Nie jestem już tą kobietą, która pięć dni w tygodniu biegała między przedszkolem, pracą i supermarketem. Moje dzieci są na studiach. W domu cicho. Wreszcie.
– Tyle lat na to czekałam – powtarzałam sobie ostatnio niemal codziennie, sącząc wino na tarasie.
Nie wiedziałam, że niedługo nacieszę się tym błogim stanem.
Nie mogłam w to uwierzyć
Rano kawa, potem spokojna droga do biura. Praca mnie nie męczy – wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku. Mam zespół, który nie potrzebuje moich codziennych wskazówek. Mogę planować wyjazdy, weekendy w spa, spontaniczne wycieczki. Mam 45 lat i czuję się wolna. Formalnie zresztą też tak jest – kilka lat temu wzięłam rozwód.
Ale ktoś w moim życiu jest, chociaż nie planuję żadnej rewolucji. Marcin, młodszy ode mnie o siedem lat. Spotykamy się trzy, cztery razy w tygodniu, on czasem zostaje na noc. Gotujemy razem, śmiejemy się. Jest lekko, zabawnie, bez oczekiwań. Nie musimy rozmawiać o emeryturze i zobowiązaniach. Lubię to.
W zeszły poniedziałek obudziłam się z gorszym samopoczuciem. Przypisałam to stresowi, albo – jak to często powtarzamy z przyjaciółkami – może to już ten czas. To przecież ten wiek.
– Masz uderzenia gorąca? – dopytywała Basia przez telefon. – Ja mam. I przysięgam, że zapominam, co chciałam powiedzieć, zanim dokończę zdanie. To wszystko biologia, Małgośka. Nie jesteśmy już nastolatkami.
– Może i tak – mruknęłam.
Ale coś nie pasowało. I kiedy trzeci raz z rzędu obudziłam się z nieprzyjemnym uczuciem w żołądku, coś mnie tknęło. Dla świętego spokoju kupiłam w aptece test. Schowałam go w szufladzie, jak nastolatka, która nie chce, żeby mama się dowiedziała. Zrobiłam go dopiero w sobotę rano. Dwie kreski pojawiły się niemal błyskawicznie. Stałam z nim w dłoni, gapiąc się jak idiotka.
– Nie… Nie… – wyszeptałam.
A potem zapadła cisza. Taka, która cię otacza, gdy nie wiesz, czy właśnie zaczynasz żyć na nowo, czy to koniec wszystkiego, co znałaś.
To działo się naprawdę
W poniedziałek wzięłam wolne. Weszłam do gabinetu z nadzieją, że to wszystko to jakaś pomyłka. Może fałszywie dodatni test. Coś, co da się wyjaśnić.
– Dzień dobry, pani Małgorzato. Co panią sprowadza? – zapytał lekarz, przeglądając kartę, jakby właśnie mnie pierwszy raz widział, choć znałam go od lat.
– Zrobiłam test. Był pozytywny – powiedziałam cicho.
Uniósł głowę. Przez chwilę patrzył na mnie uważnie, potem skinął głową i bez słowa zabrał się do rzeczy. Leżałam, patrząc w sufit i próbując nie czuć nic. Nie myśleć o niczym.
– Wszystko wygląda prawidłowo, pani Małgorzato. To bardzo wczesna ciąża. Proszę przyjść za dwa tygodnie.
Usiadłam wolno. Zapięłam guziki, poprawiłam bluzkę. On jeszcze coś mówił, ale nie słuchałam. Wszystko we mnie krzyczało.
– W tym wieku to rzadkie, ale się zdarza. Nie jest pani pierwsza – powiedział, jakby próbował mnie pocieszyć.
Podziękowałam i wyszłam. W samochodzie siedziałam przez długie minuty. Ludzie przechodzili obok, dokądś jechali. Ja patrzyłam przed siebie, z kluczykami w dłoni, i nie byłam w stanie przekręcić stacyjki. Co ja zrobiłam? Jak to się stało? Czy to na pewno się dzieje? Miałam przecież zamykać tamten rozdział. Nie otwierać nowego.
