Zawsze byłem tym, który najpierw trzy razy przemyśli, zanim powie jedno słowo. Introwertykiem, który boi się popełnić błąd tak bardzo, że często robi… nic. Moja dziewczyna Wiktoria mówi, że to „urocze”, a ja uważałem, że raczej męczące, zwłaszcza jeśli chodzi o relacje. Mikołajki od dziecka były dla mnie czymś ciepłym, takim małym rytuałem radości. Paczka czekoladek, skarpetki w bałwanki czy inne drobiazgi dawały mi poczucie, że ktoś o mnie myśli, dlatego nie mogłem uwierzyć, że Wiktoria nie lubi tego święta. Od tamtej pory co roku udawałem, że mi nie zależy i że już z tego wyrosłem, tylko dla niej. Kłamałem przed nią i przed sobą, aż pewnego roku postanowiłem to zmienić.
Rano znów mieliśmy sprzeczkę
Wszystko zaczęło się od głupiej rozmowy o dekoracjach. Zaproponowałem, że może wyjątkowo powiesilibyśmy lampki czy powiesili świąteczne skarpety na kominku.
Wiktoria od razu burknęła: – Serio? Znowu zaczynasz ten cały świąteczny cyrk?
Poczułem, jak coś mnie ścina: – Jaki cyrk? Wika, to tylko lampki.
– Nie, Adam. To znowu próbujesz narzucić mi nastrój, którego nie czuję – zamknęła laptopa z trzaskiem: – Czy ja nie mogę po prostu żyć bez czerwonych skarpet i plastikowych reniferów?
– Przecież nie każę ci nic robić. Chciałem, tylko żeby było miło... Wiesz Wiktoria, czasem mam wrażenie, że ciebie nic nie cieszy – wyrwało mi się, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
Od razu wiedziałem, że przesadziłem. Zastygła, jakby ktoś ją zatrzymał w pół ruchu: – Nic mnie nie cieszy? – powtórzyła wolno. – Ty naprawdę nie masz pojęcia, o czym mówisz…Gdybyś wiedział, to byś tak nie powiedział, ale skąd, skoro nigdy nie pytasz...
Potem odwróciła się i zamknęła drzwi do sypialni. Delikatnie, bez trzaskania. To bolało bardziej. Usiadłem na kanapie i czułem, że właśnie dotknąłem czegoś, czego ona panicznie broni. Przewijałem w głowie każde słowo. Każdy jej gest. Co ja właściwie przegapiłem?
Musiałem z nią porozmawiać
Po dłuższym milczeniu zebrałem się na odwagę i zapukałem do sypialni: – Wika… możemy porozmawiać?
Cisza. Dopiero po chwili usłyszałem niechętne: – Jeśli musisz.
Usiadłem na skraju łóżka: – Nie chciałem cię zranić – zacząłem. – Po prostu… nie rozumiem, dlaczego reagujesz tak ostro na cokolwiek związanego ze świętami.
Wiktoria spojrzała na mnie kątem oka i prychnęła: – Bo musisz wszystko rozumieć, tak? Wszystko przeanalizować?
Zabolało, ale przełknąłem: – Chcę tylko wiedzieć, co się dzieje.
Odłożyła telefon i skrzyżowała ręce: – Nie dzieje się nic. Nie lubię Mikołajek i tyle. Nie każdy musi się jarać słodkimi mikołajami, bałwankami i pierniczkami z supermarketu.
– Ale ty nie po prostu „nie lubisz”. Ty wybuchasz. – Złapałem ją wzrokiem. – Dlaczego?
Przez chwilę myślałem, że odpowie. Naprawdę. Miała taki moment zawahania, w którym jej twarz jakby zmiękła. Ale zaraz wróciła do swojej obronnej postawy.
– Serio, Adam? Przesłuchanie? Może jeszcze protokół spiszesz? Nic nie musi mieć jakiegoś „głębszego sensu”. Nie każde moje słowo to zagadka do rozwiązania.
Oddychałem powoli, żeby nie wybuchnąć: – Wika, ja po prostu chcę cię zrozumieć.
– A ja chcę, żebyś się ode mnie odczepił – rzuciła, a w jej głosie brzmiała ironia, która bolała bardziej niż krzyk.
Zrobiło mi się gorąco i poczułem mieszankę wstydu z bezsilnością. Wiktoria odwróciła twarz, ale zauważyłem drżenie jej dłoni. Jakby coś próbowała utrzymać w środku. Coś tu nie grało i wcale nie chodziło o lampki czy mikołaje. Ona czegoś się bała, ale czego?
Usłyszałem więcej niż powinienem
Następnego dnia przechodziłem z pokoju do kuchni i usłyszałem jej głos. Cichy, przytłumiony, zza uchylonych drzwi: – Mamo… nie. Nie chcę o tym rozmawiać. On nic nie wie… – wyszeptała. – I nie chcę, żeby to wracało.
Po tych słowach coś we mnie pękło – ciekawość, strach, może obie rzeczy naraz. Przesunąłem się odruchowo o krok bliżej.
Głos Anny, jej matki, był wyraźnie podenerwowany: – Wiktoria, ale on ma prawo wiedzieć, dlaczego nienawidzisz tego dnia. Nie możesz tego chować w sobie przez całe życie.
