Czasem myślę, że moje życie przypomina kartkę z terminarza: uporządkowaną, przewidywalną, bez skreśleń, ale i bez wyróżnień. Pracuję w biurze rachunkowym – taka praca, gdzie wszystko ma swoje miejsce, swój numer, swoją datę. I może właśnie dlatego od lat nie zdarzyło mi się nic, co wytrąciłoby mnie z równowagi. Nawet smutek rozpisany jest tu na raty – w ratach kredytu, w rytmie spłacanych marzeń. Mam trzydzieści lat, mieszkanie w bloku i absolutnie nikogo obok siebie. Czasem mama zadzwoni zapytać, czy nie jestem głodna, albo koleżanka z podstawówki wyśle zaproszenie na ślub, ale poza tym czuje się bardzo samotna.

Jest tylko jedna osoba, która sprawia, że od kilku miesięcy czuję się inaczej. Łukasz pracuje w mojej firmie, w dziale IT, kilka drzwi dalej. Przemyka korytarzem z kubkiem kawy, czasem coś mówi na zebraniach – cicho, rzeczowo. Kiedy nasze oczy się spotykają, mam wrażenie, że czas się zawiesza i chociaż nigdy nie powiedział do mnie nic więcej niż „dzień dobry”, czuję, że coś wisi w powietrzu. Nie jestem jednak kobietą, która robi pierwszy krok. Za dużo razy się sparzyłam, żeby znów się odważyć. Wolę obserwować, analizować, rozkładać emocje na czynniki pierwsze – zamiast po prostu dać im się porwać. Ale tamtego dnia coś się zmieniło. I zaczęło się... od tabliczki czekolady.

Jedna wiadomość zmieniła wszystko

W Mikołajki przyszłam do pracy o tej samej godzinie co zawsze, przetarłam ekran komputera, odblokowałam system, wzięłam kilka głębokich oddechów, zanim otworzyłam skrzynkę mailową. W biurze panowała cisza, przerywana jedynie stukaniem klawiatur i odległym dzwonieniem telefonów. Nie działo się nic nowego, nic, co mogłoby mnie zaskoczyć. Do czasu.

Zauważyłam to dopiero, gdy wróciłam od ksero. Na moim biurku leżała mała tabliczka czekolady, obok niej karteczka. Podniosłam ją ostrożnie, jakby to była wiadomość, która miała zmienić bieg dnia: „Słodkiego dnia. Takiego jak Ty.”

Zamarłam. Słowa były zapisane równym, lekko pochyłym pismem wydawały się obce, ale jednocześnie uderzająco znajome. Rozejrzałam się, serce zabiło mi szybciej. Przy sąsiednich biurkach wszyscy byli zajęci, nikt nie patrzył w moją stronę. W końcu uniosłam głowę i wtedy zobaczyłam Łukasza. Siedział przy swoim stanowisku i lekko się uśmiechał. Przez sekundę nasze spojrzenia się spotkały. Nie powiedział nic, nie skinął głową, po prostu wrócił do pisania, jakby nic się nie stało.

Coś we mnie drgnęło

To nie było wielkie uniesienie, bardziej ciepło, które rozlało się gdzieś pod żebrami, ale zaraz potem przyszło to drugie uczucie. Niepokój. Może to tylko głupi żart? Zabrałam czekoladę i liścik, schowałam je do szuflady. Miałam wrażenie, że palce mi drżą, choć starałam się zachować spokój. Musiałam z kimś o tym porozmawiać. Chwilę później, podczas przerwy, zeszłam na parter do bufetu, gdzie zwykle siedziała moja przyjaciółka Weronika.

– Werka, muszę ci coś pokazać – powiedziałam, siadając obok niej. Wyjęłam liścik i położyłam na stoliku – To leżało na moim biurku. A potem Łukasz się uśmiechnął. Ten z IT.

Weronika parsknęła cicho: – Ten, co zawsze wygląda, jakby nic go nie obchodzi, a potem wchodzi na zebranie i wszystko ogarnia? Ten?

Pokiwałam głową: – No to chyba nie przypadek, co?

– Weronika przyjrzała mi się badawczo. – I co teraz? Odpiszesz mu? Pogadasz z nim?

– Nie wiem. To tylko... czekolada. I kartka.

– No wiesz co! – Weronika uniosła brwi. – To nie jest tylko czekolada. To ruch. Jakiś pierwszy krok. Czy ty w ogóle rozumiesz, co się dzieje?