Czekałam na jego reakcję
Całą drogę do domu prowadziłam w ciszy. Zatrzymałam się na światłach i spojrzałam na swoje odbicie w bocznym lusterku. Twarz znajoma, ale obca. Wieczorem usiedliśmy z Marcinem w kuchni. Ugotował makaron, nalał wina. Nie miałam siły nic jeść. Patrzyłam na niego i myślałam, czy za chwilę, gdy pozna prawdę, będzie taki sam, czy już inny.
– Źle się czujesz? – zapytał. – Od kilku dni jesteś nieobecna.
Wyjęłam test z torebki i położyłam na stole. Spojrzał, nie mówiąc nic. Zmarszczył brwi.
– To... To jest to, co myślę?
Kiwnęłam głową. Cisza trwała długo.
– No dobra – powiedział w końcu. – Muszę pomyśleć.
– Ja też.
– Nie wiem, co powiedzieć.
– Ja też nie wiem.
Nie było kłótni. Nie było krzyku. Była tylko pusta przestrzeń między nami, której żadne z nas nie potrafiło wypełnić.
Czułam się osamotniona
Powiedziałam im w sobotę. Najpierw córce, potem synowi.
– Mamo, czy ty zwariowałaś? – wybuchła Zosia, zanim skończyłam mówić. – Masz czterdzieści pięć lat. W tym wieku ludzie myślą o wnukach, nie o pieluchach.
Stała naprzeciw mnie, z rękami na biodrach, z głosem o ton wyższym niż zwykle. Próbowałam coś wyjaśnić, ale nie dała mi dojść do słowa.
– Kto ci pomoże? Marcin? Serio? On pewnie nawet nie wie, czy chce mieć dzieci.
Stałam i słuchałam. W środku miałam burzę, ale na zewnątrz byłam spokojna. Może za spokojna.
– Wychowałaś nas, a teraz zaczynasz od nowa? – dodała ciszej, ale bardziej do siebie.
Wyszła, trzaskając drzwiami. Zostałam sama w kuchni, z kubkiem niedopitej herbaty. Syn był inny. Siedział przy stole, słuchał i tylko kiwał głową.
– Aha – powiedział w końcu. – To twoja decyzja.
Nie dopytywał, nie oceniał, ale też się nie ucieszył. Czułam, że jeszcze bardziej się ode mnie oddala. W łazience spojrzałam na siebie w lustrze. Skóra zmęczona, oczy podkrążone. Czułam się winna. I zaskakująco sama.
Nie wiedziałam, co zrobić
Nie planowałam z nią rozmawiać. Spotkałyśmy się przypadkiem, w sklepie. Była teściową przez prawie dwadzieścia lat. Wciąż mówiła do mnie „Małgosia”, jakbym nigdy nie rozwiodła się z jej synem.
– Coś się dzieje – powiedziała od razu. – Znam cię.
Westchnęłam. Chciałam iść dalej, ale skinęła głową w stronę kawiarni obok.
– Chodź. Stawiam kawę.
Usiadłyśmy przy oknie. Powiedziałam jej. Spokojnie, bez ozdobników.
– Nie musisz się nikomu tłumaczyć – odpowiedziała, jakby to było oczywiste. – Ale pamiętaj, że to dziecko wszystko zmieni. A ty nie jesteś już młoda.
Zabolało mnie to zdanie, choć wypowiedziała je bez złośliwości. Może dlatego, że miała rację.
– Wiem.
– Co planujesz?
Wzruszyłam ramionami.
– Jeszcze nie wiem.
– W takim razie nie słuchaj nikogo. Ani dzieci, ani tego Marcina. Tylko siebie.
Wieczorem powiedziałam Marcinowi, że potrzebuję odpoczynku. Że muszę sobie to wszystko poukładać i nie wiem, co będzie z nami. Patrzył długo w okno, jakby miał tam znaleźć jakąś odpowiedź. Milczał.
– Rozumiem... ale jestem – powiedział w końcu.
Nie czułam euforii. Ale poczułam, że pierwszy raz ktoś stanął obok mnie, a nie naprzeciwko.
Musiałam się z tym pogodzić
Pojechałam do mamy bez zapowiedzi. Wiedziała, że coś się dzieje. Przywitała mnie krótkim spojrzeniem, podała herbatę, jakby czuła, że nie trzeba się spieszyć z rozmową.
