Nazywam się Ania. Mam trzydzieści lat i, według wszystkich dookoła, właśnie spełniam swoje marzenie – biorę ślub z Kubą. „Złoty chłopak” – mówią o nim ciotki. Przystojny, stabilny, troskliwy. Mężczyzna, z którym można spokojnie zaplanować życie, kredyt, wakacje z dziećmi, i emeryturę z psem w ogrodzie. Problem w tym, że ja... ja nie wiem, czy kiedykolwiek naprawdę tego chciałam. 

Kuba pojawił się w moim życiu, kiedy najbardziej tego potrzebowałam – po serii rozczarowań, po chłopakach, którzy znikali po dwóch miesiącach lub zostawiali po sobie więcej emocjonalnych szkód niż wspomnień. Przynosił mi herbatę, gdy miałam gorączkę. Robił zakupy. Nie podnosił głosu.  Kochał mnie – tak twierdził. Tak naprawdę. I ja go też... lubię. Naprawdę lubię. Może nawet kocham, na swój sposób.  Ale gdzieś w środku, na samym dnie, od miesięcy krzyczy we mnie jakaś inna wersja mnie. Taka, która nie chce gładkiego życia. Która chce czegoś więcej. Więcej niż „wszystko”.

Ten głos rozbrzmiał szczególnie głośno, gdy do mojego działu w pracy przyszedł Michał. Zaczęło się niewinnie – kawa na stołówce, wspólne żarty z przełożonej. Potem były dłuższe rozmowy, spojrzenia, które zostawały ze mną jeszcze długo po tym, jak gasły światła w biurze. On wiedział, że mam narzeczonego. Ja wiedziałam, że nie powinnam niczego czuć. Ale to nie działało. Nie przy nim. Z Michałem nie było słów „stabilność”, „rozsądek” ani „przyszłość”. Z nim była intensywność, z jaką nikt wcześniej mnie nie dotykał – nawet bez dotyku. Napięcie, którego nie potrafiłam ugasić. Miał w oczach jakiś rodzaj bólu, który sprawiał, że czułam się... widziana. Po raz pierwszy od lat.

I teraz, na kilka dni przed ślubem, budzę się codziennie z uczuciem jakbym żyła na dwa równoległe życia. Jedno – przewidywalne, ciepłe, odpowiednie. Drugie – zakazane, pełne ryzyka, ale... moje. Czasem patrzę na Kubę i nienawidzę siebie. A czasem patrzę na Michała i boję się, że kocham go bardziej, niż kiedykolwiek powinnam. A jeszcze się z nim nie pożegnałam.

Jeszcze zatęsknisz

Nie sądziłam, że jeszcze się spotkamy przed ślubem. Chciałam tego uniknąć. Miałam już wszystko zaplanowane. Suknia wisiała w pokrowcu na drzwiach garderoby, paznokcie umówione, fryzjerka miała przyjechać punktualnie o ósmej rano. Mama pytała co chwila, czy jestem gotowa. Tylko nie wiedziała, że to pytanie dotyczyło czegoś więcej niż organizacji. Wysłałam mu wiadomość w środę wieczorem, bez czułości, bez dwuznaczności. „Spotkajmy się. Muszę to zamknąć.” Odpisał po dwóch minutach. Podał adres swojego mieszkania, choć wiedziałam, gdzie mieszka. Umówiliśmy się na piątek, późnym popołudniem. Ślub miałam w sobotę. Weszłam do niego jak do pokoju, w którym kiedyś zostawiłam część siebie i teraz musiałam ją odebrać. Michał stał przy oknie, nie odwrócił się od razu. Dopiero kiedy zamknęłam za sobą drzwi, powiedział cicho:

– Myślałem, że już się nie odezwiesz.

Nie powinnam była – odpowiedziałam i zdjęłam płaszcz, zostawiając go na krześle. – Ale musiałam.

Podszedł do mnie, powoli, jakby się bał, że się rozpadnę. Nie dotknął mnie. Tylko spojrzał w taki sposób, że całe moje postanowienie przestało mieć znaczenie.

– Nie potrafię udawać, że nic się nie wydarzyło – powiedział, szeptem prawie. – Że to wszystko między nami to był przypadek. Bo nie był.

– Wiem – przyznałam. – Ale to niczego nie zmienia.

Michał usiadł na kanapie, a ja przez chwilę stałam, nie wiedząc, co zrobić z rękami. Potem usiadłam obok. Nie blisko. Tak, żeby jeszcze móc odejść. Miałam gotowy scenariusz. Miałam powiedzieć, że dziękuję, że to była pomyłka, że teraz muszę wrócić do swojego życia.

– Gdybyś mnie wtedy nie zatrzymała w windzie... – zaczął.

– To i tak by się wydarzyło – przerwałam mu. – Od tamtej rozmowy już nie było odwrotu.

Milczeliśmy długo. Patrzył na mnie z tym spokojem, który zawsze mnie rozbrajał, ale tym razem było w nim coś jeszcze – coś, co przypominało pożegnanie. A może to ja tak to odbierałam. Kiedy się pochylił i dotknął mojej dłoni, nie cofnęłam jej. Nie planowaliśmy tego. Nie po to tu przyszłam. Ale kiedy jego usta znalazły się blisko moich, nie potrafiłam tego zatrzymać. Chciałam poczuć to jeszcze raz, ostatni. Zatracić się w tym, co tak bardzo próbowałam z siebie wyrzucić. Każdy ruch, każdy pocałunek był pełen smutku i żalu, ale też czegoś więcej. Jakbyśmy oboje wiedzieli, że to ostatni raz i że nie możemy zostawić tego niedopowiedzianego. Po wszystkim leżałam przez chwilę z zamkniętymi oczami. Michał przykrył mnie kocem i usiadł obok. Jego dłoń delikatnie głaskała mnie po ramieniu. Milczeliśmy.

– Jeszcze zatęsknisz – powiedział cicho.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły. Płakałam krótko. Nie histerycznie. Po prostu cicho, bezgłośnie. Michał nie próbował mnie uspokajać. Przytulił mnie tylko do siebie i pozwolił mi na ten moment słabości. A potem wstałam. Ubrałam się powoli, bez pośpiechu. Na pożegnanie spojrzałam mu w oczy i pocałowałam przed klatką.

– Nie pisz już – powiedziałam. – Proszę.

Nie odpowiedział. Kiedy wróciłam do sali, w której odbywał się obiad próbny, mama przywitała mnie z uśmiechem. Nikt nie zauważył niczego dziwnego. Nikt nie wiedział, że kilka godzin wcześniej złamałam własne serce.

Wszyscy mówili, że jesteśmy piękną parą

Światło w kościele było ciepłe i miękkie. Witraże rzucały na białe obrusy kolorowe refleksy, jakby ktoś chciał przykryć rzeczywistość kolorową mgłą. Stałam przy ołtarzu, w białej sukni, z welonem zsuniętym na plecy. Widziałam łzy wzruszenia w oczach mamy, słyszałam, jak ciotka Jadwiga pociąga nosem. Kuba wyglądał jak z katalogu – wyprostowany, spokojny, pewny siebie. Ścisnął mnie za rękę, kiedy ksiądz wypowiedział słowa o wierności i uczciwości. Odpowiedziałam „tak” i tylko ja wiedziałam, ile mnie to kosztowało.

Wesele było dokładnie takie, jak zaplanowaliśmy. Zespół grał swoje hity z lat dziewięćdziesiątych, wujek Edward opowiadał swoje wieczne anegdoty o czasach studenckich, a dzieci biegały wokół sali, ciągnąc za sobą kolorowe baloniki. Wszyscy mówili, że jesteśmy piękną parą, że widać, jak się kochamy. Kiedy jedna z koleżanek z pracy powiedziała: „Zazdroszczę ci, Aniu. Kuba to ideał”, uśmiechnęłam się i przytaknęłam. Byłam dobra w udawaniu. A może już sama nie wiedziałam, gdzie kończy się udawanie, a zaczyna moje życie. Wieczorem, kiedy goście zajadali się tortem, a na parkiecie tańczyli moi rodzice, Kuba zaprosił mnie na chwilę na taras. Chciał uciec od zgiełku, tak mówił. Usiadłam obok niego na drewnianej ławce. Trzymał mnie za dłoń i patrzył w ciemność.

– Wiesz, Aniu… ja wiedziałem od początku, że jesteśmy sobie pisani – powiedział cicho. – Czasem myślę, że los sam nas do siebie popchnął. Że wszystko było po coś. I ta twoja przeprowadzka, i moja kontuzja wtedy. Gdyby nie ona, nigdy byśmy się nie spotkali.

– Może – odpowiedziałam, starając się nie unikać jego wzroku. Ale nie mogłam. Patrzyłam na jego twarz i czułam, jakby patrzył na mnie ktoś, kogo zdradziłam.

