Mam na imię Anka. Mam czterdzieści sześć lat, jestem rozwiedziona i… od ponad dziesięciu lat samotna. Moja córka wyfrunęła z domu dwa lata temu, na studia do Krakowa. Czasem dzwoni, częściej pisze. Mówi, że mnie kocha, ale nie chce wracać do tego naszego blokowiska, gdzie wszystko pachnie przeszłością. Ma rację.
Praca w urzędzie daje mi stabilność, ale też niemiłosierną stagnację. Rano budzik, potem kawa, tramwaj, komputer, dokumenty, plotki przy drugim kubku kawy, powrót, obiad dla jednej osoby, seriale, telefon do córki, cisza. Powtarzalność. Bezpieczeństwo. Ale puste bezpieczeństwo. Żyję na pół gwizdka – nie ma ryzyka, ale nie ma też emocji. Od lat nic mnie nie poruszyło. Może poza reklamą ubezpieczeń, w której babcia mówi wnuczce, że „nie boi się już odchodzić, bo wie, że tamta da sobie radę”. Płakałam. Sama nie wiem, czemu.
Dwa tygodnie temu dostałam zaproszenie na zjazd absolwentów liceum. Dwudziestolecie matury. Odruchowo chciałam wyrzucić kopertę. Ale tego nie zrobiłam. Leżała na stole trzy dni, zanim otworzyłam. A potem jeszcze tydzień, zanim zdecydowałam się iść. Nie wiem, co mnie tknęło. Może chęć przypomnienia sobie, kim byłam, zanim wszystko się rozmyło w szarości. Może cicha nadzieja, że ktoś tam... że coś się jeszcze może wydarzyć. Może po prostu nie chciałam już tylko wspominać. Chciałam poczuć, że jeszcze żyję.
Serce zabiło mi trochę mocniej
Zjazd odbywał się w szkolnej sali gimnastycznej, tej samej, w której kiedyś ćwiczyliśmy kozły i stali w kole przy rozgrzewce. Teraz rozstawiono tam stoły z białymi obrusami, sałatkami w plastikowych misach i winem w kartonach, które ktoś przelał do karafek, żeby wyglądało bardziej elegancko. Przy wejściu każdy dostawał plakietkę z imieniem i nazwą klasy. Swojej nie przypięłam. Nie potrzebowałam.
Już przy drzwiach ktoś mnie zawołał. Zobaczyłam znajome twarze, niektóre posiwiały, inne zyskały okulary albo brzuch. Śmiechy były trochę zbyt głośne, jakbyśmy wszyscy chcieli zagłuszyć tę ciszę w środku, którą przynosiły lata. Ludzie ściskali się, porównywali zdjęcia dzieci, opowiadali o firmach i przeprowadzkach. A potem, nagle, zobaczyłam jego. Michał stał pod ścianą, z kubkiem w dłoni. Siwe włosy, krótko przycięte, trochę zmarszczek, trochę mniej beztroski w uśmiechu, ale te oczy... Patrzyły tak samo jak wtedy, jakby widziały więcej, niż się mówiło. Podeszłam bez wahania.
– Michał?
Odwrócił się i spojrzał na mnie. Uśmiechnął się. Ten sam uśmiech, tylko jakby przygaszony latami.
– Anka. No proszę. Nic się nie zmieniłaś.
– To znaczy że nadal wyglądam jakbym miała osiemnaście lat?
– Wyglądasz jak Anka. I to jest komplement.
Zaśmiałam się. Zrobiło mi się ciepło. Rozmawialiśmy przy jednym ze stolików. O pracy, o dzieciach, o tym, że oboje jesteśmy po rozwodzie. Miał syna, ja córkę. On mieszkał niedaleko, wrócił po latach za granicą. Mówił, że dobrze mu tu, choć sam. Patrzyłam, jak mówi, jak gestykuluje, jak się uśmiecha. I czułam coś znajomego, coś, co kiedyś było, choć nigdy nie miało swojego czasu.
– Pamiętasz jak pani Olszewska złapała nas na dachu szkoły? – zapytał nagle.
– Pamiętam, jak ty zrzuciłeś winę na mnie.
– Bo ty miałaś bardziej przekonującą minę. I nauczycielki cię lubiły.
– Tylko do momentu, aż zaczęłam mieć własne zdanie.
Zaśmiał się. Wino w naszych kieliszkach zniknęło, pojawiło się następne. Ktoś zrobił zdjęcie – nasze twarze obok siebie, moje dłoń lekko dotykająca jego ramienia. Na zdjęciu wyglądaliśmy jak para. I przez moment uwierzyłam, że może nią byliśmy. Albo moglibyśmy być. Zrobiliśmy sobie spacer po szkolnym korytarzu. Pachniało kurzem i przeszłością. Patrzyliśmy na stare zdjęcia klasowe na tablicy. Michał wskazał jedno z nich.
– Zawsze żałowałem, że nie odważyłem się wtedy.
– Na co?
– Na ciebie.
Spojrzałam na niego. Nie powiedziałam nic. Ale serce zabiło mi trochę mocniej.
To były dobre czasy
Spotkaliśmy się kilka dni po zjeździe. Michał zadzwonił, zapytał, czy mam ochotę na kawę. Miałam. Spotkaliśmy się w małej kawiarni niedaleko rynku. Przyszedł pierwszy, czekał na mnie przy stoliku w rogu, z filiżanką i gazetą. Uśmiechnęłam się, widząc go takiego zwyczajnego, domowego, jakbyśmy robili to od lat. Rozmawiało się łatwo. Michał opowiadał, że znów zaczął fotografować, jak kiedyś, w liceum. Miał aparat, którym robił zdjęcia starych kamienic i drzew, takich z historią.
Ja mówiłam o pracy, o córce, o tym, że mieszkam sama i nie wiem, czy mi z tym dobrze, czy źle. Nie oceniał. Słuchał. Potem były kolejne spotkania. Spacer po parku, kolacja w miejscu, które oboje pamiętaliśmy z dawnych czasów. Michał wciąż cytował szkolne powiedzonka, śmiał się z rzeczy, które ja ledwo pamiętałam. Przynosił zdjęcia z tamtych lat – wyblakłe, czarno-białe, pełne uśmiechniętych twarzy. Na jednym siedzieliśmy obok siebie. Trzymaliśmy się za ręce. Nie pamiętałam tego.
Chodziliśmy do kina, na pizzę, na długie spacery, jakbyśmy znów mieli po dwadzieścia lat i wszystko przed sobą. Michał żartował, że nadrabiamy czas, którego kiedyś zabrakło. I rzeczywiście – czułam się przy nim lekka, jakbym zrzuciła z siebie ten cały ciężar lat. A jednak… czasem, kiedy siedzieliśmy na ławce, a on znów zaczynał opowiadać o szkole, o tym, kto z kim chodził, kto był klasowym dowcipnisiem, czułam lekki niepokój. Jakbyśmy ciągle wracali. Jakbyśmy nie potrafili mówić o tym, co teraz.
– Wiesz, to zabawne, ale ciągle mówimy tylko o tym, co było – powiedziałam któregoś wieczoru.
– Bo to były dobre czasy, Anka. Najlepsze – odpowiedział bez zastanowienia.
– A jakie mamy teraz?
Milczał chwilę. Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Może właśnie próbujemy się dowiedzieć.
To „może” utkwiło mi w głowie na długo.
Jakbyśmy grali rolę z przeszłości
Zaczęłam unikać tych spotkań. Nie dlatego, że coś się wydarzyło. Właśnie dlatego, że nic się nie działo. Wszystko stawało się powtarzalne – te same kawiarnie, te same historie, te same zdjęcia, które Michał przynosił z coraz większym sentymentem. Jakbyśmy zatrzymali się w miejscu, w którym czas nie ma znaczenia, tylko że mnie to miejsce zaczynało uwierać. Pewnego wieczoru, kiedy znów rozmawialiśmy o kimś z naszej klasy, przerwałam mu nagle.
– Michał… my w ogóle nie rozmawiamy o tym, co się dzieje teraz. Jakbyśmy grali rolę z przeszłości.
Spojrzał na mnie uważnie, ale bez zdziwienia.
– Może po prostu chcę, żeby było jak wtedy. Lepiej nie będzie.
– Ja nie chcę, żeby było „jak kiedyś”. Ja chcę, żeby było naprawdę.
Zamilkł. W jego oczach nie było buntu. Była tylko rezygnacja. I to bolało bardziej niż kłótnia.
Ja nie chcę już żyć tylko wspomnieniami
Spotkaliśmy się na kawie, w tej samej kawiarni co zwykle. Michał przyniósł kolejne zdjęcie. Tym razem byliśmy na nim tylko we dwoje – młodzi, roześmiani, opaleni od słońca, które dawno już zaszło.
– Michał, myślę, że to nie to. Że my tylko wspominamy. Ale ja nie chcę już żyć tylko wspomnieniami – powiedziałam cicho.
Nie odpowiedział od razu. Odstawił filiżankę, patrzył na nią, jakby szukał w niej jakiejś wskazówki.
– Rozumiem. Chciałem wierzyć, że to wystarczy. Ale też czuję, że to nie jest prawdziwe.
– Dlaczego nie próbujesz mnie zatrzymać?
Podniósł na mnie wzrok.
– Bo nie jesteś już tą Anką, którą wtedy znałem. I ja też nie jestem tamtym Michałem.
Kiwnęłam głową. Nie było złości, nie było łez. Była cisza, która nie bolała. Tylko pustka, ale inna niż wcześniej. Tym razem prawdziwa. Wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Pomyślałam, że posprzątam, że ugotuję coś dobrego, ale stanęłam w progu kuchni i nie ruszyłam się przez kilka minut. Usiadłam przy stole, włączyłam telefon i napisałam krótką wiadomość do córki: „Wszystko u mnie dobrze. Jak tam u ciebie?” Chwilę potem spojrzałam przez okno. Ludzie gdzieś szli, jak zawsze. Nie zazdrościłam im. Po prostu patrzyłam.
To nie był ból, raczej uczucie, jakby ktoś zdjął ze mnie coś ciężkiego, co nosiłam zbyt długo. Michał był ważny. Był tym, co mogło się wydarzyć. Ale nie wydarzyło się wtedy, i nie wydarzy się teraz. I to było w porządku. Nie czułam już tej starej pustki. Nie była z samotności. To było coś innego – rozczarowanie, które w końcu dało mi spokój. Przestałam się łudzić, że można wrócić. Nie można. Można tylko iść dalej. Miłość to nie echo. To głos, który brzmi teraz. Michał był echem. Ja szukam głosu.
Anna, 46 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na stare lata odnalazłam dawną miłość. Myślałam, że jesień życia spędzę samotnie, ale los miał na nas inny plan”
- „Myślałem, że na starość już zawsze będę sam jak palec. Kto by przypuszczał, że miłość kryła się tuż za ścianą”
- „Po rozwodzie czułam się jak własny cień. Przypadkowe spotkanie sprawiło, że na nowo uwierzyłam w miłość”