– Urodziłam cię, jak miałam dziewiętnaście lat. Ty zawsze robiłaś wszystko na opak – powiedziała, kiedy siedziałyśmy w milczeniu. Uśmiechnęła się pod nosem.
Zaczęłam się śmiać. Autentycznie, bez napięcia.
– Dziecko to nie kara, Małgosiu. Ale życie z dzieckiem zmienia wszystko.
– Ja wiem.
– No właśnie nie wiem, czy wiesz.
Wyszłam na spacer. Poszłam polną drogą, którą chodziłam jako nastolatka, kiedy mama krzyczała, a ja udawałam, że mnie to nie rusza. Szłam powoli, z rękami w kieszeniach, patrząc na niebo.
– A może właśnie o to chodzi – powiedziałam na głos. – Żeby coś się jeszcze zmieniło.
Nie czułam spokoju. Ale nie czułam już paniki.
To był mój wybór
Nie chciałam iść na to przyjęcie. Ale Magda mówiła o nim od tygodni i nie miałam serca odmówić. Włożyłam luźną sukienkę, spięłam włosy i wzięłam ze sobą uśmiech, który dobrze znałam z czasów, gdy trzeba było udawać, że wszystko jest w porządku.
– Słyszałam, że znowu będziesz mamą? – zagadnęła znajoma z pracy Magdy, stojąc z kieliszkiem wina. – Chcesz jeszcze się bawić w pieluchy?
– To nie zabawa. Tylko wybór – odpowiedziałam spokojnie.
Ktoś parsknął śmiechem. Ktoś inny spuścił wzrok. Ale nie ruszało mnie to. Zaraz potem podeszła do mnie kobieta w granatowej marynarce. Miała może pięćdziesiąt lat, krótkie włosy i ciepłe oczy.
– Zazdroszczę ci odwagi – powiedziała cicho. – Ja się nie odważyłam.
Skinęłam głową. Nie znałam jej, ale zrozumiałam, o czym mówi. W łazience poprawiałam makijaż. Musnęłam lekko materiał sukienki. Mój brzuch, prawie niewidoczny jeszcze miesiąc temu, teraz rysował się delikatnie pod ubraniem. Położyłam na nim dłoń i uśmiechnęłam się sama do siebie.
Jestem matką
Zawsze myślałam, że życie ma swój rytm, swój porządek. Że po czterdziestce już nic nie powinno zaskakiwać. Że wszystko ma swój czas. Teraz wiem, że to nieprawda. Nie wiem, co będzie dalej. Nie mam pewności, czy Marcin zostanie. Czasem patrzy na mnie tak, jakby szukał tamtej mnie – tej, która nie budziła go w nocy płaczem, niepewna przyszłości. Może odejdzie, może zostanie. Ale nie to jest dziś najważniejsze.
Dzieci nie dzwonią codziennie. Nie pytają, jak się czuję. Może wciąż się z tym oswajają. Może potrzebują czasu, którego ja przecież też potrzebowałam. Stoję przed lustrem. Mam zmarszczki, opadające powieki, trochę siwych włosów przy skroniach. Ale widzę też coś nowego. Jakąś siłę, której wcześniej nie znałam. Decyzja, którą podjęłam, nie była łatwa. Ale była moja.
W sypialni jest jeszcze cicho, słońce powoli wstaje. Wracam powoli z łazienki, stawiając bose stopy na zimnych płytkach. Siadam na brzegu łóżka i przykładam rękę do brzucha.
– Dzień dobry – mówię półszeptem.
Nie wiem, co będzie dalej. Ale wiem, że już jestem matką, po raz trzeci. I to wystarczy.
Małgorzata, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W naszym małżeństwie było o 1 osobę za dużo. To, co zrobił mi mój mąż, było gorsze niż zdrada z kochanką”
- „Mąż na 10. rocznicę ślubu przeszedł samego siebie. Zamiast luksusowych perfum dostałam 3 pary skarpet”
- „Teściowie nie pomogli nam z kredytem, choć skrywali wielką fortunę. Przez ich skąpstwo nie mam co włożyć do bułki”