Przytulił mnie do siebie. Pachniał znajomo, bezpiecznie. Pachniał domem. Ale ja nie czułam spokoju. Czułam tylko ciężar. Jakby ktoś położył mi na klatce piersiowej coś, co miało mnie przygniatać przez całe następne lata. Kiedy wróciliśmy do pokoju hotelowego, Kuba był czuły i delikatny. Był sobą. Tym, którego znałam, który mnie kochał i któremu właśnie przysięgłam wierność. Leżałam obok niego, słuchając jego spokojnego oddechu. Moja obrączka leżała na stoliku nocnym. Zdjęłam ją, mówiąc, że palec mi spuchł od tańca.

Wpatrywałam się w sufit, próbując uwierzyć, że to był tylko jeden moment. Jeden błąd. Jedno zawahanie, które zostanie za mną. Wmawiałam sobie, że Michał niczego nie znaczył. Że to był impuls. Że można zbudować szczęście na zapomnieniu. Nie wiedziałam jeszcze, że tego wieczoru wszystko się zmieni.

Zostałam sama

Zobaczyłam to przez przypadek. Kuba zostawił otwartego laptopa w kuchni, kiedy rozmawiał przez telefon na balkonie. Zawsze miał czysty pulpit, wszystko uporządkowane. Ale tego dnia, zupełnie jakby to było wystawione na widok, zobaczyłam folder podpisany „kancelaria”. Kliknęłam. Były tam skany, nazwiska, logo jakiejś firmy prawniczej. Wśród nich – umowa przedmałżeńska. I notatka: „dowód zdrady – wideo, data, miejsce, potwierdzenie”. Poczucie bezpieczeństwa, które miałam przez ostatnie dni, zniknęło w jednej chwili. Nie zapytałam go od razu. Wieczorem podsłuchałam rozmowę, kiedy myślał, że śpię. Rozmawiał z kimś przez telefon. Ton miał spokojny, niemal chłodny.

– Mamy wszystko. Nagranie jest wyraźne. Kiedy przyjdzie moment, nie będzie mogła zaprzeczyć. Chcę, żeby to było czysto załatwione. Żadnych emocji.

Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Cofnęłam się do sypialni i udawałam, że śpię, gdy wrócił. Położył się obok, jakby naprawdę nic się nie stało.  Następnego dnia nie wytrzymałam. Zatrzymałam go w korytarzu.

– Dlaczego nie powiedziałeś, że wiesz? Dlaczego przez cały ten czas byłeś taki spokojny.

 – Nie muszę krzyczeć, żeby cię zniszczyć.

Nie powiedział nic więcej. Wyszedł. A ja zostałam z laptopem, folderem i świadomością, że mój mąż planuje coś znacznie gorszego niż rozwód. Wideo, na którym widać, jak całuję się z Michałem pod blokiem zaczęło krążyć tydzień po ślubie. Najpierw do kilku znajomych, potem już do wszystkich. Nikt nie powiedział mi wprost, ale widziałam spojrzenia. Telefon zamilkł. Wiadomości od przyjaciół przestały przychodzić. Mama zadzwoniła po dwóch dniach.

– Nie tak cię wychowałam – powiedziała zimno. – Wstyd mi spojrzeć sąsiadom w oczy.

W pracy wezwano mnie na rozmowę. Szef zasugerował, żebym „wzięła trochę wolnego”, żeby sprawy „przycichły”. Michał nie odbierał. Próbowałam kilka razy. Potem przestałam. Zostałam sama, choć jeszcze tydzień wcześniej ściskano mnie z gratulacjami. Przeszłam przez mieszkanie w sukni ślubnej, a teraz siedziałam w tym samym salonie, w dresie, z wyłączonym telefonem. Nagle cisza, którą kiedyś lubiłam, brzmiała jak wyrok. Postanowiłam spotkać się z Michałem w małej kawiarni na uboczu. Przyszedł punktualnie, jakby czekał na to spotkanie. Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę nic nie mówił. W końcu ja przerwałam milczenie.

– Wiesz, kto wysłał te nagranie?

– Nie – odpowiedział spokojnie. – Ale może zasłużyłaś, żeby ludzie zobaczyli, kim naprawdę jesteś.

– Myślałam, że coś dla ciebie znaczyłam – wyszeptałam.

– Znaczyłaś. A ty nigdy nie byłaś ze mną szczera. Nawet ze sobą nie byłaś.

Próbowałam coś odpowiedzieć, ale każde słowo brzmiało pusto. Michał dopił kawę, wstał i spojrzał na mnie po raz ostatni.

– Było między nami coś prawdziwego. Ale ty tego nie uniosłaś.

Zostawił mnie samą. Znów. Tym razem bez złudzeń.

Ania, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: