.
Spojrzałam na niego. Pierwszy raz od dawna nie było mi wszystko jedno.
– Co?
– Wszystko w porządku między nami?
Zamilkłam. A potem powiedziałam szczerze:
– Nie wiem. Ale cieszę się, że w końcu zadałeś to pytanie.
Nie wiem, jak ta historia się skończy. Ale wiem, że już nigdy nie pozwolę, by ktoś traktował mnie jak mebel. I nawet jeśli kiedyś znowu się zakocham – najpierw muszę pokochać siebie.
Klaudia, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Toksyczna teściowa uprzykrzała mi życie. W końcu postanowiłam odwdzięczyć się tej wiedźmie za długie lata krytyki”
- „Podsłuchałam rozmowę matki i cały świat runął. Okazało się, że ojciec był kimś zupełnie innym, niż do tej pory myślałam”
- „Żona wmawiała mi romansowanie na boku i obsesyjnie mnie pilnowała. W pewnym momencie miarka się już przebrała”