Nie odpowiedziałam od razu. Nie byłam pewna, co się dzieje. Jedna część mnie chciała się ucieszyć, przyjąć to, co się właśnie wydarzyło, jak coś ważnego. Ale druga część – ta bardziej czujna – szeptała, że to może pomyłka, nieporozumienie, coś, co lepiej zignorować, zanim zrobi się głupio.

Weronika chyba to wyczuła, bo po chwili powiedziała już spokojniej: – Martuś, ty się wiecznie boisz, a może warto spróbować? Nawet jeśli to nic poważnego. Może po prostu ktoś chce ci sprawić przyjemność. Przyjmij to i daj sobie szansę.

Nie mogłam się skupić

Za każdym razem, gdy widziałam go w korytarzu, czułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej, jakby chciało mnie uprzedzić, że zaraz zrobię coś nieodwracalnego. Wieczorem siedziałam na kanapie, z kubkiem herbaty w ręku, wpatrzona w telefon. Otwierałam aplikację do wiadomości i zamykałam ją kilkanaście razy. Miałam jego numer – raz musiałam coś do niego wysłać w pracy. To nie była wymówka.

W końcu napisałam: „Dziękuję za czekoladę. To był bardzo miły gest.”

Przeczytałam tę wiadomość tyle razy, że znałam ją na pamięć. W końcu nacisnęłam „wyślij” i odłożyłam telefon. Od razu pożałowałam. Miałam wrażenie, że przesadziłam, że się narzucam, że może to wcale nie on.

Telefon zabrzęczał po kilku minutach: „Miło, że się spodobała. Mam nadzieję, że twój dzień faktycznie był trochę słodszy :)”

Odetchnęłam. Nie tylko odpisał, ale zrobił to tak... ciepło. Bez nachalności, bez dwuznaczności. Znowu zaczęłam pisać, powoli, ostrożnie. Rozmowa potoczyła się lekko. O pracy, o tym, że czekolada była z orzechami, że oboje ich nie lubimy, ale ta akurat „miała coś w sobie”. Zaskakujące, jak szybko zeszliśmy z tematów biurowych na coś bliższego. Wspomnienia z dzieciństwa, ulubione filmy. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz z kimś tak pisałam. Bez napięcia. Bez planu. Zasnęłam późno, z telefonem w dłoni, z lekkim uśmiechem na twarzy.

Rano czekała kolejna wiadomość

Na ekranie przeczytałam: „Dobrze się z tobą rozmawiało wczoraj. Jeśli masz ochotę, chętnie bym to powtórzył.” Zaskoczył mnie. W ciągu dnia kilka razy wymieniliśmy wiadomości, raczej krótkie, przelotne. Ale wieczorem znów usiadłam z telefonem i zanim się obejrzałam, minęła dwudziesta trzecia. Pisaliśmy już bez powściągliwości i tak, jakbyśmy znali się od dawna.

Opowiadał o tym, że jako dziecko był strasznym samotnikiem. Że najlepiej czuł się, kiedy budował coś z klocków i nie musiał z nikim rozmawiać. A potem nagle zniknął mu ojciec z życia, tak po prostu, i wtedy zrozumiał, że nie da się wszystkiego złożyć na nowo. Odpisałam, że też często czułam się sama, nawet wśród ludzi. Że czasem łatwiej jest się ukryć niż pokazać, co się naprawdę czuje.

„Może dlatego tak łatwo się z tobą gada”, napisał. „Nie muszę udawać.” Zastanowiłam się, co na to odpisać, ale nie zdążyłam, bo przysłał kolejną wiadomość: „Wiesz... może zamiast pisać, po prostu byśmy się spotkali?” Zamarłam i długo nie odpowiadałam. Wpatrywałam się w ekran, a w głowie krążyły myśli. Co, jeśli to wszystko zbyt szybko? Bałam się, ale też nie chciałam więcej czekać, jakbym całe życie tylko się przyglądała, jak coś mija mi obok. W końcu napisałam krótko: „Tak. Spotkajmy się.”

Umówiliśmy się w niedzielę

Spotkaliśmy się w kawiarni przy parku, do której chodziłam czasem z notesem i książką. Przyszłam dziesięć minut za wcześnie, co i tak było dużym postępem, bo zazwyczaj spóźniałam się z nerwów. Usiadłam przy stoliku pod oknem. Ręce miałam zimne. Obserwowałam ludzi przechodzących za szybą, próbując nie patrzeć na drzwi. Zobaczyłam go od razu, gdy wszedł. Był ubrany zwyczajnie, jak do pracy, a ręku trzymał dwa papierowe kubki z kawą.

– Nie wiedziałem, co lubisz, więc wziąłem dwie. Jedna czarna, a druga z mlekiem – powiedział, stawiając je przede mną.

– Dziękuję. Z mlekiem – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się od ucha do ucha.

Ta kawa jakoś od razu odczarowała napięcie. Rozmawialiśmy spokojnie i czasem urywaliśmy zdania w połowie, bo któreś z nas nie wiedziało, jak dokończyć myśl. Ale nie było między nami tej krępującej ciszy, której się bałam.

– Pamiętasz ten raz, jak nie działała winda, a ty stanęłaś z tym segregatorem jakbyś chciała się cofnąć w czasie? – zapytał nagle.

Zachichotałam. To był początek stycznia. Pamiętałam to dokładnie, bo byłam wtedy na granicy płaczu, a on wtedy podał mi rękę, nic nie mówiąc, i pomógł nieść papiery na czwarte piętro.

– Myślałam, że wtedy na mnie nie spojrzałeś.

– Spojrzałem. Tak jak za każdym razem, gdy cię widzę.

Spuściłam wzrok. Poczułam się naga w środku, jakby ktoś zajrzał mi w myśli. Siedzieliśmy jeszcze trochę, aż kawa wystygła. Nie zapytał, czy się spotkamy znowu. Nie musiał. Czułam, że to nie było nasze ostatnie spotkanie.

Wróciłam do domu pieszo

Chciałam rozchodzić myśli, ale one i tak szły za mną. Uparcie, krok w krok. Miałam wrażenie, że w środku mnie wszystko zamilkło. I tylko to jedno pytanie powtarzało się cicho, jak tykanie zegarka: „I co teraz?”

Było mi lekko, jakby ktoś zdjął ze mnie coś, co nosiłam latami, ale nie wiedziałam, że aż tak ciąży. Jednocześnie czułam się niepewnie. Łukasz był inny niż wszyscy, których znałam. Spokojny, uważny, nie pchał się ze słowami. Przypominał raczej kogoś, kto najpierw słucha, a dopiero potem mówi. Tylko że ja... ja nie byłam pewna, czy potrafię to przyjąć. Czy jestem gotowa, żeby ktoś był wobec mnie prawdziwy. Bez masek, bez gier.

Zaparzyłam sobie herbatę, usiadłam w fotelu i zaczęłam wracać myślami do tej kawiarni. Do jego słów, do jego spojrzenia. Z jednej strony czułam radość. Z drugiej – pojawił się znajomy lęk. Taki, który przypominał, że zbyt często coś się zaczynało i zbyt szybko kończyło. Nie chciałam znów być tą, która za dużo myśli, a za mało żyje, a jednocześnie... trudno było się nie bać. Bałam się szczęścia. Bałam się, że znów się otworzę i znów zostanę z pustymi rękami.

Ale wiedziałam jedno – to spotkanie coś zmieniło. I nawet jeśli nie wiedziałam jeszcze, dokąd mnie to zaprowadzi, nie chciałam się wycofać. Nie tym razem.

W końcu poczułam szczęście

W poniedziałek w pracy wszystko wyglądało tak samo jak zwykle. Te same kolory ścian, te same dźwięki drukarek i kliknięć. Ludzie rozmawiali o weekendzie, o promocjach w marketach, o pogodzie. Jakby nic się nie wydarzyło. A jednak dla mnie wszystko było inne. Łukasz szedł korytarzem z drugiej strony. Spojrzał na mnie, ale już nie tak, jak wcześniej – ukradkiem, przelotnie. Spojrzał uważnie i spokojnie.

I wtedy ja też spojrzałam w końcu pewnie, świadomie i bez ucieczki. Uśmiechnęłam się. Nie wymuszenie, nie z grzeczności. Po prostu – bo chciałam.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy się zbliżymy, czy coś z tego wyniknie. Może tak, może nie. Ale po raz pierwszy od bardzo dawna nie analizowałam tego w nieskończoność. Nie próbowałam znaleźć odpowiedzi na pytania, które jeszcze nawet nie padły.

Wiedziałam jedno – chcę spróbować. Chcę choć raz pozwolić sobie na to, żeby nie wszystkiego się bać. Żeby nie uciekać, zanim coś się zacznie.
A jeśli nie wyjdzie? Trudno. Przynajmniej tym razem nie zostanę w miejscu, tylko dlatego, że było bezpiecznie.

Marta, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: