Nie wiem, jak wy, ale ja kocham swoją poranną rutynę. Zwłaszcza zimą. Wstaję, zanim miasto zdąży się rozkręcić, zakładam gruby szal i rękawiczki, i ruszam przez lekko ośnieżone Planty w stronę piekarni na rogu. Tam, jak co roku 6 grudnia, kupuję swoje ulubione pierniki. Taki mikołajkowy rytuał. Mówią, że to dzieci czekają na ten dzień z wypiekami na twarzy, ale ja chyba czekam bardziej. Właśnie dla tych łakoci.
W tym roku było jednak trochę inaczej. W powietrzu czuć było nie tylko śnieg, ale też jakiś smutek. Od rozstania z Kacprem minęły już trzy miesiące, a ja nadal łapałam się na tym, że sprawdzam, czy nie zostawił mi wiadomości. Nic. Cisza. Po cichu liczyłam, że mikołajkowy poranek ukoi to uczucie pustki. Piekarnia była jak zawsze ciepła, pachnąca świeżymi wypiekami. Ustawiłam się w kolejce, rozgrzewając dłonie o kubek kawy z termosu. Kiedy przyszła moja kolej, powiedziałam z uśmiechem:
– Dzień dobry, poproszę 5 pierników z lukrem.
Sprzedawczyni zawahała się i spojrzała w stronę mężczyzny stojącego obok.
– Oj, przykro mi, właśnie ten pan kupił ostatnie…Za godzinę będzie nowa dostawa.
Spojrzałam na niego kątem oka, a potem tylko westchnęłam:
– A szkoda… – powiedziałam cicho, nawet nie patrząc mu w oczy.
I wtedy stało się coś, czego kompletnie się nie spodziewałam.
Może jeszcze coś się wydarzy
Spojrzałam z ukosa na mężczyznę, który właśnie trzymał w dłoni moje ulubione pierniki. Wyglądał na niewiele starszego ode mnie, miał lekko zmierzwione włosy i ciepłe spojrzenie. Przez chwilę wyglądało na to, że zamierza po prostu wyjść, ale wtedy zawahał się i zrobił coś, czego zupełnie się nie spodziewałam.
– Proszę – powiedział, pojadając mi ciastko. – Bez słodkiego dzień się nie liczy.
Zrobiło mi się głupio. Wzięłam ją odruchowo, zaskoczona i lekko zawstydzona.
– To najbardziej uroczy gest, z jakim dziś się spotkałam – powiedziałam, próbując się uśmiechnąć.
– To dopiero 8:15. Może jeszcze coś się wydarzy – rzucił z uśmiechem, który nie był ani zbyt pewny siebie, ani sztuczny. Tak po prostu... miły.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Zrobiło się trochę niezręcznie, więc wzięłam pierwszy kęs, żeby ukryć to, że nie bardzo umiem prowadzić tę rozmowę.
– Nie wiem… zaskoczyłeś mnie. Jak masz na imię? – zapytałam po chwili.
– Michał. A ty?
– Ola.
Skinął głową i wskazał ręką w stronę małego stolika pod oknem.
– Usiądziemy? Jest miejsce.
Nie wiem, co mnie podkusiło, ale zgodziłam się. Usiadłam naprzeciwko nieznajomego mężczyzny, jedząc ciastko, które mi oddał. Piekarnia pachniała cynamonem, śnieg za oknem sypał leniwie, a ja po raz pierwszy od dłuższego czasu nie czułam się całkiem sama. Rozmawialiśmy o niczym i o wszystkim. O tym, że lód pod nogami rano trzeszczy jakby był zrobiony z plastiku, o tym, że pierniki smakują najlepiej zimą, i o tym, że miasto poranku jest zupełnie inne niż po południu. Było w tej rozmowie coś kojącego. Niespieszność, brak oczekiwań. Jakbyśmy oboje po prostu potrzebowali kogoś, kto usiądzie przy stoliku i posłucha.
– Często tu przychodzisz? – zapytał.
– Tylko 6 grudnia. Taki mój prywatny rytuał.
– To chyba dobrze, że się załapałem – uśmiechnął się, a ja pokiwałam głową, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.
Po ponad godzinie nadal nie miałam ochoty wstawać.
To miał być zwyczajny poranek
Michał spojrzał na zegarek i uniósł brwi ze zdziwieniem.
– Już prawie dziewiąta. Myślałem, że przyszedłem tylko po pieczywo, a tu... niespodzianka.
Poczułam, że coś mnie rozczula w jego słowach. Przypominały trochę moje własne myśli. To miał być zwyczajny poranek. Ciepłe bułki, samotna kawa w domu, może telefon do Basi. A tymczasem siedziałam z zupełnie obcym facetem przy stoliku, który już dawno powinien się zwolnić dla kolejnego klienta.
– Jeśli nie masz nic przeciwko – zaczął – to może jeszcze nie kończmy tego dziwnego poranka?
– W jakim sensie?
– Mam taki plan. Idziemy do kina. Dziś mikołajki, pewnie grają jakiś świąteczny film. Co ty na to?
Zawahałam się. Tak po prostu, z obcym? Przecież to nierozsądne. A jednak...
– Wiesz, że jesteś pierwszą osobą, z którą rozmawiam tak długo, od... bardzo dawna? – powiedziałam cicho, zanim zdążyłam się zastanowić.
– To chyba ten cukier tak działa – odparł z uśmiechem.
– A może święta naprawdę mają w sobie magię?
– Jeśli tak, to dziś chyba dostałem najfajniejszy prezent – ciebie.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego przez chwilę, zastanawiając się, czy to flirt, czy po prostu szczerość. Było w jego głosie coś tak naturalnego, że uwierzyłam w tę drugą wersję. Ruszyliśmy pieszo w stronę kina na Długiej. Śnieg lekko padał, Michał zrobił mi miejsce pod parasolem, chociaż ledwo mieściliśmy się oboje. Szliśmy wolno, przystając co chwilę na czerwonym świetle, jakby nam się nie spieszyło. I rzeczywiście – nie spieszyło nam się nigdzie. Śmialiśmy się z rzeczy błahych: z chłopaka, który ślizgał się na przejściu, z reklamy z bałwanem, który tańczył sambę.
W kinie, przy wyborze filmu, nie mogliśmy się zdecydować, więc wybraliśmy coś przypadkowego – komedię, którą żadne z nas wcześniej nie widziało. Kupiliśmy dwa bilety i wielki kubeł popcornu, który nie pasował do porannej godziny, ale oboje mieliśmy na niego ochotę.
Usiedliśmy w rzędzie z tyłu, daleko od ludzi, szeptaliśmy, jedliśmy popcorn.
Nagle jego ręka leżała blisko mojej. Wahał się, a potem bardzo delikatnie dotknął mojego nadgarstka. Nie odsunęłam jej. Przesunęłam palcem po jego dłoni, jakby mimochodem. Potem spojrzeliśmy na siebie. Nie było w tym ani napięcia, ani wstydu. Była cisza i ciepło. Trochę za długa scena w filmie, której nie potrafię dziś sobie przypomnieć. Złapał mnie za rękę. Tak po prostu. I przez resztę seansu już jej nie puścił.
To brzmi jak magia
Następnego dnia wstałam później niż zwykle. Przez chwilę leżałam w łóżku z zamkniętymi oczami, próbując sobie przypomnieć, co dokładnie wydarzyło się poprzedniego dnia. Pierniki, Michał, kino, śnieg na płaszczu, jego dłoń w mojej. I to uczucie, jakby świat przestał się kręcić tylko na chwilę po to, żebyśmy mogli usiąść na ławce i złapać oddech. W kuchni pachniało kawą, którą nastawiłam automatycznie, ale nie miałam na nią ochoty. Wzięłam telefon do ręki i odruchowo otworzyłam czat z Basią. Wysłałam jej tylko jedno zdanie: „Muszę ci coś opowiedzieć.” Oddzwoniła po minucie.
– Ola, ty naprawdę poszłaś z obcym typem do kina? – powiedziała od razu, bez żadnego „cześć”.
– Nie był obcy. Pogadaliśmy trochę wcześniej i zjedliśmy pierniki – odparłam, śmiejąc się trochę z samej siebie.
– No tak, jak już ktoś dzieli się z tobą słodyczami, to musi być godny zaufania – skomentowała z ironią.
– Basia... ja nie wiem, coś się we mnie zmieniło – powiedziałam już poważniej. – Zawsze wszystko analizuję. Zawsze muszę wiedzieć, co będzie dalej. A wczoraj po prostu... poszłam za tym, co czułam. I to było dobre.
Basia przez chwilę milczała.
– To brzmi jak magia. Ale uważaj, Ola. Może to tylko chwilowe.
– Wiem. Nie robię sobie wielkich nadziei. Ale wiesz co? Pierwszy raz od dawna poczułam, że jestem tu i teraz. I że ktoś naprawdę mnie słucha.
Podziękowała za szczerość, a potem rozłączyłyśmy się. Przez kilka godzin starałam się skupić na pracy, ale co chwilę sprawdzałam telefon. Gdyby Michał chciał się odezwać... może napisałby? Albo zadzwonił? Ale była cisza. Do wieczora. Tuż po dziewiętnastej przyszła wiadomość. Krótka. Prosta.
– Najlepszy dzień od dawna. Możemy to powtórzyć?
Zaczęłam pisać odpowiedź, potem skasowałam i napisałam nową. Ostatecznie wysłałam: „Tak. Powiedz tylko kiedy.” I wtedy coś we mnie odpuściło. Może nie wszystko było jeszcze jasne, ale wiedziałam, że to nie był tylko mikołajkowy przypadek.
To był mój pierwszy szczęśliwy Mikołaj od lat
Od tamtego poranka minęły może trzy tygodnie, ale miałam wrażenie, jakbyśmy znali się znacznie dłużej. Spotykaliśmy się kilka razy w tygodniu. Czasem po pracy na herbatę w kawiarni, czasem na spacer przez rynek. Chodziliśmy bez celu, z dłonią w dłoni, rozmawiając o wszystkim, co przyszło nam do głowy. Michał był inny niż mężczyźni, których znałam. Nie próbował się popisywać. Słuchał. Potrafił milczeć w taki sposób, że czułam się przy nim spokojnie.
Czasem przynosił mi jakieś drobiazgi – raz herbatę z pomarańczą i imbirem, którą sam zaparzył i przyniósł w termosie. Innym razem słoik konfitury z róż, bo stwierdził, że „pasuje do mnie – pachnie ciepłem”. Nie wiem, kiedy zaczęłam nazywać te spotkania „naszymi”. Chyba wtedy, gdy zaczęliśmy planować kolejne, zanim jeszcze któreś się skończyło. Któregoś dnia wróciliśmy do tej samej piekarni.
– Pamiętasz ten poranek? – zapytał, kiedy usiedliśmy przy tym samym stoliku, co wtedy.
– Ten z piernikami?
– Mhm. Myślę, że to był mój pierwszy szczęśliwy Mikołaj od lat.
– To był początek – powiedziałam cicho, bawiąc się papierową serwetką.
– Czego?
– Wszystkiego.
Nie odpowiedział od razu. Spojrzał na mnie tak, jakby próbował się upewnić, czy to naprawdę ja – ta sama dziewczyna, którą spotkał zupełnie przypadkiem. Uśmiechnął się i położył rękę na mojej.
– Mam wrażenie, że zawsze tu siedzieliśmy. Tylko wcześniej się mijaliśmy.
Zbliżały się święta, Miasto tonęło w światełkach, a ulice pachniały przyprawami. Chodziliśmy razem na jarmark, grzaliśmy dłonie w jednej kieszeni, oglądaliśmy świąteczne ozdoby. Ale w tej całej nieidealności było coś, czego nie chciałam już wypuszczać. Nie mówiliśmy jeszcze o uczuciach. Nie padło ani jedno „kocham” ani „jesteś dla mnie kimś”. Ale ja wiedziałam. Po prostu wiedziałam.
Bez słodkiego... dzień się nie liczy
Znowu był grudzień, znowu mikołajki. Tylko tym razem nie szłam sama po pierniki. Szliśmy razem, wtuleni w siebie pod jednym szalikiem, z cichym śmiechem i rozmowami niedokończonymi z poprzedniego wieczoru. Michał trzymał mnie za rękę tak, jakbyśmy mieli się już nigdy nie zgubić. I ja wierzyłam, że tak właśnie będzie. Weszliśmy do piekarni, tej samej co zawsze. Pachniało tak samo, może tylko bardziej znajomo.
– No i co pani powie? Są dziś pierniki? – zapytał Michał z uśmiechem do sprzedawczyni.
– Są! Ale dziś mam wrażenie, że coś innego będzie słodsze – odpowiedziała kobieta z błyskiem w oku.
– Na przykład? – spytał, patrząc na mnie.
– Ty, Michał – powiedziałam i sama się zdziwiłam, jak naturalnie to zabrzmiało.
Wzięliśmy pierniki. Usiedliśmy przy tym samym stoliku co rok temu, choć dziś już nie czułam nieśmiałości, tylko ciepło. Usiadłam bliżej niego, a on otulił mnie ramieniem. Za oknem znów padał śnieg, ale tym razem był tylko tłem. Wszystko, co ważne, było po tej stronie szyby. Czasem ludzie pytają, jak się poznaliśmy. Śmiejemy się wtedy, że wszystko przez pierniki. Ale ja wiem, że to był los. I może trochę magia. Bo przecież bez słodkiego... dzień się nie liczy.
Ola, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po rozwodzie czułam się przezroczysta i bezużyteczna. Dopiero nowy romans na nowo obudził we mnie kobietę”
- „Tę randkę zapamiętam na zawsze. Zaczęła się od kompletnej katastrofy, a skończyła jak z dobrej komedii romantycznej”
- „Zawsze myślałam, że rozwód to koniec świata. Przypadek sprawił, że na nowo otworzyłam się na miłość”