Wiktoria odpowiedziała drżąco: – To nie jego sprawa. Nie chcę, żeby mnie żałował… żeby patrzył na mnie tak.
Tym razem nie wytrzymałem i nacisnąłem klamkę: – Wika… – zacząłem, a głos mi zadrżał. – Słyszałem. Musisz mi powiedzieć prawdę. Co takiego stało się w Mikołajki?
Jej spojrzenie pękło, jakby ktoś wcisnął ukryty guzik. Usta drżały, ale żadne słowo nie chciało paść. Usiadła na brzegu łóżka. Ramiona jej opadły.
– Ja… nie wiem, jak to powiedzieć – wyszeptała.
Po raz pierwszy wyglądała, jakby naprawdę miała się rozsypać. I wiedziałem, że właśnie dotknąłem czegoś, czego nigdy nie chciała otwierać.
Musiałem być bardzo delikatny
Usiadłem obok niej, ale ostrożnie — jakby każdy centymetr za blisko mógł ją połamać: – Wika… powiedz mi.
Wzięła głęboki, drżący wdech: – Miałam czternaście lat – zaczęła cicho. – Mikołajki zawsze były u nas głośne, chaotyczne. Tata obiecywał co roku, że wróci wcześniej, że coś zrobi ze mną, że… – zacisnęła powieki. – A potem ciągle coś mu wypadało. Tamtego roku mama posprzeczała się z nim tak bardzo, że wyszedł trzaskając drzwiami. Miałyśmy zjeść kolację we dwie i wtedy zadzwonił telefon. Babcia powiedziała, że mama jest w szpitalu i że zasłabła w pracy.
Zawiesiła głos na chwilę i wzięła głęboki oddech: – Ojciec nie odbierał przez cały wieczór i przyszedł dopiero następnego dnia. Nawet nie zapytał, czy ja… – urwała, dławiąc się powietrzem. – Wszystko robiłyśmy same. Zawsze same. A Mikołajki… od tamtej pory to tylko dzień, w którym zrozumiałam, że można obiecać wszystko i nie dać niczego.
– Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś? – zapytałem miękko.
Wiktoria spojrzała na mnie z wyrzutem, ale też jakby z ulgą: – Bo ty… – głos jej przygasł, po czym nagle wybuchła: – Bo nigdy nie pytasz tak naprawdę! Bo boisz się moich emocji tak samo jak ja.
– Przepraszam – wyszeptałem. I naprawdę tego nie mówiłem na odczepnego.
Wstałem, bo czułem, że jeśli zostanę sekundę dłużej, coś we mnie wybuchnie. Wyszedłem na zimne powietrze. Szedłem bez celu, aż w końcu, gdzieś między blokami i żółtymi lampami ulicznymi, przyszło mi do głowy coś, co mogło… nie naprawić wszystkiego, ale pokazać jej, że ją słyszę.
Pomysł, który stał się „tym małym i wyjątkowym gestem”.
Poczułem w sobie misję
Następnego dnia chodziłem po mieszkaniu jak po polu minowym. Wiktoria jeszcze spała, a ja pomyślałem, że muszę jakoś odczarować jej to święto. Nie wiedziałem tylko jak i głowiłem się przez dobrą godzinę, aż w końcu wpadłem na coś genialnego w swojej prostocie. Kupiłem bransoletkę z jednym zawieszkowym elementem — malutkim, srebrnym kluczykiem.
Na odwrocie, ledwo widoczny grawer: „Nie wszystko musisz dźwigać sama”. A do tego kartka: „Nie będę obiecywał, że naprawię Twoje święta, ale jeśli kiedyś pozwolisz, chciałbym być kimś, kto wraca do domu, kto odbiera telefon i kto po prostu zawsze przy Tobie jest.”
Całą drogę do domu miałem wrażenie, że serce mi tłucze o żebra jak ptak w klatce. Wiktoria siedziała na kanapie, w dresie, z oczami tak zmęczonymi, że aż mnie ścisnęło.
– Wika… – podałem jej pudełko. – Mogę? Nie marwt się, to nie jest świąteczne – powiedziałem stanowczo. – To o nas.
Otworzyła pudełko. Najpierw patrzyła jak na obcy przedmiot. A potem jej oddech zadrżał: – Ty… naprawdę mnie słuchałeś.
– Cały czas. Tylko się bałem.
– Ja też – wyszeptała.
Zapiąłem jej bransoletkę na nadgarstku i wtedy pierwszy raz od lat zobaczyłem w jej oczach coś, co wyglądało jak miękka, niepewna ulga. Nie radość, nie euforia, ale bezcenny spokój. W naszej Mikołajkowej historii nie było happy endu, ale było coś, czego wcześniej nie mieliśmy - prawda, szczerość i bezpieczeństwo.
Adam, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż mówił, że idzie na mecz, a szedł prosto w ramiona kochanki. W końcu pokazałam mu czerwoną kartkę”
- „Myślałem, że nasze małżeństwo dopadł chwilowy kryzys. Próbowałem je naprawić, a żona już planowała życie z kochankiem”
- „Cały dom jest na mojej głowie, a mąż umywa ręce. Mówi, że skoro przynosi do domu pieniądze, to już nie musi nic robić”








